Rozdział LVII- Łzy, zaklęcia i marzenia

69 5 36
                                    


Klucze pobrzękiwały stalowe zapięcie jedwabnego pasa zdobiącego biało-szare odzienie pana rezydencji w centrum Numali. Szedł krokiem spokojnym, acz majestatycznym, rozglądając się po pomieszczeniach, jak gdyby widział je po raz pierwszy. Na czoło opadały mu czarne kosmyki, przysłaniające nieco jego lewe oko barwy jesiennego dębu. Staruszka Nanan podeszła do młodzieńca, by upewnić się, że wrócił bezpiecznie z podróży. On jednak tylko mruknął.

-Paniczu, nie będziesz nic jeść? Na pewno jesteś głodny po trudnej podróży...

-Nie ma potrzeby.- Iri odparł cicho i upił wina z pucharka, co miał nader rzadko w obyczaju. -Dziękuję.

-Mam sumienie i nie pozwolę, by panicz położył się spać wieczorem z pustym brzuchem.

-Mówiłem, że nie trzeba!- podniósł głos. Z impetem podniósł się z siedzenia. W jego głowie mieszały się wyrzuty, wspomnienia, żale i gniew. Do świata, do siebie, do ludzi, którzy nie zasługiwali nawet na zjedzenie przez dżdżownice, o których ongiś Waso wspomniał po rozprawie sądowej Nujiego. -Chcę spokoju!

-Paniczu, jeśli byłeś w Eipik..- dodała cicho gosposia Nanan.

-Dość!- wrzasnął i energicznie przewrócił pucharek, który spadł na ziemię i rozlał się po podłodze. Udał się do swego pokoju i rzucił na sypialną matę. Kiedy starsza kobieta weszła do jego izby, ten siedział skulony z twarzą schowaną w dłoniach.

-Iri, nie wyobrażaj sobie, że mimo wieku nie jestem w stanie domyślić się wszystkiego. Złością nie załatasz dziury, gniewem mostu nie zbudujesz.- chwyciła go za dłoń-twoja matka powierzyła mi nadzór nad twym sercem i spokojem.

-Mayoyo, jesteś w takim wieku, że to jam winien troszczyć się o Ciebie. Wybacz za me słowa. Zjedzmy coś, usiądź w jadalni.- dodał spokojnie mistrz sekty.

-Zagrajmy w twoje ulubione szachy, Iri. Myślę, że to poprawi Ci humor.- uśmiechnęła się Nanan.

Znajdujący się w jego domu Jawan i Rómi zdążyli przejrzeć już niemal wszystkie książki, które pozwoliła im czytać Nanan pod nieobecność Mistrza. Po pokojach krążyły różne mniej lub bardziej podejrzane typy, więc chłopak poradził towarzyszce, by lepiej nie wychodzili z pokoju. Odważyli się opuścić pomieszczenie dopiero wieczorem, gdy, po dość wesołej grze w szachy z opiekunką lat dziecinnych i przyjęciu ważnych gości, zwierzchnik bandytów zdawał się poświęcić czas jedynie sobie. Jawan spostrzegła, że przyjaciel usnął nad jedną z książek. Otworzyła ją i ujrzała dziwne mechanizmy i formuły, których zbytnio nie rozumiała. Przetarła dłonią papierowy arkusz, jak gdyby miało jej to pomóc w zgłębieniu tajemnicy zawartej w dziele. Usłyszała, jak ktoś cicho sunie korytarzem. Upewniła się, że Rómi twardo śpi i ostrożnie rozsunęła drzwi, śledząc wzrokiem, a potem idąc za zamaskowanym człowiekiem. Mistrz sekty siedział na drewnianym krześle z jedwabnym obiciem, dłonią podpierając podbródek i bystrym wzrokiem wpatrując się w przybyłego gościa. Przyjaciółka Numi przyłożyła ucho do ściany, gdy ten wszedł do biura.

-Moja Pani wysłała mnie tutaj, MIstrzu.

-Mogli cię wysłać nawet i rzekomi bogowie, mnie to nie wzrusza. Czego chcesz?

-Słyszałem wiele o Twej gościnności, o Panie. Czy przypadkiem nie raczyłeś ostatnim razem przyjąć pewnych gości?- chciał go wziąć pod włos.

-Przewija się tu setka ludzi dziennie, jestem zwyczajnym urzędnikiem finansowym miasta Numali.- dodał skromnie, lecz ironicznie. -Jeśli zadają za dużo pytań, ich języki mogą być nieco skrócone.- dodał z przekąsem Iri.

-Mistrzu, moja Pani liczy jedynie na polubowne rozwiązanie sprawy. Nie chciałbym, byś stracił ważną podporę twych interesów ze wschodnimi powiatami, który trzyma też w ryzach wielu ważnych dłużników...

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz