Tak, wracam. Ostatni tydzień był trochę zawalony, ale jedziemy dalej :D
Harry chodził w te i wewte nie mogąc znaleźć sobie miejsca. W końcu nadszedł ten dzień, kiedy odpowiedzieli im wszyscy i mieli spotkać się z Zeusem. I to nadszedł całkiem szybko, bo całe cztery dni po ich randce, czego chyba oboje się nie spodziewali, ale kiedy następnego dnia dostali odpowiedź od pozostałej dwójki bogów, postanowili załatwić to jak najszybciej.
Nie mieli pojęcia czy Zeus się pojawi, ale wysłali mu wiadomość, na którą oczywiście nie odpowiedział. Wybrali miejsce, w którym miało odbyć się spotkanie i na razie oprócz nich, było tu kilka osób. Właściwie Harry był trochę zaskoczony, że zaczęli się schodzić tutaj jacyś nieznani mu grecy i, czego akurat się spodziewał, jego rodzina. Oczywiście Zayn, Liam i Niall w roli publiczności wcale go nie dziwili, ale ta cała reszta...
Wyglądało na to, że zrobili niemałą sensację, a plotki o tym wydarzeniu szybko się rozeszły. Bądź co bądź byli wydarzeniem i to takim, jakie nie miało miejsca od wieków.
– Harry, mój drogi – usłyszał i zatrzymał się gwałtownie, po czym odwrócił w stronę głosu.
– Mama? – zapytał zaskoczony. Co jak co, ale Hekate się tutaj nie spodziewał, myślał raczej, że nie będzie mogła się wychylić, żeby nie narobić sobie jakichś problemów. – Co ty...?
– Co ja tu robię? Nie ma możliwości, żebym tutaj nie przyszła, muszę cię wspierać w tej sytuacji, już i tak przez wieki nie byłam dobrą matką, ale wiesz co? Jak wy to mówicie? Mam gdzieś Zeusa i te jego przestarzałe zasady.
Harry uśmiechnął się odruchowo. To było miłe.
– Dzięki – powiedział. – Usiądź sobie, swoją drogą nawet nie wiemy, czy przyjdzie.
Hekate nie odpowiedziała, jedynie przyciągnęła go do siebie i pocałowała w czoło, po czym odeszła w stronę reszty gapiów i Harry przez chwilę pomyślał, że wybrali trochę złe miejsce, bo jeśli przyjdzie jeszcze ktoś, to zrobi się tutaj ciasno, a pewnie przyjdzie. Może ta sala w jednym z londyńskich wieżowców wcale nie była najlepszym pomysłem, ale nie spodziewali się publiczności, myśleli jedynie o jakimś wygodnym i neutralnym miejscu.
Przez chwilę odprowadzał Hekate wzrokiem, po czym okręcił się na pięcie i ruszył do Louisa, który siedział na jednym z krzeseł z przodu i wyglądał, jakby powtarzał sobie coś w myślach, spojrzał jednak pytająco na młodszego, kiedy ten opadł na krzesło obok.
– Stresuję się – oznajmił Harry, na co Louis uśmiechnął się lekko.
– Ja też – odpowiedział. – Ale musimy wierzyć, że wszystko się uda.
Brunet spojrzał na niego, krzywiąc się odruchowo.
– A jeśli on nie przyjdzie? – zapytał.
Szatyn zerknął na zegarek.
– Bądź co bądź zostało jeszcze pół godziny – stwierdził. – I widziałem, że pojawiła się Hekate.
– Taa – odpowiedział Harry. – Ojciec pewnie nie będzie zadowolony.
Louis zaśmiał się cicho. Młodszy trochę mu o tym wszystkim opowiadał, ale to było miłe, że rodzice Harry'ego jednak go wspierali, mimo tego, co było aktualnie między nimi, a nie można było powiedzieć, że się lubili.
– Najważniejsze, że tu są i nie panikuj, będzie dobrze – powiedział, chociaż sam za bardzo w to nie wierzył. Spodziewał się raczej najgorszego, ale z drugiej strony myśl, że ci wszyscy ludzie, bogowie, pojawiają się tutaj, sprawiała, że czuł się trochę pewniej, bo może i oni stali po ich stronie. Po co innego mieliby wtedy przychodzić, gdyby tak nie było, prawda?
Harry skrzywił się ponownie i pokiwał głową, a Louis przyciągnął go do krótkiego pocałunku.
– Będzie dobrze – wyszeptał mu w usta, jednak ciche chrząknięcie sprawiło, że odsunął się od młodszego prawie natychmiast, chociaż miał zamiar złączyć ich usta na jeszcze jedną chwilę.
Oboje spojrzeli na przybysza i szatyn odetchnął z ulgą, widząc, że to chrząknięcie wcale nie było spowodowanie przez Lokiego. Stał przed nimi jakiś mężczyzna, cały w skórach i z długimi włosami związanymi w kucyk, wyglądający jakby właśnie wyciągnięto go z jakiegoś heavymetalowego koncertu.
– To wy? – zapytał.
– My? – odpowiedział pytaniem szatyn.
– No wy, to przez was to całe zamieszanie? Ozyrys – przedstawił się, wyciągając rękę.
– Och – zająknął się szatyn, ściskając mu dłoń. – Tak, to my. Louis albo Notos, zwał jak zwał, a to Harry – przedstawił młodszego, czując, jak ten szturcha go lekko łokciem. – Może usiądziesz? Albo poczęstujesz się czymś? Mamy jeszcze trochę czasu.
I kolejne szturchnięcie, które Louis starał się zignorować.
– Poradzę sobie – odpowiedział tamten. – Chciałem tylko powiedzieć, że zaciekawiła mnie ta wasza historia.
– To... Miło – powiedział szatyn, nie bardzo mając pojęcie, co powiedzieć. Podziękować? – Tak, Harry? – dopytał, czując, jak kolejny raz łokieć młodszego dźga go w bok.
Harry pochylił się lekko w stronę Louisa.
– To on nie był zielony? – zapytał półgębkiem.
Louis spojrzał na niego zaskoczony, ale zanim w ogóle dotarły do niego słowa młodszego, Ozyrys wybuchnął śmiechem.
– Tak, naturalnie jestem zielony – odpowiedział, po czym spojrzał na Louisa. – Fajny ten dzieciak, lubię go – powiedział do niego. – Będę głosował za wami.
– Ja... E... Dzięki? – wydukał szatyn. – To... Rozgość się i gdybyś czegoś potrzebował...
– Dam sobie radę, stary.
Odwrócił się i odszedł, a szatyn wpatrywał się w niego jeszcze przez chwilę. Ozyrys był chyba trochę... Dziwny?

CZYTASZ
Ávalt ἀγάπη
FanfictionWydawałoby się, że świat mitologicznych bogów i gigantów odszedł w zapomnienie, a przynajmniej dla ludzi, Harry jednak człowiekiem nie jest. Kolejny raz próbuje żyć wśród śmiertelników, kiedy jego odziedziczony po ojcu chaos doprawiony magią matki z...