Rozdział LVIII- Na skrzydłach bogów wzleć ze mną w niebiosa

57 5 40
                                    


Znad ulicy podniósł się gwałtowny krzyk, czy lament. Miecze sięgały sierot i wdów, błagających o litość. Ulice zasłane były krwią ofiar zabitych w napadzie, a słońce zachodziło w barwie ciemnej czerwieni, jak gdyby miało zamysł dopełnić ponurego widowiska. Gdzieś w oddali płonęły chatki ubogich mieszkańców, sklecone pośpiesznie skromniutkie prowizorki. Młody człowiek oparty o kolumnę dzierżył oburącz miecz, z którego ściekały krople krwi, w równym stopniu, jak z jego czoła spływały krople potu. Wyraz twarzy przypominał orła broniącego swego gniazda. Włosy rozwiewały mu wiatr i żar buchający spod Bramy Sokoła, a pojedyncze ich czarne kosmyki opadały nań w nieładzie. W jego oczach odbijał się gniew, tak, jak i ogień spalonych domostw. Odbijała mu się odwaga, a obok niej sokoły zwiadowcze, lecące z Wieży Karmazynowego Kwiatu. Chłopak dojrzał, że mają jego towarzysza w swych brudnych łapskach. Ujrzał, jak ich zimne ostrza przeszywają jego młode ciało, a krople krwi zraszają jego białą jak lilia szatę. Okrucieństwo i niewinność. Kwiat młodości zerwany przedwcześnie.

-Nie pozwolę wam, nigdy nie pozwolę...- wrzasnął. Łzy tańczyły smutno w jego oczach. -Brama Sokoła nie upadnie, nędzne psy! Nigdy!

-Nigdy, nigdy, szuje! Pomóżcie mu! Ratujcie panicza Rao!- krzyczał wniebogłosy Pahuó, spowity w malignie. Gwałtownie zerwał się z maty, na której spał i uchylił niepewnie oczy. Dostrzegł przytulną izbę z wrzącymi kotłami, zawieszonymi na ścianach ziołami i wypchanymi stworzeniami: lisami oraz ptactwem. Na drugiej ścianie widniały ołtarzyki wielobarwnych bóstw, których wilcze i ptasie oblicza widział chyba po raz pierwszy w życiu. Przetarł powieki, by upewnić się, azaliż dalej nie śni. Uszczypnął się, a wizja dalej nie ustępowała. Podbiegła do niego kobieta w średnim wieku i przyłożyła dłoń do czoła, by sprawdzić jego temperaturę.

-Młodzieńcze, wszystko w porządku, to tylko zły sen. Gorączka schodzi u ciebie szybciej, niż u twych towarzyszy. Widzę, że masz ręce wprawione do miecza, jesteś silny.- odparła nieznajoma z wyraźnym akcentem stepowym. Jej włosy były uplecione w dwa warkocze, związane czerwoną wstążką.

-Gdzie ja jestem? Kim Pani jest?

-Leż i odpoczywaj, chłopcze. Nie frapuj się, jesteś w dobrych rękach.- położyła swą dłoń na jego. -Wiemy o wszystkim, co się wydarzyło w świątyni.

-Jak... gdzie...- dziwił się brat Nujiego, a kobieta tylko tajemniczo uniosła kąciki ust. Po chwili do izby weszła siwowłosa staruszka i zaczęła coś cicho nucić pod nosem, kładąc na jego obnażonym torsie gorące pałeczki otoczone ligniną maczaną w czymś na wzór ziołowego wywaru.

-Po tym poczuje się lepiej. Nie odzywa się i zamknie oczy.-odrzekła starowinka, jeszcze twardszym akcentem od poprzedniczki. -Zaraz przyjdzie wnuczka i zmieni kompresy.

-Wnuczka? Ona... czyżby...- zrezygnowany i osłabiony Płomyczek opadł na poduszkę.

-Jeśli mowa o naszej małej niesfornej Przepiórce...- zniecierpliwiona młodsza z kobiet zmieniała wodę na kompresy. - Gdzie ona się podziewa? Bogowie wiatru niosą ją na swych skrzydłach...- westchnęła.

-Ma gag! Qtuh gag, nxiya!*- krzyczał nastoletni głos, popędzając lejcami dorodną klacz.

Młoda dziewczyna z rozwianymi długimi włosami dosiadała karego konia, z gracją dopasowując się do elegancji wierzchowca, który pędził przed siebie, tnąc północny wiatr. Wzrok nastolatki spoczywał na odległym horyzoncie, gdzie słońce mozolnie wspinało się po niebiosach.

-Nuże, Ilat, chyżo! Dobry konik!

-Spokojnie, Miqtu, bo znów nam wszystkie stoiska powywracasz!- z rozbawieniem upominał ją starszy handlarz.

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz