ARTUR
Wszedłem do magazynu i niemal od razu przywitałem się uściskiem dłoni z Siwym – blondynem z oczami czarnymi jak noc. Mężczyzna miał dwadzieścia sześć lat i już od dziecka siedział w świecie gangów, mafii i nielegalnych walk. To on sprawował nad wszystkim pieczę, kontrolował, aby nikt z policji nie zainteresował się naszą działalnością i werbował młodych, ambitnych ludzi do coraz brutalniejszych walk.
– Co mamy? – zapytałem, a Siwy sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyciągnął z niej niewielki woreczek wypełniony białym proszkiem.
– Koleś twierdzi, że jest od Słowika – rzekł grubym głosem. – Podobno jest u niego na próbie.
Chwycił woreczek, otworzyłem go i wziął nieco proszku na palec. Włożyłem go do ust i skrzywiłem się z niesmakiem.
– Co to za chłam? – warknąłem i oddałem narkotyki koledze. – Nie mam czasu na takie bzdury, Siwy.
– Więc, co mam robić? – zapytał mężczyzna. Przewróciłem oczami. Czasami miałem wrażenie, że pracowałem z niedorozwojami.
– Dobra, sam to załatwię – mruknąłem. – Gdzie go macie?
– Z tyłu, na zapleczu. – Wskazał głową drzwi ukryte w cieniu za schodami.
Dokładnie tymi samymi, na których kiedyś zauważyłem Sarę i Lotte. Zdziwił mnie fakt, że Słowik przysłał kogoś obcego z towarem. Chociaż może nie tyle co zdziwił, ile zaniepokoił. Mimo niepozornego przezwiska, facet był najbardziej znanym handlarzem i przemytnikiem narkotyków w całym województwie. Sprowadzał towar tylko najlepszej jakości i zawsze dostarczał go osobiście. A zwłaszcza mi – synowi mężczyzny, który w tym świecie uważany był niemal za króla. Dlatego dziwne było, że nagle Słowik przysłał jakiegoś żółtodzioba. Doskonale wiedział, że mi się to nie spodoba. A mimo to zaryzykował.
Podszedłem do drzwi, otworzyłem je i pewnym krokiem wszedłem do ciasnego, ciemnego pokoiku. Nie korzystałem z tego miejsca. Nie było tutaj okien, ściany pokrywał grzyb, a kafle na podłodze popękały. Jedynym źródłem światła była niewielka lampka, stojąca na skrzynce w samym rogu, ale doskonale oświetlała krzesło i postać, która na nim siedziała. na samym środku pokoju. Mężczyzna był ciemnowłosy, jednak jego wieku nie mogłem określić. Z tej perspektywy widziałem tylko jego szerokie plecy. Drgnął nieznacznie, kiedy usłyszał moje kroki, ale nie odezwał się ani słowem.
A może wcale nie był takim żółtodziobem, za jakiego go miałem?
Spojrzałem w prawo, gdzie stała atrakcyjna dziewczyna.
Jagoda przyjęła ksywę Jessica, lub Jess, dla tych najbardziej zaprzyjaźnionych. Nie była jakoś super ważna w całym towarzystwie, jednak zdecydowanie nikt nie chciał z nią zadzierać. Uważała się za królową, kogoś, kto mógł się ze mną równać, a ja nie wyprowadzałem jej z błędu. Była sukowata, kurewsko okrutna i trzymała wszystkie dziewczyny w ryzach. Była moim psem, ale niezwykle posłusznym i potrzebnym, więc pozwoliłem jej wierzyć, że cokolwiek dla mnie znaczyła.
Jess posiadała kruczoczarne, proste włosy opadające niemal do samego pasa. Jej duże, niebieskie oczy patrzyły w taki sposób, że człowiek miał wrażenie, jakby znały każdy sekret. Okrągła twarz z niewielkim nosem i kuszącymi ustami przyciągała uwagę wielu mężczyzn. Sama sylwetka dziewczyny nie pozostawiała nic do życzenia – była wręcz idealna. Duże, kształtne piersi, płaski brzuch, cudownie zaokrąglone pośladki. Zawsze nosiła obcisłe stroje, wysokie szpilki i uśmiechała się w uwodzicielski, ale jednocześnie dość upiorny sposób.
Opierała się plecami o ścianę, a w dłoniach, które splotła przed sobą trzymała czarny, pokaźny pistolet. Gdy wszedłem na zaplecze, dziewczyna uśmiechnęła się do mnie uwodzicielsko i wyprostowała plecy.

CZYTASZ
I am (NOT) your Clare
RomanceRobert Kulczycki jest obiektem westchnień niemal wszystkich uczennic. Przystojny, uśmiechnięty i inteligentny, zaskarbia sobie serca nie tylko licealistów, ale także nauczycieli. Jest idealny. I tajemniczy. Odkrywam to dopiero podczas indywidualny...