29

5.6K 260 17
                                    


GABRIEL

– Powinnam była włożyć maskę upiora czy coś – narzeka Stella.

Odkąd wysiadła z mojego mercedesa, ciągle burczy coś pod nosem. Choć właściwie wysiadła to nie jest odpowiednie określenie – musiałem ją z niego wyciągnąć siłą. Dopiero, gdy zagroziłem, że przerzucę ją przez ramię i zaniosę do szkoły niczym przerośniętą maskotkę, wygramoliła się z auta, ale teraz prawie przy każdym kroku zapiera się przed dalszą wędrówką.

Wcześniej ulitowałem się nad nią i zaproponowałem inne rozwiązanie - wagary. W końcu skoro po wczorajszym zajściu z ulotkami była aż taka zażenowana,  można by się spodziewać, że taki pomysł ją zachwyci, ale na to też się nie zgodziła i znowu próbowała mnie pobić.

Okazuje się, że Stella jest niebywale agresywnym skrzatem. I niebywale trudnym do zrozumienia. 

Gdy tylko przechodzimy przez wielką czarną bramę prowadzącą na dzieciniec uczelni, mój instynkt opiekuńczy nakazuje mi ochraniać Stellę przed wszystkim, co może sprawić jej przykrość, więc obejmuję ją w talii i mrożę każdego mijanego idiotę spojrzeniem. 

– Nie będziesz się chować. Nie masz się czego wstydzić – mruczę do jej ucha, gdy znowu próbuje ukryć twarz w zagłębieniu mojej szyi. – Jeśli ktoś coś powie, wyrwę mu język i wadzę w dupę.

– Chryste, Gabriel. Nie pomagasz mi. – Podrywa głowę tylko po to, żeby  się nadąsać. – Obiecałeś, że już nie będziesz nikogo bić.

Tak, obiecałem, ale...

– Okoliczności mogą mnie zmusić.

Bachor znowu coś trzeszczy. Może coś jej się zepsuło?

– Cześć, Holloway, a gdzie ta druga? – Jeden z rozgrywających z mojej drużyny koszykówki poklepuje mnie na powitanie w plecy i wyszczerza zęby, gdy wspina się obok nas na schody.

– Czwartki należą do Stelli – odpowiadam.

A potem wtaczamy się na korytarz, na którym już tłoczy się cała zgraja pojebów. Uśmiechają się, szepczą, a co niektórzy wskazują na nas palcem. W ułamku sekundy rozumiem dlaczego wczorajsze zamieszanie wciąż tętni życiem. Bo na całym korytarzu znowu...

– Są nowe. – Stella wymyka się z moich objęć i zanim zdążę ją powstrzymać, zrywa jedną z ulotek przyczepionych do szafek.

Kto wygrał?! - Głosi hasło na każdej z kartek.

Dobrze. Bardzo dobrze.

– Kogo wybrałeś, stary? – woła do mnie ktoś z tłoku.

– Chcecie wiedzieć? – wrzeszczę, by skierować na siebie uwagę każdego, kto już zjawił się na uczelni. – No to jedziemy!

Pora na małe przedstawienie.

Niebieskie oczy Stelli rozszerzają się w zdumieniu, kiedy mrugam do niej, nie przestając się uśmiechać, a następnie przechodzę na drugi kraniec pomieszczenia.

– Co on robi? – Wyłapuję głos Nikki, która właśnie wyrasta naprzeciwko Stelli.

A ponieważ moja zagubiona dziewczyna nie ma pojęcia, co właśnie odpieprzam z miłości do niej, to ja spieszę z wyjaśnieniem rudej.

– Ogłaszam wyniki!

Brwi obu podskakują jednocześnie, a potem obie sapią:

– Co?

Nie czekam dłużej. Obracam się plecami do zaaferowanego zgromadzenia i sięgam do kieszeni po klucz od kantorka, o który ubłagałem woźnego, a później wyciągam schowaną tam niespodziankę. Wysuwam wielkie prostokątne płótno na korytarz, opieram je o ścianę i...

Po raz kolejny odszukuję spojrzenie Stelli, a potem ściągam zasłonę z obrazu.

Tak oto oczom mojej dziewczyny i całej pieprzonej szkoły ukazuje się naszkicowany przeze mnie dzisiejszej nocy portret Stelli. Początkowo trochę się wahałem, czy to dobry pomysł. Nie trzymałem ołówka w ręku od śmierci ojca, bo to dzięki niemu... Można powiedzieć, że jeśli mam jakikolwiek talent do rysowania, odziedziczyłem go po nim. Od dzieciaka podpatrywałem, jak szkicował różne rzeczy – twarze, przedmioty, krajobrazy, a gdy trochę podrosłem, zaczął tego uczyć i mnie. 

Raczej żaden ze mnie cholerny Picasso, ale ludzików z kreseczek też nie rysuję już od dawna, więc...

– Jak w Wielkich n nadziejach, co? – zagaduję do Stelli. – A ty kogo wybierasz, Pipa czy Gabriela? – Udając wielkiego artystę, skłaniam się przed nią nisko.

Bachor trzepocze rzęsami i pociera skroń. Wydaje się zupełnie oszołomiona, zatem chyba mogę być zadowolony z efektów, racja?

– Jak to zrobiłeś? – pyta cichutko.

– W dzieciństwie lubiłem rysować. Mój ojciec miał do tego talent i zdaje się, że to po nim odziedziczyłem. – Wzruszam ramionami. – Nie narysowałem nic od jego śmierci.

Co oznacza, że się, kurwa, trochę denerwuję. Nie brak mi arogancji i tak dalej, jasne, a jednak Stella jedyna na całym świecie potrafi zachwiać moją pewnością siebie. Może dlatego, że tak bardzo chcę, żeby jej się podobało. Żeby poczuła się przy mnie tak wyjątkowa, jaką ja ją widzę i żeby nie wątpiła, że potrafię dać jej coś wyjątkowego. Ja nie Arnold czy inny śliniący się do niej kutas.

Tyle że ona wciąż milczy, a ja zaczynam myśleć, że to jednak był bardzo chujowy pomysł. Taaa. W takim razie lepiej będzie wpierdolić to z powrotem do kantorka i udawać, że nic się nie sta...

Ktoś znienacka skacze na mnie. Serio,- SKACZE.

– Kocham cię, Gabriel.  – Stella rzuca się w moje ramiona jak rozpędzona kula śnieżna. Tyle że jest o wiele cieplejsza i milsza w dotyku.

Mamrocząc wciąż szeptem kocham cię, kocham cię, kocham cię, zaczepia palce na moim karku, a uda wokół mojego pasa i wtula nos w moją szyję.

No... To dopiero pokaz nieoczekiwanej czułości. Zwłaszcza u kogoś tak nieśmiałego jak Stella.

– Pilnuj go, mała – krzyczy do niej jakaś laska z końca korytarza, czemu towarzyszy echo zdławionych chichotów.

Jednak tym razem Stella się nie zawstydza, zamiast tego rozciąga usta w uśmiechu.

– Taki mam zamiar – odpowiada i...  pochyla się, żeby mnie pocałować.

Dobra, okej, skoro to ma tak zbawienny wpływ na tego bachora, możliwe, że będę jej częściej coś rysował.

– Cześć, chciałem oddać ci notatki. – Nasz pocałunek nie dochodzi do skutku, bo oczywiście Arnold wybiera sobie ten właśnie moment, żeby wyrosnąć jak spod ziemi. – O kurde. To ty? – Rozdziawia się zaskoczony i potyka na własnych nogach.

Aha, on dopiero to zobaczył. 

THE LOVE BETWEEN US | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz