Rozdział IV- Nieoczekiwane olśnienie

87 11 65
                                    

Nuji i Shaló, wybiegając na mostek, zauważyli zapłakanego staruszka siedzącego na stopniu ganku. Niewiele myśląc podeszli do zrozpaczonego mnicha i zapewnili go, że po południu wrócą. Shaló uścisnął mu rękę, po czym obaj znów popędzili w kierunku osady. Wioska na dobre się budziła- liczni sprzedawcy zaczęli wystawiać swe towary na prowizorycznych straganach. Przyjaciele nie wiedzieli zbytnio, kogo najpierw poinformować o zajściu w klasztorze i, aby siać paniki, udali się do gabinetu naczelnika wioski, Sankó, zwanego Hóhóni- Szczerbatym. Mieszkał w skromnej chacie na północnym brzegu jeziora, a na naczelnika został najpewniej wybrany przez przekupstwo- na prowincji nikt nie dbał o żadne standardy. Gdy chłopcy weszli, on siedział przy biurku i coś zawzięcie notował. Był to około 50-letni człowiek  o odrastających po niedawnym goleniu srebrnych włosach i obłej twarzy kontrastującej z orlim nosem i   . Gdy Shaló odchrząknął, Sankó zauważył gości. Z grzeczności ukłonili się oni w jego stronę.

-Chłopcy! Już nie śpicie? Mam masę papierów do przejrzenia!-odrzekł zaskoczony mężczyzna.

-Witamy pana, panie naczelniku! Właśnie widzimy.- odparł poważnie Shaló. Nie mógł jednak powstrzymać się od śmiechu, patrząc na ważne „dokumenty", kartki zapisane tylko jednym znakiem: „wino" i liczbami, regularnie się zwiększającymi.

-Zważając na Pański cenny czas, nie przychodzilibyśmy z błahą sprawą.- oznajmił Nuji.-Powiem wprost, bez malowania śniedzi*. W klasztorze Uświęcenia doszło do tragedii. Kilku mnichów zostało zamordowanych przez uzbrojoną bandę.-ciągnął młody strażnik załamanym nieco głosem.

-Byliśmy zmuszeni pomóc atakowanym mnichom... - kontynuował za niego Shaló.-... i wymierzyć im sprawiedliwość.- nastolatek sam nie był pewien, czy to przyznał. Na jego słowa Sankó zwiesił głowę i nie do poznania spoważniał. Młodzieniec postanowił wyjąć mapę, lecz Nuji karnym spojrzeniem powstrzymał go.

-Muszę zwołać zgromadzenie całej wsi. Pobiegnijcie do każdego domu, proszę. Zebranie odbędzie się w tawernie. -mówił zdecydowanym tonem.-Niech każdy wie, że dopóki żyję, nie odpuszczę tym łajdakom.-dodał ostro, co z uznaniem odebrali przyjaciele.

Nuji pobiegł do bazy strażników za wsią, by powiadomić całą załogę, a Shaló zapukał do wszystkich domów, włącznie ze swoim własnym i domem pana Upi. Gdy przekroczył próg domu stryja, zauważył go naprawiającego wóz na podwórzu.

-Wuju! Musisz pójść ze mną! Za chwilę zebranie w tawernie!- krzyknął chłopak.

-Co się stało?- rzekł cicho zdumiony Shichi. - A ty gdzieżeś był?

-Później ci wszystko wyjaśnię, wujku. W klasztorze doszło do zbrodni. - oznajmił stryjowi. Shichi na te słowa wzdrygnął się i natychmiast poszedł w kierunku domu starego Upi. Okazało się, że był już tam Nuji. Wszyscy udali się do tawerny, gdzie zbierali się mieszkańcy. Na środek wyszedł Sankó i oznajmił:

-Drodzy mieszkańcy! Przyjaciele! Sąsiedzi! Dziś doszło do straszliwej tragedii w naszym klasztorze. Zostali zamordowani niewinni mnisi. Przysięgam na życie swoje, że będę ich ścigać, a nasza wieś pozostanie bezpieczna. Możecie mnie różnie oceniać i wiem, że zasługuję na gorzkie słowa krytyki, lecz teraz proszę, zaufajcie mi! -przekonywał z zapałem naczelnik, po czym usłyszał głośne wiwaty. Przed tawerną gromadzili się zwołani przez Nujiego strażnicy, a sam chłopak w swym mundurze stanął przy wyjściu na baczność, na co z dumą zareagował Upi.

-Idź ze stryjem i strzeż mapy jak najcenniejszego diamentu. Ja udam się za chwilę do bazy.- zwrócił się Nuji do Shaló.

Po powrocie do domu Shichi wraz z Upi i panią Himi pili herbatę z mango, a Shaló pogrążył się w rozmyślaniach. Rzucił do stryja, że za chwilę wróci, po czym udał się do swego pokoju studiować tajemniczy zwój. Oświetlając papier światłem świecy, dostrzegł w jednym z okręgów trzy znaki: „ipi" (świątynia), „wū" (wysiłek) i „saó" (wielki). Na początku nic z tego nie rozumiał, powtarzając je jednak raz za razem, olśnienie było niemal oślepiające. „Ipi" może oznaczać też beczkę, „wū" - kuchnię, „saó" natomiast- atak. Beczka od razu skojarzyła mu się z winem pana Sankó, „atak" zaś mówił sam za siebie. Nie dawało mu spokoju znaczenie „kuchni", lecz tylko do czasu, gdy wyszedł w głąb wioski. Przypomniał sobie położenie biura naczelnika wioski i nie mógł uwierzyć w to, co właśnie odkrył. Wystarczyło odwrócić znak oznaczający kuchnię, tak jak biuro Sankó było odwrócone położenie kuchni, w przeciwieństwie do większości pozostałych domostw, w kierunku północnym. Znak stawał się wtedy liczbą trzy- „nán", co znaczyło też suma.

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz