Rozdział XXX- Co znaczy czynić dobro?

66 5 120
                                    



Żar zsyłany z letniego nieba, dominujący nad okolicą i sprawiający, iż ubrania pracujących fizycznie mieszkańców stawały się niczym mokre gąbki, powoli ustępował wraz ze słońcem stopniowo wędrującym na dół nieboskłonu. Towa i Shaló na nieco zmęczonych wierzchowcach wkroczyli na obrzeża wioski Ojók, leżącej nieopodal powiatowego miasta Numalā, ale wyglądającej skromniej nawet niż maleńkie Jamók. Całą miejscowość przejść można było pieszo w ledwo jedno se [ok. 20 min] i to wliczając w to pola uprawne. Okalały ją urokliwe, usiane wzgórzami pastwiska, gdzie miejscowi wypasali krowy, kozy, owce i konie, co było kilkuwiekową lokalną tradycją, wedle fachowych historyków ze stolicy związaną z osiedleniem tu onegdaj zagonów stepowych sojuszników pozostających na służbie jednego z królów okresu przedcesarskiego. Mieszkańcy Ojók do tej pory wyróżniali się na tle regionu wyrobem niezwykłych jak na lokalne zwyczaje wzorzystych garnków z konnymi i orlimi motywami, wyrabianiem pysznego sera i śpiewaniem doniosłych pobożnych pieśni z nikomu już niezrozumiałymi słowami, być może pochodzącymi od północnych ludów mianijskich. Obie wioski nierzadko rywalizowały ze sobą, już to w zawodach świątynnych, już to w procesach sądowych o granice pól i pastwisk, każda upierając się, że to ich ziemia jest nieprawnie obrabiana przez drugą stronę.

-Pamiętasz, jak stryj cię instruował, Shaló?- zapytał się Towa, trzymając dłoń nad brwiami i rozglądając się, choć słońce od dawna nie przeszkadzało w obserwacji oddalonych punktów.

-Jasne! Znajdźmy targ, a potem dróżką... pierwszy dom.. a może drugi? Trzeci?

-Albo czwarty, zakochańcu!

-Faktycznie, chyba tak! Ale po lewej czy prawej?- zastanawiał się. – I wcale nie jestem zakochany!

-Powiedz to tym owieczkom, może one ci uwierzą. Konie już nie, jak wiesz.- zaśmiał się jego towarzysz.

-Może zapytajmy się kogoś?- zaproponował bratanek Shichi.

-Wreszcie jakieś trzeźwe idee, chłopaku. Tam ktoś jest, patrz.

Chłopcy zsiedli z koni i podeszli do staruszki niosącej wiadra z wodą.

-Przepraszamy, szacowna mayóyó! Czy wie Pani może, gdzie mieszka pan Owai?

-Kogo? Gdzie wszyscy wywiali?

-W którym kierunku iść do pana Owai?- powtórzył głośniej Shaló.

-U nas nie ma drwali.- staruszka ponownie się przesłyszała.

Młodzieńcy załamali ręce. Było zrozumiałe, że w jej wieku to rzecz normalna, lecz nie ułatwiało im to poszukiwań, zwłaszcza, że nie widzieli nikogo innego w zasięgu wzroku.

Shaló wyciągnął z tobołka różnorakie narzędzia potrzebne adresatowi przesyłki od stryja. Liczył, że może to pomoże starszej pani skojarzyć, o kogo chodzi.

-Kowal! To wiem, idź na targ i potem piąty dom od lewej, ostatni przy drodze, dziecko!- odparła kobieta.

-Dziękuję, mayóyó! Dobrzy bogowie z Tobą!- ukłonili się obaj i popędzili na koniach.

-Na pewno piąty? Czy może jednak czwarty? Ech, Shaló! Powinieneś lepiej słuchać stryja.- myślał Towa, lecz Shaló rozwiał jego wątpliwości.

-Ta pani tu mieszka, to na pewno wie! Poza tym, może pan Owai zmienił miejsce zamieszkania, też tak się zdarza.- odparł Shaló. Jego kolega nie był jednak do końca taki pewien.

Minąwszy pusty już o tej porze targ, wkroczyli na kamienistą ścieżkę. Promienie zachodzącego słońca odbijały się w kamieniach, którymi wysadzona była dróżka, nader dobrze utrzymana jak na wiejskie okolice, w których normalnie drogi, prócz zim i upalnych dni, wyglądały jak błotniste wąwozy lub stawały się rwącymi rzekami.

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz