Rozdział LXIV- Trzy warunki i dwie twarze kapitana

81 4 137
                                    



– I po co nas zawlokłaś do jakichś opuszczonych magazynów farbiarskich czy innych włókienniczych? – ironizował Pahuó, z obrzydzeniem stąpając po podłożu pełnym kawałków porzuconych sprzętów, szkieł i zaschniętych farb.

– Z chęcią podważyłbym słowa Płomyczka, ale cóż. To wygląda na serio albo na kryjówkę dla sekty rebeliantów, albo na zwyczajną melinę. – przytaknął Shaló.

– Twój brat zadeklarował pomoc, po cóż my mamy się jeszcze fatygować? Chyba dlatego, byś dłużej popatrzyła sobie na Shaló! – westchnęła Numi, robiąc obrażoną minę.

– Dziewczyny, dosyć! – w jednej chwili zakrzyknęli Pahuó i Shaló.

– Jeśli ktokolwiek wyrazi narzekanie albo cień dezaprobaty, wyleje mu na głowę kubeł śmierdzącej farby. – zarzekała się Miqtu.

– Shaló na pewno będzie oblany, ale twymi pocałunkami. – warknęła Numi.

– Dla Shaló mam ofertę specjalną. – Miqtu obróciła się i zbliżyła do chłopaka, uniosła zawadiacko brwi i chwyciła jego dłoń, ciągnąc go za sobą. Pobiegła, a za nią pośpieszyli zmieszani Pahuó i Numi.

Wszyscy stanęli w mrocznej izdebce, gdzie cień i wilgoć skutecznie kryły przed upałem południa.

– Kim jesteście, skąd przybywacie i w jakim celu nas odwiedzacie. – pytał głos w poetyckiej manierze, jak gdyby zawieszony w próżni.

– My...– zaczęła Numi.

– Tego...- rzucił Shaló.

– Nie interesuj się, wścibski gnomie. Matka nie nauczyła? – ostro odparł Pahuó, a Numi zachichotała. Głos zamilkł, by ponownie dać o sobie znać.

– Co ode mnie oczekujecie, wędrowcy? Jaką odpowiedź chcecie uzyskać? – mówiła istota. Zapanowała długa cisza.

– Tego... jaka jest pogoda w naszej wiosce Jamók i jakie są szanse na opady? – odezwał się Shaló, a jego przyjaciółka ponownie przytłumiła wzbierający potok śmiechu.

– Opadać to będą niedługo wasze szczęki i języki. – odpowiedział głos. Czarna sylwetka szła w kierunku gości opuszczonego budynku. Światło dnia oświetliło postać jegomościa, a dłonie Shaló i Numi zbliżyły się do siebie, oczekując najgorszego.

– Bylo mówić wcześniej, że prowadzisz jakieś szaraczki z prowincji, to bym lepiej modulował głos! – odezwał się młodzieniec tonem świadczącym o tym, iż mutacja nie była dlań radykalna. Kontrastowało to z jego wyglądem świetnie zbudowanego atlety ze starannie ulizanymi spiętymi włosami.

– Bakki, na twarzy zmarniałeś tak, że naprawdę bym cie wzięła za ducha! – Miqtu uderzyła go w ramię, a ten potarł ją poczubku głowy.

–Czołem, przepióreczko!

– Bakki? To ten skończony kretyn, co cię nękał w szkole? Ale... jak? – zakrzyknęła Numi.

– Jakiej szkole? Jaki kretyn? Kto i co? – dociekał Shaló.

– Mój drogi, to długa historia, bardzo.

– Lubisz tak mówić. A ja lubię, że mogę posłuchać. – wyznał.

– Oddział Czerwonych Bażantów – Bakki zagłuszył wszystkich – wita w mieście Ninki. Dla niewtajemniczonych, jesteśmy tajemnym oddziałem oficjalnie czuwającym nad pół-tajnymi dziecięcymi gangami.

– A dla wtajemniczonych? – drążył Shaló.

– To... tajemnica. – odparł tonem jakby w kierunku idioty.

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz