Rozdział 45

123 8 0
                                    

W nocy strasznie rozbolał mnie żołądek i kilka razy zwymiotowałam. Ruina jaką stało się moje życie, przytłoczyła mnie tak bardzo, iż w pewnym momencie zapragnęłam zniknąć. Po prostu chciałam umrzeć, przestać oddychać, czuć cokolwiek, myśleć o czymkolwiek, istnieć na tym świecie. Kręciło mi się w głowie, płacz zamieniał się w śmiech, a śmiech w przeraźliwą rozpacz. Skrycie dziękowałam Bogu, że mojej rodzicielki nie było. Gdyby matka Teresa znalazła mnie w takim stanie, na pewno od razu wezwałaby wszystkich psychiatrów świata, aby wyciągnęli jej córkę z dołka. Ale co ze mnie za córka, skoro wiecznie kłamię, robię wszystko na przekór i nie dbam o miłość mamy? Co ze mnie za przyjaciółka skoro nie ma przy Sarze, która właśnie straciła siostrzyczkę? I co ze mnie za obiekt westchnień, skoro nawet nie potrafię docenić uczucia sympatycznego, przeuroczego chłopaka? Jestem beznadziejna w każdym, nawet najmniejszym stopniu mojego jestestwa. Już dawno powinnam była umrzeć, ja, a nie mój tata czy niewinna Melka.

Jedyną prawdą w moim życiu była moja miłość. Tylko to jedno uczucie nigdy nie kłamało i swoim istnieniem było w stanie przezwyciężyć nawet największe góry. Jednak z każdą chwilą, z każdą minutą, również i ta miłość się poddawała. Serce już nie miało siły na walkę, było wycieńczone wszystkimi doznaniami, powoli umierało wraz z moją wrażliwością. W pewnym momencie poczułam się po prostu jak człowiek kompletnie niezdolny do jakichkolwiek uczuć. Czułam się jak roślina...

Gotta slow up, gotta shake this high

Gotta take a minute, just to ease my mind

Cause if I don't walk then I get caught up

And I'll be falling all the way down.

Słowa piosenki dudniły w słuchawkach podłączonych do mojego telefonu. Leżałam na łóżku ubrana w nienaganny galowy strój i patrzyłam tępo w sufit. To już koniec, powtarzałam sobie w myślach. Dzisiaj wszystko się skończy. Już nie płakałam. Wylewałam łzy przez całą noc, teraz, kiedy nadszedł ranek zwyczajnie już ich nie miałam. Moje kanaliki łzowe wyschły jak pustynia i potrzebowały porządnego deszczu, aby znów się napełnić. Przez ostatnie godziny nie miałam żadnej wiadomości od Roberta. Może to nawet lepiej. On dokonał już wyboru. Przedstawił swoje stanowisko w tej sprawie. Dzisiaj nadeszła kolej na mnie. 

Nie będę nic ukrywała, powiem wszystko tak jak było naprawdę. Nawet jeżeli miałoby to skutkować zaprzepaszczeniem mojej nauki i przyszłości. Nawet jeżeli pogrążę tym Roberta i jego karierę. On ich wszystkich okłamał, z premedytacją i z obawy o siebie. Nawet przez chwilę nie pomyślał o tym, co poczuję, kiedy dowiem się, że nazwał mnie „popieprzoną gówniarą, która wymyśliła sobie wszystko". Zaśmiałam się cicho pod nosem. Ja byłam popieprzoną gówniarą... To tak nieprawdopodobne, że aż śmieszne. Do drzwi mojego pokoju rozległo się ciche pukanie i do środka zajrzała głowa mojej mamy.

– Skarbie? – zapytała cicho i niepewnie weszła do pokoju.

Podeszła do mnie i przycupnęła na brzegu łóżka. Moja kochana mama. Jak zwykle wyglądała nienagannie. Miała na sobie białą koszulę, czarną spódniczkę i wysokie szpilki. Ciemne włosy spięła w rozpadającego się koka, a zielone oczy podkreśliła eyelinerem oraz tuszem. Twarz bez zmarszczek pokryła delikatną warstwą pudru, a usta pomalowała błyszczykiem... zapewne moim. Była piękną kobietą.

– W porządku mamo – mruknęłam tylko i znów spojrzałam w sufit.

To znaczy... chciałam żeby sądziła, że jest w porządku. Nigdy nie mogłam zrozumieć czym sobie zasłużyłam na taką matkę. Inni rodzice na jej miejscu urządzaliby mi awantury, dawali szlabany, trzaskali drzwiami i rzucali czym popadnie. A moja mama? Ona przyjęła wszystko ze stoickim spokojem... No prawie. Mało tego! Broniła mnie przez ten cały czas! Zawsze uważałam, że jest nienormalna, ale w ostatnich dniach upewniła mnie w tych przypuszczeniach.

I am (NOT) your ClareOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz