- Wyjeżdżamy stąd, rozumiesz?! - krzyknął wściekły do granic możliwości Janek, wrzucając z impetem moje ubrania do walizki.
Nigdy nie widziałam go w takim stanie. Byłam wręcz przestraszona jego agresywnością oraz złością. Miał tak mocno zaciśniętą szczękę, że bałam się, że zaraz pokruszą mu się wszystkie zęby. Żyłka na czole pulsowała w przerażająco szybkim tempie, a knykcie pobielały od zaciskania dłoni na moich ubraniach.
Próbowałam powstrzymać chłopaka, szarpałam go za koszulkę, ramię, jednak ten odepchnął mnie mocno na kanapę w gabinecie Kasi.
- Janek, przestań! - warknęłam błagalnym tonem - uspokój się, porozmawiajmy, proszę cię, Janek!
- Nie będziesz tutaj siedzieć z tym psychopatą za oknem, kurwa mać, Lili - rzucił, zapinając moją walizkę.
Bez słowa opuścił pokój szybkim krokiem, a po chwili wrócił z moją różową, futrzastą kosmetyczką.
- Nie mogę tak po prostu wyjechać, poczekajmy chociaż na Kasię, muszę jej podziękować!
Podniosłam się, ponownie złapałam blondyna za ramię, chciałam zmusić go, by spojrzał na mnie, prosto w oczy. Ten jednak był zdecydowanie silniejszy i nic sobie nie robił z mojego szarpania.
- W dupie mam Kasię i całe to pierdolone miasto! Wracamy do domu, prosto na policję! Ktoś nas nagrał, do jasnej cholery! Ktoś nas cały czas widzi, ktoś cię cały czas obserwuje, kurwa! Jak policja nie pomoże, to wynajmiemy prywatnego detektywa, do cholery! - oznajmił stanowczym tonem z nutką mordu w głosie.
Przez chwilę mierzyliśmy się zawziętymi spojrzeniami. Jego mogło zabić, moje - zamordować. Oparłam dłonie na talii, przyjmując wyzywającą postawę. Uniosłam wysoko brew, a podbródek wysunęłam do przodu.
- Pakuj się, do jasnej kurwy. Jeśli nie wejdziesz do auta sama, to siłą cię tam zawlokę - wysyczał przez mocno zaciśnięte zęby.
- Ty jesteś jakiś pierdolnięty! - krzyknęłam sfrustrowana.
Nigdy jeszcze nie nazwałam chłopaka w ten sposób, ale w tym momencie mało się tym przejmowałam. Emocje dosłownie we mnie buzowały, miałam ochotę przywalić blondynowi pięścią w twarz, ale powstrzymałam się siłą woli. Zęby bolały mnie od zaciskania szczęki.
Poddałam się. Wyszłam z gabinetu, który służył mi za sypialnię i ruszyłam prosto na taras. Z szybko bijącym sercem wyszłam na zewnątrz, rozejrzałam się dookoła, jednak nikogo nie zauważyłam. Ze stolika ogrodowego zgarnęłam swojego elektryka, a potem zaciągnęłam się mocno, dopóki nie zaczęłam kaszleć. Nikotyna jednak nie uspokoiła moich nerwów, wręcz przeciwnie. Ze stresu trzęsły mi się ręce, czułam się totalnie skołowana.
Ciężko opadłam na nieduży, miękki fotel, palcami potarłam czoło, ścierając z nich nałożony wcześniej krem. Kurwa, co ja miałam teraz zrobić? Jasia ogarnęło istne szaleństwo, nad którym żadne z nas nie potrafiło zapanować. A ja nie mogłam tego zrobić Kasi, nie mogłam wyjechać bez słowa po tym, jak mnie gościła i wspierała. Chciałam się z nią po prostu pożegnać, przytulić. I jakoś nie miałam ochoty wracać do domu, do szarej rzeczywistości. Tutaj, mimo świadomości obecności porywacza, czułam się bezpieczniej. I nie byłam sama, natomiast w mieszkaniu w Warszawie czekała na mnie pustka i cisza. Bałam się też stawić czoła tej rzeczywistości. Przełknęłam ślinę na samą myśl o policji, zeznaniach, ochroniarzu, detektywie i tym wszystkim co wymyślił Janek. Nie byłam na to gotowa w żadnym stopniu.
Westchnęłam głęboko, a potem podniosłam się. Rozejrzałam się dookoła, podziwiając moje ulubione widoki. Zerknęłam do salonu, ale nie dostrzegłam sylwetki Janka. Założyłam więc klapki Kasi, które były najbliżej mnie, a następnie zrobiłam kilka kroków przed siebie, w stronę tyłu domu. Za nim roztaczała się duża, zaniedbana łąka z licznymi kwiatami i drzewami. Nawet nie zdając z sobie z tego sprawy, mimowolnie ruszyłam w ich stronę. Potrzebowałam przypływu siły oraz energii, by się z tym wszystkim uporać. Tymczasem czułam się jak istne zombie. Nie pamiętałam kiedy ostatnio udało mi się przespać więcej niż dwie godziny bez pobudki. Codziennie łykałam kilka tabletek uspokajających na receptę, a przed snem obowiązkowo melatoninę. Mimo że nie jadłam dużo, znowu przytyłam, a na mojej twarzy ponownie zagościł trądzik. Byłam wściekła na siebie, że doprowadziłam się do tego stanu. Byłam wrakiem człowieka.
Nogi się pode mną ugięły, upadłam na długą, zieloną trawę. Skrzyżowałam nogi, odetchnęłam głęboko, a potem wybuchnęłam cichym płaczem. Oparłam głowę o kolana
Wiedziałam, że muszę wrócić do domu. Potrzebowałam tylko planu działania, który zawsze ratował mnie, gdy miewałam gorsze nastroje. Sięgnęłam do kieszeni, gdy przypomniałam się, że zostawiłam komórkę w domu. Najpierw więc musiałam wrócić do Warszawy. Z tym szaleńcem za kierownicą. Nie zamierzałam z nim rozmawiać, dopóki nie przemyśli swojego zachowania i się nie ogarnie. Janka naprawdę coś opętało i trochę przerażała mnie wizja naszej wspólnej podróży. Bałam się, że serio się pomordujemy w środku samochodu.
Nie wiedziałam, jak długo tak bezmyślnie siedziałam, ale musiałam wracać. Nie chciałam się narażać na jeszcze większą wściekłość szalonego ukochanego.
Podniosłam się, a potem przetarłam spodnie, chcąc pozbyć się wszelkich paproci.
- Hej, Lili. - Usłyszałam nagle nieznajomy głos za sobą, a moje serce podskoczyło do samego gardła.
Tysiąc myśli przeleciało mi przez głowę, powinnam od razu spieprzać do domu, który oddalony był raptem o jakieś trzysta metrów. Dobrze widziałam zasłonięte w oknach rolety, które utrudniały zobaczenie kogokolwiek w środku. Kiedy byłam w domu, to było sprytne posunięcie, teraz już nie bardzo.
Przełknęłam głośno ślinę, a potem powoli odwróciłam się na pięcie. Przede mną stał chłopak. Blondyn, którego bardzo dobrze kojarzyłam. W końcu ciężko było zapomnieć o pierwszej randce z Tindera, prawda?
Wróciłam do mglistych wspomnień sprzed roku, kiedy się spotkaliśmy pierwszy, a zarazem ostatni raz. Janek, producent muzyczny, bogaty, zarozumiały. Byliśmy w restauracji, stawiał przepyszne drinki oraz szoty, a potem obmacywał mnie przed wejściem do knajpy. Wszystko jednak zakończyłam, chłopak za bardzo się napalił i chciał ingerować we mnie oraz moje życie.
A teraz stał przede mną, trochę grubszy niż kiedyś, z dużymi okularami na nosie. Miał na sobie zwykłe dresy oraz koszulkę.
To nie mógł być on, to nie mógł być on.
- Podobały ci się moje listy? - spytał z szerokim, pewnym siebie uśmiechem na twarzy.
To był on.
Popatrzyłam w jego oczy, a potem rzuciłam się biegiem w stronę domu, głośno krzycząc. Mój napastnik jednak dopadł mnie bardzo szybko, powalił na ziemię, zduszając mój wołający o pomoc wrzask.
CZYTASZ
Tinder || Jan-Rapowanie
Fiksi PenggemarTo miały być szybkie badania socjologiczne, chciałam tylko poznać powody i skutki aplikacji randkowych. Nie miałam zamiaru poznawać nikogo nowego, bo nie lubiłam marnować czasu. Byłam karierowiczką, która nienawidziła facetów. A on to wszystko zni...