ROZDZIAŁ 38

1.9K 111 7
                                    

🍼Ava

Zaczęcie rozmowy z Hudsonem, do tego w takim stanie – nie martwiłam się o siebie, chodziło tu tylko i wyłącznie o niego – było ponad moje siły jak na tamten moment. Patrzyłam pusto na mężczyznę, który leżał nieruchomo. Gdybym nie usłyszała od lekarza, że Shannon się obudził, był przytomny i kontaktował pomyślałabym, że jest zupełnie inaczej.

– Gdzie Anthony? – odezwał się jako pierwszy, jego głos był głęboki, a zarazem zachrypnięty w jakiś cudowny sposób. Przeszły mnie dreszcze, więc dla własnego dobra odwróciłam wzrok na widok za oknem. W Seattle zaczęło padać, przez powiewy wiatru gałęzie przyszpitalnych drzew ocierały się o szybę powodując większe szumy. Zagryzłam dolną wargę nie chcąc walnąć czegoś nie na miejscu.

– Wyatt wziął go do nich – odparłam swobodnie wykręcając palce w każdą stronę.

– Wyatt? A co on tu robił?

– Powiadomił mnie, o tym że... że tu wylądowałeś – wyznałam. – Nie chciałam cię zostawiać, a on zaproponował pomoc. Mały chyba ich lubi, więc...

– A Gabriel? Musiałem narobić mu kłopotu – westchnął.

– Kłopotu? – zaskoczona otworzyłam szerzej oczy nie wierząc, co właśnie powiedział.

– Niepotrzebnie się wkurzyłem, tak by nic się nie wydarzyło – syknął, tak jakby był zły sam na siebie. Nie wierzyłam... czy on naprawdę tak sądził?

– Hudson ty durniu – wymsknęło mi się, lecz chyba potrzebnie. – Jak śmiesz w ogóle twierdzić, że to co wydarzyło się jest kłopotem?! Kłopotem jest twoje zachowanie! To w jaki sposób olewałeś te wszystkie objawy! – zapewne gdybym miała poduszkę pod ręką rzuciłabym nią w niego bez zastanowienia.

– A tam! Na coś trzeba umrzeć – machnął ręką.

– Dupek! – syknąłem powstrzymując się ostatkiem samokontroli, którą miałam w sobie przed tym, żeby nie podejść, zacisnąć dłoni na jego krtani i udusić sama. Potem bym go wskrzesiła, zdzieliła kilka razy patelnią po głowie, może po tym by mi przeszło w jakiś magiczny sposób. Autentycznie. – Dlaczego olałeś boleści serca, co?

– Bo miałem ważniejsze sprawy na głowie – odpowiedział od niechcenia.

– Co mogło być ważniejsze, od twojego zdrowia do Jasnej Anielki?! Hud, proszę nie denerwuj mnie bardziej, niż jestem zdenerwowana! – zagroziłam hardo patrząc na niego z góry.

– Ava, rozumiesz, że sprawa z Walory, i Stanleyem nie rozwiązała się sama? – uniósł przedziwnie brwi do góry przełykając ślinę.

Wywróciłam oczami nie mogąc znieść tego, że on naprawdę postawił wszystko na kompletnie inną stawkę – pieprzone glonojady – zamiast na samego siebie. Przecież... bez niego nic by się nie wydarzyło, oni dalej by krzywdzili innych! Jak miałam mu to pokazać, skoro on sądził zupełnie inaczej?

– Hudson... – westchnęłam podchodząc do niego. Chwyciłam za zimną dłoń, obrócił głowę w bok przyglądając mi się bacznie. Zielone oczy były jakby wypalone, a niegdyś słodkie usta tak sine, że aż przerażające. – Rozumiesz, że gdybyś właśnie teraz... – musiałam na moment przerwać. Słowo: "śmierć", nie mogło przejść mi przez usta. – Gdyby cię zabrakło jeszcze mnóstwo takich hien chodziłoby po świecie? Walory, Stanley i inni skrzywdziliby innych nie patrząc na żadne konsekwencje. Tylko dzięki tobie są teraz tam gdzie są, a takie podejście, że ma się na coś umrzeć to już naprawdę... nigdy nie sądziłam, że tak łatwo się poddasz – wyszeptałam czując pod powiekami oznakę goryczy.

Masz mnie [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz