Rozdział 37

143 9 1
                                    

Nie mogłam się pozbierać. Najpierw leżałam na łóżku, wylewając hektolitry łez, następnie chodziłam w tą i z powrotem, w nadziei, że w podłodze zrobi się dziura, a ja spadnę na parter i skręcę kark. Później znów leżałam i płakałam, wyrzygując sobie swoją głupotę. I pomyśleć, że wszystko przez popieprzoną Anitę, która musiała mi się napatoczyć przed mój zakichany, zazdrosny o własnego nauczyciela nos. Po prostu nawarzyłam sobie piwa, i teraz byłam zmuszona je sobie wypić.

Mama zrobiła dokładnie to, co zapowiedziała, czyli wychodząc z domu na nocną zmianę w Akademii, zabrała zarówno mój telefon jak i klucze, po czym zamknęła mnie, przypominając o pakowaniu i wyjeździe do USA. A ja nie chciałam nigdzie jechać. Powrót do Stanów byłby dla mnie katastrofą, zwłaszcza, że w obecnej sytuacji nie byłabym w stanie w żaden normalny sposób poinformować o wszystkim mojego Adonisa, i chociażby się pożegnać. Ale czym ja w ogóle myślałam? Jakie pożegnać? Narobiłam bagna, zawiodłam Teresę, a rozpaczanie nad tym jaka to byłam beznadziejna, głupia, niedorozwinięta i ogólnie do dupy, nie mogło mi pomóc. Dlatego też zaczęłam przeszukiwać cały dom, w nadziei odnalezienia mojego laptopa, jednakże to podłe urządzenie gdzieś wsiąkło. A ściślej mówiąc moja mama znalazła tak świetną kryjówkę, iż nawet sam detektyw Rutkowski nie odnalazłby tego gówna.

Pozbawiona komórki, oraz łącznika ze światem internetowym, jedyne co mi pozostało to nasz domowy telefon i książka telefoniczna, leżąca w szafce pod telewizorem. Nie miałam żadnej pewności, iż rodzina Bartka ma taki wynalazek jak telefon stacjonarny, ale musiałam spróbować i zadzwonić do wszystkich Nierzwickich, jacy zamieszkiwali ulicę Dworcową. Mój cel odnalazłam za drugim razem (za pierwszym dodzwoniłam się do dziadków chłopaka), i rozmawiając z Bartkiem nie wyjaśniłam mu zbyt wiele. Po prostu poprosiłam, aby jak najszybciej do mnie przyszedł, a szczegóły obiecałam mu opowiedzieć najszybciej do mnie przyszedł, a szczegóły obiecałam mu opowiedzieć nieco później. Kiedy tylko odłożyłam słuchawkę, natychmiast zaczęłam się szykować do wyjścia, a w głowie układałam setki zdań, jakie wypowiem do mojego rozmówcy. Ale w głębi serca i tak wiedziałam, że kiedy tylko ujrzę Roberta, moje wszystkie zdania wyskoczą z głowy, następnie popełnią samobójstwo, rzucając się z okna i w efekcie zostanę sama, z pustą głową i szalejącym sercem.

Na Bartka czekałam niecałe dwadzieścia minut i do domu wpuściłam go przez... okno w salonie. Tak, dobrze czytacie. Ze względu na brak kluczy (a naszego zamka antywłamaniowego nie szło otworzyć od wewnątrz), byłam zmuszona prosić gości, aby dostawali się do środka oknem. No ewentualnie kominem, ale osobiście nie pochwalam tej drogi.

– Co ty? – zapytał rudzielec, kiedy tylko stanął na podłodze w salonie. – Jakiegoś tarzana chcesz ze mnie zrobić?

– Nie. – Pokiwałam przecząco głową i zarzuciłam na ramiona płaszczyk. – Ale musisz tutaj zostać.

– Zostać? – zdziwił się i posłał mi nic nie rozumiejące spojrzenie.

Tak, wiem Bartuś, że niewiele rozumiesz, ale nie mam teraz czasu ci tego tłumaczyć.

– Nie mam kluczy, ktoś musi być w domu, w razie gdyby ktoś się włamać Nie mogę zostawić okien otwartych. – Wspięłam się na parapet. – Wrócę za około godzinkę. Czuj się jak u siebie.

– Charlotte, czy ty jesteś zdrowa na umyśle? – zapytał siedemnastolatek, po czym chwycił mnie za ramię i stanowczo ściągnął z parapetu. – Mam ci pilnować domu, podczas gdy ty będziesz łaziła po nocy, nie wiadomo gdzie?

Spojrzałam na licealistę. Cholera, ja muszę się stąd wydostać.

– Bartek, błagam, nie teraz. Później ci wszystko wyjaśnię.

I am (NOT) your ClareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz