Rozdział 13

494 18 4
                                    

ROBERT

W oknie na piętrze paliło się światło. Rolety nie były zaciągnięte, więc doskonale widziałem fragment szafy, kolor ścian i firankę, która delikatnie poruszała się w rytm lodowatego wiatru. Okno było uchylone od dobrych czterdziestu minut. Czy nie wiedziała, że to groziło przeziębieniem? Nie zdawała sobie sprawy z tego, że mogła zmarznąć?

Rozejrzałem się dookoła. Ulica świeciła pustkami, większość domów była pogrążona w mroku, jednak nie przestawałem być czujny. W każdej chwili ktoś mógł tędy przejeżdżać. Nie chciałem wzbudzać niepotrzebnego zainteresowania. Bo co miałbym powiedzieć? Że to było silniejsze ode mnie? Że każda sekunda bez niej, była dla mnie, niczym tortura? Nikt by tego nie zrozumiał.

I bałem się, że ona też tego nie pojmie.

Och, jak bardzo się myliłem.

Była idealna w każdym calu. Cudownie reagowała na wszystko, co mówiłem i robiłem. Tak wspaniale pojęła „Fedrę", mówiła o niej z taką fascynacją, zrozumieniem. Nie umiem opisać jak bardzo waliło mi serce, kiedy opowiadała o swoich wrażeniach. Jej spojrzenie, takie niewinne, zagubione, jakby walczyła sama ze sobą, a jednocześnie uwodzicielskie – bo doskonale wiedziała, jak ta bitwa się skończy.

Podszedłem bliżej. Przez uchylone okno docierał do mnie dźwięk jej głosu. Rozmawiała z kimś, ale nie słyszałem rozmówcy. Może dzwoniła do kogoś? Do tej idiotki, Głogowskiej? Do innej koleżanki?

– Nie śmiej się ze mnie – powiedziała oburzona. – Nie rozumiesz, co zrobiłam? Zachowałam się jak te wszystkie kretynki, które biegają za nim z wywieszonym jęzorem!

Uśmiechnąłem się. Też o mnie myślała. Byłem w jej głowie, tak samo jak ona tkwiła w mojej. Była jak echo, którego nie mogłem uciszyć. Jak zapach świeżego powietrza tuż po burzy. Była wszystkim, czego nie powinienem pragnąć, i jedynym czego tak naprawdę pragnąłem. I coraz bardziej się w niej zakorzeniałem.

Jeszcze o tym nie wiesz, skarbie, ale już nie umiesz beze mnie żyć. Jestem dla ciebie tlenem i krwią. Beze mnie byłabyś w rozciągniętej na wieczność agonii. Życie beze mnie byłoby dla ciebie jak życie bez serca.

Ale nie martw się, kwiatuszku. Gra dopiero się rozpoczęła, a ty tak ślicznie dla mnie tańczysz, że nie jestem w stanie cię zostawić w spokoju. Któregoś pięknego dnia, to ty przyjdziesz do mnie. Przyjdziesz i powiesz, że jesteś moja.

A ja cię przyjmę. I sprawię, że będziesz patrzeć już tylko na mnie.  



CHARLOTTE

Nie umiałam się uspokoić przez cały weekend. Ilekroć wracałam myślami do tego, co się stało po spektaklu, zaczynał mnie boleć żołądek. Dlaczego to zrobiłam? Sama prosiłam Roberta o dystans i normalność. I co? I gów... i nico. Przy pierwszej okazji dałam się ponieść emocjom jak dziecko. Zaprzeczyłam wszystkiemu, co mówiłam i o co prosiłam.

A on? Co sobie o mnie pomyślał? Nie zareagował na ten pocalunek. Stał w kompletnym bezruchu, a później pozwolił mi odejść. Czy to mógł być dowód na to, że nie aprobował mojego zachowania? A może to zignorował? Uznał, że byłam kolejną, zauroczoną w nim nastolatką i nie zamierzał nic robić?

Boże, ignorancja byłaby chyba jeszcze gorsza, niż reakcja.

Ale... czy gdyby mnie ignorował, mówiłby o granicach? Słowa, jakie wypowiedział, kiedy niechcący go dotknęłam na spektaklu, nadal dźwięczały w mojej głowie. To nie powinno mnie poruszyć, ale nadal robiło mi się gorąco, kiedy o tym myślałam. I dlatego nabrałam tej szaleńczej odwagi, by go pocałować. Mówił w taki spokojny, a jednocześnie zdecydowany sposób. Nachylał się nad moim uchem i pozwalał, by jego oddech muskał moją skórę. I trafił w samo sedno.

I am (NOT) your ClareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz