ROZDZIAŁ 24

166 13 1
                                    

Artur wszedł do magazynu i niemal od razu przywitał się uściskiem dłoni z Siwym blondynem z oczami czarnymi jak noc. Mężczyzna miał dwadzieścia-sześć lat i już od dziecka wdrążony był w świat gangów, mafii i nielegalnych walk. To on sprawował nad wszystkim pieczę, kontrolował, aby nikt z policji nie zainteresował się ich działalnością i nagrywał młodych, ambitnych ludzi do coraz brutalniejszych walk.

– Co mamy? – zapytał Leon, a Siwy sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej niewielki woreczek wypełniony białym proszkiem.

– Koleś twierdzi, że jest od Zena – rzekł grubym głosem. – Podobno jest u niego na próbie.

Artur chwycił woreczek, otworzył go i wziął nieco proszku na palec, po czym włożył go sobie do ust.

– Co to za chłam? – warknął i oddał narkotyki koledze. – Nie mam czasu na takie bzdury, Siwy.

– Więc co mam robić? – zapytał mężczyzna, a Leon przewrócił oczami. Czasami miał wrażenie, że pracował z niedorozwojami.

– Dobra, sam to załatwię – mruknął. – Gdzie go macie?

– Z tyłu, na zapleczu. – Wskazał głową drzwi ukryte w cieniu za schodami.

Dokładnie tymi samymi, na których kiedyś Artur zauważył Sarę i Lotte. Ale nie miał czasu nad tym myśleć, musiał się zająć swoim interesem i ludźmi. Zdziwił go fakt, że Zen przysłał kogoś obcego z towarem. Chociaż może nie tyle co zdziwił, ile niepokoił. Facet był najbardziej znanym handlarzem i przemytnikiem narkotyków, sprowadzał towar tylko najlepszej jakości i zawsze dostarczał go osobiście, zwłaszcza Arturowi, synowi mężczyzny, który w tym świecie uważany był niemal za króla. Dlatego niepokojące było, że nagle Zen przysłał jakiegoś typka, doskonale wiedząc, że do magazynu nie miał wstępu nikt obcy.

Podszedł do drzwi, otworzył je i pewnym krokiem wszedł na ciasne, ciemne zaplecze oświetlone jedynie niewielką lampką, stojącą na jakiejś skrzynce w rogu pomieszczenia. Ściany niegdyś zapewne były białe, teraz jednak farba poodpadała, a w miejscach, gdzie jeszcze tkwiła, zżółkła i pokryła się obrzydliwym grzybem. Podłoga wyłożona jasnymi kafelkami, które jeszcze kilka lat temu musiały być w całkiem niezłym stanie, teraz jednak brudne i popękane, nie robiły najlepszego wrażenia. Na środku znajdowało się krzesło, na którym siedział ciemnowłosy mężczyzna, ale jego wieku Artur określić nie mógł, gdyż odwrócony był do niego tyłem. Przed niezapowiedzianym gościem leżał czarny, okurzony materac, a po prawej stronie stała młoda, atrakcyjna dziewczyna.

Jagoda w środowisku Artura przyjęła ksywę Jessica, lub Jess, dla tych najbardziej zaprzyjaźnionych. Nie była jakoś super ważna w całym towarzystwie, jednak ze wszystkich dziewczyn, odwiedzających magazyn, była niewątpliwie najbardziej sukowata, wredna i zimna.

Jess posiadała kruczoczarne, proste włosy opadające niemal do samego pasa, duże, niebieskie oczy i okrągłą twarz ozdobioną małym, zgrabnym noskiem i kuszącymi ustami. Sama sylwetka dziewczyny nie pozostawiała nic do życzenia – była wręcz idealna. Duże, kształtne piersi, płaski brzuch, cudownie zaokrąglone pośladki i długie nogi, które skrzętnie podkreślała wysokimi obcasami. Tego dnia miała na sobie białą, obcisłą bluzeczkę z głębokim dekoltem, bordową, skórzaną kurteczkę, lateksowe legginsy i wysokie czółenka. Opierała się plecami o ścianę, a w dłoniach, które splotła przed sobą trzymała czarny, pokaźny pistolet. Gdy Leon wkroczył na zaplecze, dziewczyna uśmiechnęła się do niego uwodzicielsko i wyprostowała się.

– Cześć, tygrysie – rzekła niemal mrucząco, a chłopak puścił w jej stronę oczko.

Stanął za przybyszem, który poruszył się niespokojnie w krześle, jednak nie obejrzał się za siebie.

I am (NOT) your ClareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz