53

3.9K 198 11
                                    


STELLA

– Spłoniemy – mamroczę. 

Wszystko wokół pochłania ogień. Zasłony, dywan, część mebli i łóżka jest pożerane przez bezlitosne pomarańczowo żółte parzące zawijasy wijące się po ścianach i podłodze niczym wielkie groźne węże, które coraz szerzej rozdziawiają swoją paszczę.

Przez krótką chwilę wydaje mi się, że naprawdę właśnie to widzę snopy ognia uformowane w gigantycznego węża z kłami, sunącego ku mnie.

Swąd spalenizny kurczy moje płuca i sprawia, że po raz kolejny zanoszę się kaszlem.

Ogień. Ogień. Ogień. Gdzie nie spojrzę, za moment się tam pojawia, odgradzając mnie od wyjścia.

Płonie, parzy całe moje ciało. Grad małych iskier wciąż strzela w powietrze, a zaraz potem osiada wszędzie i na mnie, wnika pod skórę, zostawiając ukłucia bólu.

– Nie spłoniemy. Co z tobą? – Słyszę zdecydowany znajomy głos, ale brzmi jak wydobywający się z dna przepaści. Jest daleki, wyciszony, a twarz pochylająca się ku mnie dziwnie rozmyta.

Chcę stąd wyjść. Nie chcę tu być.

– Spłoniemy tak jak on – mówię. Palce mi drążą i są całe umorusane w czarnym pyle wirującym w dusznym powietrzu.

Obraz przed moimi oczami zaczyna wirować, zmienia się w mały różowo niebieski pokoik, w którym się wychowałam.

Nie. Nie. Nie.

Przestań, Stella. Otrząśnij się.

Ale nie mogę. Naprawdę widzę kolorowe gwiazdy świecące pod sufitem wszystkimi barwami tęczy. I wystruganego w drewnie kucyka na biegunach, którego zrobił dla mnie tata.

– Kto? – pyta głos z oddali.

Czuję jak moje spierzchnięte usta układają się w uśmiechu.

– Mój ojciec.

Konik na biegunach zaczyna się kołysać, a w pokoju roznosi się wesoła melodyjka. Ją też pamiętam. Pochodzi z pozytywki. Tej, którą tata dał mamie, a którą ja sama zawsze wykradałam, by posłuchać jej przed snem.

A potem wszystko znika, a na miejscu różowo niebieskich tapet powoli pojawiają się czarne długie ślady sadzy. Ogień bucha w każdym kącie, roztrzaskując moje okna, spalając kwiecisty baldachim okrywający łóżko, wypadając dziurę w puchowym dywanie.

– Stella? Gdzie jesteś, skarbie? – woła mnie ktoś.

Popycham trochę drzwi szafy, by poszerzyć szparę, przez którą wszystko obserwuję, ale coś jest nie tak. Mam małe dłonie, prawie dziecięce.

Dlaczego?

– Tato! – krzyczę na cały głos.

Kiedy się rozglądam, dociera do mnie, że siedzę ukryta w szafie. Mam na sobie białą sukienkę w żółte uśmiechnięte minki. Jest ciemno, a ja nie lubię ciemności, ale w szafie łatwiej mi oddychać, a ogień nie parzy już tak bardzo.

Co chwilę spoglądam na drzwi prowadzące na korytarz, spowijane przez ogień. Ktoś krzyczy i płacze gdzieś w oddali, chyba moja mama.

Potem tata wpada przez drzwi. Od razu zauważa mnie skuloną w szafie i szarpie za uchylone drzwi.

– Jestem, kochanie, mam cię. – Od razu bierze mnie w objęcia, a ja wtulam twarz w jego szyję, żeby nie widzieć strasznych, gorących płomiennych węży.

– Boję się, tato – szepczę. Moim ciałem znowu wstrząsa spazm. Żołądek mi się ściska i wydaje mi się, że zaraz zwymiotuję.

Już nie chcę tu być. Chcę być gdzieś indziej. Tam, gdzie nie ma ognistych potworów.

– Nie masz czego, jestem przy tobie – mówi tatuś, gładząc mnie po włosach. – Ochronię cię.

Gdy zaczyna się poruszać, zamierzając wyjść z pokoju, przeszywa mnie taka panika, że zaczynam szarpać się w jego uchwycie.

– Nie. Nie chcę iść – płaczę. – To boli.

Raz nie udało mi się odsunąć wystarczająco szybko i jeden pomarańczowy płomień drasnął mój nadgarstek. Bardzo bolało. Nie chcę ich znowu dotykać.

– Musimy iść. – Tata szybko przemieszcza się korytarzem i zbiega ze schodów prowadzących do wyjścia. – Zaufaj mi. Nic ci się nie stanie – obiecuje.

Wymija kolejne płonące snopy, aż prawie docieramy do drzwi, ale wtedy... coś trzaska o pada z hukiem. Prosto na nas. Na mojego ojca.

Wypadam z jego objęć i umykam w kąt, gdy tymczasem wielka rozżarzona drewniana belka przygniata mojego tatę do podłogi i unieruchamia.

Nie!

Szybko czołgam się do niego na czworakach.

– Nie. Tatusiu. Nie! – Szarpię go za rękę, próbując wydostać spod ciężaru.

Mój ojciec mrucz cicho coś niezrozumiałego i krzywi się, kiedy iskry przeskakują z drewna na jego ciało.

– Idź, Stella – mówi. – Uciekaj.

– Nie, nie. Nie.

Nie pójdę. Nie zostawię go.

Mocniej szarpię go za rękę, nie chcąc wypuścić, ale nie mam wystarczająco dużo siły, by mu pomóc i sama upadam na podłogę.

Chwilę później ktoś wywarza drzwi, a do korytarza wpadają mężczyźni w maskach. Jeden z nich podrywa mnie na ręce, a inni podbiegają do mojego taty.

Potem nie widzę już nic, nie wiem, co się z nim dzieje, bo strażak wynosi mnie na podwórko.

Ostatnim, co pamiętam jest krew zalewająca wykrzywioną w bólu twarz mojego ojca.

 Wtedy ktoś potrząsa moim ciałem, a wspomnienie zaczyna się ulatniać... 

THE LOVE BETWEEN US | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz