Rozdział XII- Najdłuższy dzień lata

51 8 74
                                    


Dziewczyna zaprowadziła potajemnie młodzieńca do pokoiku w dobrze znanym mu klasztorze, w którym na czas uroczystości ulokowały się świątynne służki.

-Zaczekaj tutaj, za chwilę przyjdę. Bądź cicho i się przebierz.- poprosiła go i rzuciła na matę ceremonialne szaty podobne do jej własnych.

-Spokojnie, nie dam znaku życia.- uśmiechnął się. Czas mu się dłużył, zwłaszcza, że bardzo chciał pomóc Nujiemu.

Po chwili wróciła z pojemniczkami ze szminką, tuszem do rzęs, pudrem i różem.

-To jest...- język mu się zaplątał- dla mnie?!

-Tak i nie zawaham się tego użyć.-dziki uśmiech zawitał na usta Numi.

-Nie, nie, już wolę być pochwyconym, niż dać się umalować!-podniósł głos zaniepokojony.

-Cicho, bo ciebie usłyszą i mi się dostanie! Robimy to dla Nujiego, pamiętaj.-odparła zdecydowanie.- A teraz bądź dzielny.

Już kilkanaście minut trwało szykowanie Shaló na bóstwo. A raczej na tą, która owe bóstwa czci. Miał mieszane uczucia. Z jednej strony bowiem czuł się nieco upokorzony. Z drugiej- jak w niebie. Piękna dziewczyna wciąż muskała jego twarz i ich oczy stykały się ze sobą raz po raz. Serce biło mu mocniej, niż zwykle.

- I już, załatwione! Piękna panna z ciebie!- zaśmiała się Numi.

- Z czego się śmiejesz.- odparł z lekką irytacją.- Ze mnie?

-Powiedzmy, że to śmiech sukcesu.- nie przestawała się śmiać. Nałożyła mu ozdobną, ceremonialna chustę na głowę i po czym podała lusterko.

-To... ja?!- Shaló nie poznawał własnego oblicza. Wyglądał tak dobrze, że, co przyznał w myślach z zażenowaniem, mógłby sam się w sobie zakochać.

-Podoba się? Jeszcze tylko jeden szczegół i będzie idealnie.- podała mu zdobiony kwiatami wachlarz.- W drogę!

Haba czekał już na nich przed klasztorem.

-No proszę, co za piękność, chyba się zadurzyłem!- odparł strażnik.

-Docinki sobie zostaw na później.- westchnął Shaló.

-Dobra robota, koleżanko.. A właściwie, jak masz na imię, bo jakoś tak wypadło, że się nie przedstawiliśmy?- zapytał się Haba.

-Numi- ukłoniła się na powitanie, po czym i on podał swe imię.

-Przyznam, że jesteś bardzo utalentowana.- odparł Haba, a dziewczyna uśmiechnęła się. Shaló poczuł się lekko zazdrosny.

-Słońce w miejscu nie stoi!*- ponaglił ich młody rybak. Ruszyli w drogę.

Zasmuceni spostrzegli, iż kontrola obozu nawet się wzmocniła, gdyż przybyło strażników i żołnierzy prowincjonalnych, gdyż wizyta oficjela miała się ku końcowi.

-Dobrze, kto idzie pierwszy, ja, czy wy?- zapytał się Haba.

-My z Shaló, ty zaczekaj, aż wejdziemy.- odpowiedziała mu Numi.

Koleżanka Shaló podeszła wraz z nim pod bramę. Dopiero teraz dostrzegła, że nie idzie on z gracją godną pobożnego dziewczęcia, ale nie było już rady.

-A dokąd to, panienki?- zablokował im wejście postawny strażnik z sumiastymi wąsami.

-Idziemy po świętą wodę, strażniku. Opat zezwolił nam na wejście.- poinformowała go Numi.

-Za chwilę Pan Gubernator opuści wieś i mam rozkaz, by nikogo już nie wpuszczać.- odparł sucho.

-Ależ, proszę pana...- nieoczekiwanie zaświecił oczami Shaló w roli świątynnej służebnicy. -Jeśli nie przyniesiemy tej wody, będziemy musiały klęczeć na grochu do rana i nie dostaniemy zapłaty. Strażniku drogi, jesteśmy biedne, ja jedna muszę utrzymać rodzeństwo, mam chorą mateczkę i braciszka... braciszek mój, widzi pan...- mężczyzna rozrzewnił się na jego słowa.

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz