Poniedziałek minął mi w miarę spokojnie, natomiast wtorek rozpoczynam istną nerwówką. Najpierw budzik w moim telefonie nie zadzwonił, przez co wstaję piętnaście minut później, niż powinnam. Potem biegam po domu, szukam ubrań, standardowo plecaka i książek, a na końcu matka Teresa zaciąga mnie do marketu. W efekcie, wbiegam do szkoły dwadzieścia minut po dzwonku, zdenerwowana, niepewna i wściekła na cały świat.
Nie mam wątpliwości, że profesor Kulczycki siedzi w klasie i cierpliwie na mnie czeka. A to potęguje mój strach. Naprawdę boję się wejść do tej sali, tym bardziej, że nie umiem przewidzieć jaka będzie reakcja nauczyciela na moje spóźnienie. Nigdy wcześniej nie byłam z żadnym nauczycielem sam na sam, i to jeszcze bardziej stawia mnie w niekomfortowej sytuacji. Niestety, większego wyboru nie mam, i skoro już mnie wpakowano w te indywidualne zajęcia, muszę na nie chodzić.
Zostawiam kurtkę w szatni, zarzucam plecak na ramię i biegnę do sali językowej, gdzie powinnam mieć lekcje. Powinnam, bo tak naprawdę nie zerknęłam na plan, i nie mam pojęcia, czy Kulczycki jest w swojej zwykłej sali, czy może gdzieś indziej. Na szczęście, w tej kwestii moje podejrzenia są słuszne i odnajduję nauczyciela już za pierwszym podejściem.
Profesor Kulczycki jak zwykle wygląda obłędnie. Blond włosy są w lekkim nieładzie, ma na sobie niebieską koszulę w kratę, jasne jeansy i adidasy. Na lewej ręce widnieje drogi, stylowy zegarek, w prawej trzyma długopis i chyba sprawdza jakieś kartkówki.
Kiedy wchodzę do sali, podnosi głowę, spogląda na mnie przyjacielsko i uśmiecha się w moją stronę.
— Przepraszam! — mówię szybko. — Po prostu...
Macha ręką.
— Nie szkodzi — odpowiada i wskazuje pierwszą ławkę, tuż przy biurku.
I cóż mogę zrobić? Albo uciec z klasy z krzykiem, albo zrobić to, co prosi. Siadam więc na wskazanym przez nauczyciela miejscu, a pan Robert odsuwa kartkówki na bok. Chwyta jakąś zieloną teczkę, po czym wyciąga z niej kilka kartek.
— Przekaż to mamie — mówi, podając mi dokument zatytułowany: „OŚWIADCZENIE" — a to jest twój nowy plan lekcji. — Podaje mi drugą kartkę.
Zerkam na nią szybko i zauważam, że dodano mi dodatkowe godziny angielskiego. Dwie we wtorki i po jednej godzinie w środy i piątki. Oznaczało to, iż będę musiała zostawać po godzinach.
— Czyli jutro też mamy zajęcia? — pytam i spoglądam na Kulczyckiego. Nie wiem czemu, jednak odnoszę wrażenie, że patrzy się na mnie jakoś tak... długo.
— Tak, jutro też mamy zajęcia. — Uśmiecha się. — Ciasteczko? — Podsuwa mi pod nos opakowanie „Delicji".
Kiwam przecząco głową, dziękuję grzecznie, chociaż tak naprawdę czuję się skrępowana. Nie bardzo wiem, jak mogę się zachowywać, co mówić i robić. Pan Robert wstaje zza biurka, chwyta jakąś książkę i kładzie ją przede mną.
— Nowy podręcznik? — dziwię się.
— Będziemy pracowali na bazie trzech takich podręczników — odpowiada i bierze drugi egzemplarz. — Musimy narzucić tempo, żeby nadrobić materiał od września.
— Już się boję — jęczę, kartkując książkę.
Nauczyciel śmieje się.
— Nie zjem cię, Charlotte — mówi wesoło, a ja zaskoczona spoglądam na mężczyznę. — Otwórz na stronie dziesiątej — dodaje.
Wykonuję jego polecenie.
— Przeczytaj pierwsze zdanie i powiedz jak je rozumiesz.
Z jakiegoś powodu w ogóle nie mogę się skupić, jednak czytam polecenie, a potem wyjaśniam, jak je rozumiem. Później przechodzę do rozwiązywania, a profesor krąży po sali, sprawdzając moje wyniki, wyjaśniając niektóre zagadnienia i czuwając nad tym, abym pilnie przyswajała wiedzę.
CZYTASZ
I am (NOT) your Clare
RomanceRobert Kulczycki jest obiektem westchnień niemal wszystkich uczennic. Przystojny, uśmiechnięty i inteligentny, zaskarbia sobie serca nie tylko licealistów, ale także nauczycieli. Jest idealny. I tajemniczy. Odkrywam to dopiero podczas indywidualny...