43

4.4K 234 23
                                    


GABRIEL

– Dajemy? – Szczerzy kły.

Odwzajemniam jego uśmiech, a moje oczy przenoszą się na ulicę ginącą w mroku nocy. Adrenalina powoli rozgrzewa mi krew, dokarmiając moje zniecierpliwienie.

– Rozwalmy ten tor – wrzeszczę ponad wyjącymi silnikami samochodu.

Nawalony tłum gapiów podłapuje mój krzyk i dołącza do niego.

– Żadnych ograniczeń? – Słyszę głos mojego rywala.

Potakuję skinieniem.

– Żadnych zasad.

Nie tutaj. Nie teraz.

Na torze pojawiają się dwie dziewczyny odziane w identyczne różowe sukienki posypane jakimś błyszczącym chujostwem. Brunetki unoszą w górę swoje kolorowe chorągiewki, którymi mają obwieścić początek wyścigu.

Wciągam w płuca zimne wieczorne powietrze, a mój świat zamyka się powoli na tych dwóch barwnych flagach.

Nie ma nic więcej. Nie powinno być, a jednak część mnie pragnie niemal boleśnie odszukać Stellę w hałaśliwym tłoku.

Niebywałe, jaki ze mnie głupi skurwiel.

Zaciskam palce na kierownicy i czekam.

Dwie chorągiewki opadają zamaszyście w dół, a ja natychmiast wciskam pedał gazu. Samochód wyrywa się płynnie w ciemność z piskiem opon, a ja czuję jak uchodzi ze mnie całe nagromadzone napięcie.

Świat rozmywa się w oparach prędkości. Światła, mijane budynki, auta czekające w korku na pasie obok... to wszystko staje się plamą. Tłem. Jedynie sekundą wśród wszystkiego.

Mając pewność, że wychodzę na prowadzenie, spoglądam krótko we wsteczne lusterko za moim przeciwnikiem, a moje wargi same rozciągają się w uśmiechu.

Tak jest.

Zadowolony wduszam gaz do dechy sprawdzam prędkość na zegarze. Jej jednej nigdy mi dość.

– Gliny na Red Street. – ogłasza nasz tajemny obserwator pilnujący przebiegu wyścigów przez radio. – Odbijajcie na skrzyżowaniu na Champel Street.

– Kurwa – mruczę, a potem obracam kierownicą, odbijając w prawo. Zbyt ostry i mało płynny ruch sprawia, że tył mojego wozu wypada z pasa, prawie zderzając się z innym wozem, ale gdy spanikowany dupek z innego samochodu wali w klakson, ja już odzyskuję panowanie nad mercedesem.

Jednak ten mały błąd kosztuje mnie kilka cennych sekund, które pozwalają mojemu rywalowi niemal się ze mną zrównać. Żółte BMW niemal ociera się o mój bok, a jego kierowca unosi na mnie wyzywająco brew.

Uważaj, kutasie.

Zmieniam bieg i szybko wymijam blokujący mi drogę samochód. Potem robię to samo z następnym i kolejnym, aż do przedostatniego. Bo ten przedostatni sukinsyn zagradza mi pas za każdym razem, gdy próbuje go wyprzedzić. Powtarza to dopóki nie jest zmuszony schować się w szczelinę między autami, by nie zderzyć się czołowo z wozem sunącym z naprzeciwka. Tylko, że z jakiegoś nieznanego powodu ten idiota zamiast zjechać w bok najpierw hamuje, a ja jestem zbyt rozpędzony, by zatrzymać się przed walnięciem w jego tył.

Szlag, ja pierdolę!

Pamiętając, że zbyt gwałtowne hamowanie przy tej prędkości zakręci mną jak bączkiem i sprawi, że wbije się we mnie cała kolejka jadących z tyłu aut, nie zwalniam tylko próbuję przejechać drugą stroną. Mój mercedes ociera się o metalowe słupy dzielące oba pasy od prawej, od lewej miażdży mnie ten zasrany dzieciak, który chciał zgrywać chojraka na drodze. Fontanna iskier sypie się za szybami, wgniatana karoseria piszczy od nacisku, a potem ten dzieciak w fordzie uderza we mnie po raz drugi, tracąc kontrolę nad pojazdem.

Siła ciosu szarpie moim ciałem tak gwałtownie, że zapierdalam łbem o kierownicę.

Zajebiście.

Ból eksploduje w mojej czaszce i wszystko na moment robi się zamglone. Potrząsam głową, by przegnać roztargnienie i ocieram rękawem krew spływającą mi z rozcięcia w łuku brwiowym.

Ford przede mną znowu znosi się na złą stronę ulicy i wtedy... trafia w niego rozpędzone żółte BMW. Na szczęście dzieciak zatrzymuje się wreszcie na poboczu, ale mój rywal wypada z toru i okręca o trzysta sześćdziesiąt stopni, nie wyrabiając się na ostatnim zakręcie.

Wiedząc, że mam oczyszczoną drogę, a potknięcie mojego przeciwnika dało mi wystarczającą przewagę, ponownie rozpędzam auto na prostej i zatracam się w jego dzikim pędzie.

Ekscytacja ogrzewa każde moje zakończenie nerwowe lepiej niż leżąca na siedzeniu pasażera butelka tequili.

W oddali zauważam kolorowe światła oświetlające kres wyznaczonego toru. Metę. Tłum jak zwykle wrzeszczy i zaczyna walić mi piesiami w okna i karoserię, kiedy tylko mijam linię końcową.

Wygrywam, ale mój rywal przekracza metę niespełna dwie sekundy później.

Biorąc pod uwagę, że był bliski wywrotki takiej jak Jack w poprzednich wyścigach i otarł się o śmierć i tak nieźle sobie poradził.

Nim zdążę pociągnąć za klamkę i wysiąść z mercedesa, wyprzedza mnie ktoś inny...

****

I co Wy na to? 😁

THE LOVE BETWEEN US | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz