Rozdział 6

265 23 2
                                    

Szkoła. Ogromny budek, wypełniony krnąbrnymi nastolatkami, powoli wchodzącymi w dorosłe życie. Zazwyczaj mówi się, że liceum to zbiegowisko okrutnych, zbuntowanych dzieciaków. Nikt nie docenia naszej wielkoduszności – a takową naprawdę posiadamy. Nie ma również nikogo, kto równie bardzo jak my, lubi imprezy.

Całą klasą czekamy na lekcję polskiego. Jest długa przerwa, więc standardowo Krystian – klasowy podrywacz, włącza muzykę w swoim telefonie. A że ma przy sobie głośnik, działający na taką sprytną sieć, zwaną „bluetooth", to wszyscy na korytarzu mogą się raczyć dźwiękami klubowej, dudniącej muzyki. Niektórzy – nawet osoby, nie będące częścią naszej klasy – poruszają się w rytm piosenki, a wśród nich jest oczywiście moja przyjaciółka.

A to jest nowość.

Sara chociaż bardzo temperamentna, raczej unika tańców, chyba, że rozluźniało ją jakieś alko na imprezie. Jednak w tej chwili jesteśmy w szkole, alkoholu nie ma, a dziewczyna wygina się niczym parafka, bujając biodrami i skacząc jak piłka. Patrzę na to wszystko, siedząc pod klasą, a Sara, po tym, jak odmówiłam dołączenia do tego widowiska, zaciągnęła do tańca Ilonę. Zaczynam się zastanawiać, dlaczego Kulczycki, który stoi na drugim końcu korytarza, nie reaguje na te cyrki, bo według mnie, to powoli się przeradza w jakiś taniec porno.

No właśnie... Kulczycki.

Tego dnia czeka mnie kolejna godzina zajęć, jednak już nie stresuję się tak bardzo, jak poprzednio. Po prostu stwierdziłam, że pójdę na tę lekcję, odpękam swoje i wrócę do domu, aby zjeść cieplusi obiadek.

Po babskim wieczorze, zorganizowanym przez moją mamę – czyli objedzeniu fast-foodami, opiciu colą i obejrzeniu chyba wszystkich, dostępnych komedii romantycznych – zamknęłam się w pokoju, a moje myśli mimowolnie powędrowały w stronę nauczyciela.

Mam takie dziwne wrażenie, że podczas ostatnich lekcji, jakoś inaczej mnie obserwował. Poza tym wypytywał o rodzinę, o USA, o powrót. Niby nic specjalnego, bo przecież to mogła być zwykła ciekawość lub próba rozładowania napięcia, ale jakoś czuję, że to nie było do końca normalne. I albo to ja wariuję, pod wpływem mamy i Sary, albo Kulczycki częściej na mnie zerka. I jeżeli tak jest, to jakoś niespecjalnie mi się to podoba.

Kasia, która siedzi ze mną pod ścianą, częstuje mnie żelkami, i nagle, jak spod ziemi, wyrasta przede mną Bartek.

— Chodź — mówi.

Zanim się orientuję o co mu chodzi, ciągnie mnie za ręce, zapraszając do tańca. Bartłomiej Stobiński, ten, który zawsze trzyma się na uboczu, od tak podchodzi do mnie i zaczyna ze mną tańczyć. Czy mamy już grudzień? Bo taki cud to tylko z okazji Świąt może się wydarzyć.

— A tobie co się stało? — pytam, gdy okręca mnie kilka razy.

Wzrusza ramionami i uśmiecha się. Ma na sobie niebieską bluzę, kontrastującą z jego rudymi włosami i jakieś jeansy.

— Ślicznie dziś wyglądasz — mówi, a mi szczęka wędruje w dół.

Poważnie? Czy tylko się przesłyszałam?

— Dzięki — mruczę w odpowiedzi.

— No, młodzieży!

Słyszę kobiecy, wesoły głos.

— Dosyć tych pląsów!

Dociera do nas profesor Anna Dunajska, polonistka. Jest niską, przysadzistą kobietą o czarnych włosach, opadających na kark. W jednej ręce trzyma dziennik naszej klasy, a w drugiej bordową torebkę. Pani Dunajska ma to do siebie, że przychodzi zawsze minutę przed dzwonkiem.

I am (NOT) your ClareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz