Rozdział L- Między niebem a piekłem

64 5 114
                                    

Po tym, jak świeżo poznana koleżanka wypowiedziała egzotycznie brzmiącą frazę, Shaló nerwowo spojrzał w podłogę, potem przenosząc wzrok na dziewczynę, potem znów w dół. Nie wiedział jak zareagować, choć bardziej przytłoczony był nagłością całego wypadku, aniżeli nieznajomością języków obcych.

-Yalaqi hamav.- powtórzyła Miqtu z uśmiechem. Ku zaskoczeniu młodzieńca, podeszła do niego i objęła dłońmi kark, przybliżając swoją twarz. Przytknęła swoje czoło do jego i przymknęła powieki.

-To znaczy "niosę Ci zdrowie, przyjacielu".- odparła, wciąż nie oddalając oblicza. Tęczówki o barwie oceanu idealnie współgrały z naszyjnikiem zdobnym w błękitny opal oraz jej płowo-niebieską szatą. Serce zaczęło mu bić mocniej, niemal tak, jak całkiem niedawno w łaźni.

-Jestem już przyjacielem?- zdziwił się.

-Jeżeli przychodzisz do kogoś z dobrymi intencjami i czystym sercem, to zawsze jesteś, nawet kiedy nawzajem nie wiecie o sobie nic.- odparła Miqtu, kiedy nieco się cofnęła.

-Musiałaś studiować wiele ksiąg...- podrapał się po głowie chłopak z Jamók. Sam w dzieciństwie czytał dużo antologii klasycznej literatury higańskiej, co było niezbędne dla panicza nawet z kupieckiego domu, do jakiego należał. Teraz jednak, z upływem lat, wszystko zacierała się tak jak twarz ojca.

-Właściwie, mama mi o tym opowiedziała.- posłała mu czarujący uśmiech. -Co tutaj robisz, nie powinieneś leżeć?

-Nie jestem kłodą, żebym leżał.- zaśmiał się. -Albo zwojem. Co do nich, jeśli bym mógł, z chęcią bym...

-Miqtu, gdzie jest moja herbata, dziecko? Z kim tam gawędzisz po nocach?- zawołał mędrzec Shanki. Uczony w szlafroku szedł wzdłuż regałów z widocznym zdenerwowaniem, lecz ustąpiło ono rozrzewnieniu, gdy zobaczył, kim jest rozmówca asystentki.

-Shaló, chłopcze!- poklepał go po ramieniu. -Przeżyłeś dziś swoje. Jutro będziecie mieli przydział do mistrzów.- puścił do niego oczko. -A co to, herbata chciała wam uciec? Moje biedactwo, filiżanka ze stolicy! - żartobliwie złapał się za głowę mnich-doktor.- Dobra doczesne gniją i usychają, słowa są wieczne jak niebo i ziemia.- spoważniał.

-Mistrzu, przepraszam...- zakłopotała się Miqtu.

-Pójdę sam sobie zaparzyć i razem się napijemy, a później połóżcie się spać.

-Ojciec Shanki to wielki erudyta i światowiec, a jednocześnie taki skromny i serdeczny człowiek.- przyznał Shaló po rozmowie z mnichem.

-Zwiedził ponoć nie tylko wszystkie prowincje od zachodniego Kirócu aż po Jóban na wschodzie, ale i stepowe i wyspiarskie królestwa.- szepnęła Miqtu do ucha rozmówcy. -Nigdy się z tym nie obnosi i nie chwali. A najmniej lubi mówić o wyprawie na daleką północ, do Hóban. [w hig. Haobania, płn.-wsch. Esakar]

-Hóban...- gdzieś już słyszał tę nazwę nastolatek. -Dlaczego?- zapytał z nurtującej go ciekawości.

-Zawsze mówi, że lepiej o to nie pytać, bo to jak porwanie przez stepowy wiatr, albo przez rwącą rzekę.- odpowiedziała Miqtu. -O pewne sprawy lepiej tu nie pytać, uwierz mi, Shaló.- stwierdziła zagadkowo, patrząc się bez wyrazu w dal. Teraz dopiero młodzian mógł lepiej przyjrzeć się nowej znajomej. Na jasnobłękitną szatę, podkreślającą smukłość dziewczyny, spływały gładko czarne pasma włosów, z których kilka było elegancko poskręcanych w warkoczyki. Oprócz naszyjnika, zdobiły jej postać również maleńkie nefrytowe kolczyki. Miała cerę o kilka odcieni ciemniejszą od przeciętnego mieszkańca południa kraju. Shaló nie mógł zaprzeczyć, że przyciągnęła jego uwagę.

-Droga młodzieży, dobry wieczór!- ukłonił się przesadnie Zaufany Ojciec Kai, przyboczny sędziwego opata. Ci w odpowiedzi ukłonili się jeszcze niżej, a włosy Miqtu niemal sięgnęły podłogi. -Co to za nocne spacery? Nocą wędrują tylko próżniacy albo złoczyńcy.

Miecz i KwiatOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz