47

4.5K 214 13
                                    


GABRIEL

– Zgubiliście się? – Powolnym krokiem zbliżam się do stojących pod drzewem sukinsynów.

Obaj ubrali się jak goście rodem z Facetów w czerni i sterczą teraz w identyczne niby znudzonej pozie ze skrzyżowanymi rękoma, chcąc mi i wszystkim wokół dać ewidentnie do zrozumienia, że to oni są tutaj drapieżnikami.

A cała reszta to zdobycze, żywe zabawki na ich łasce.

Śmiech wzbiera mi w gardle, ale zmuszam się do stłumienia go.

To są chyba jakieś jaja.

Darren Davies siwiejący brunet po czterdziestce wyciąga z kieszeni marynarki paczkę fajek.

– Pamiętasz nas? – Wyciąga jednego papierosa, a następnie kieruje pudełko w moją stronę, zachęcając, bym się poczęstował.

Czy oni serio sądzą, że będę sterczał tu i jarał z nimi papierosa, jakbyśmy byli starymi kumplami?

Naśladując ich pozę, zakładam ramiona na piersi i opieram się barkiem o pień wielkiej lipy rosnący naprzeciwko.

– Nikt nie zapomina morderców. – Zmuszam wargi do uśmiechu. – Czego tu szukacie?

Podświadomie jakiś fragment mnie wie, co może usłyszeć. Tacy jak Davies i Taylor zjawiają się u kogoś tylko w jednym celu. Dla własnych zysków.

Jednak nie mogę teraz ucinać sobie z nimi żadnych pieprzonych pogaduszek. Zwłaszcza, gdy Stella obserwuje mnie kilkadziesiąt metrów dalej. Muszę zabrać ją jak najszybciej jak najdalej od tych sukinsynów.

I muszę zrobić to tak, by nie zorientowali się, że Stella jest dla mnie kimś cennym. Najcenniejszym.

– Jeden z naszych przyjaciół przypadkowo był świadkiem twoich popisów na wyścigach – przemawia Davies, zaciągając się fajką. – Masz imponujące zdolności. – Choć nie widzę jego oczu zza okularów, wiem doskonale, że wpatruje się we mnie z kpiącym wyzwaniem.

Próbuje mnie sprowokować, bo ostatnim razem, gdy ich widziałem odjeżdżali czarnym vanem spod naszego domu w tym samym dniu, w którym ktoś zastrzelił mojego ojca.

Utrzymując zobojętniały wyraz twarzy, kopię leżący obok mojego buta kamień.

– Dzięki, fajnie, że zostaliście moimi fanami – mruczę. – Chcecie autograf?

Taylor, ten bardziej milczący, bardziej napakowany i bardziej niebezpieczny rozdziawia oszpeconą długą od skroni aż do podbródka blizną gębę i zanosi się donośnym rechotem.

– Gabriel, dzięki hazardowym zdolnościom twojego świętej pamięci ojca, uważamy cię za członka naszej rodziny. A rodzina powinna sobie pomagać – przemawia cichym głosem.

Rodzina? Ciekawe, czy będzie równie zachwycony naszymi urojonymi więziami rodzinnymi, gdy wbiję mu nóż w gardło.

Na samo wspomnienie mojego ojca przez te ścierwo, ogarnia mnie tak potężna wściekłość, że ledwo udaje mi się nie rzucić od razu w jego stronę i nie spróbować wydusić z niego ostatniego tchnienia.

Chciałbym mu przypieprzyć... im obu, ale na bank mają przy sobie broń, a moja agresja w mig ściągnęłaby tu Stellę, która i tak może podejść tu w każdej cholernej chwili.

Jak ją znam, nie jest zbyt cierpliwym stworzeniem.

– Albo wykańczać tych, którzy nie są przydatni – odpowiadam.

– Z długami jest tak, ze niespłacone przechodzą z ojca na syna.

Moje palce bezwiednie zwijają się w pięści.

– Ojciec zapłacił za nie życiem.

Miałem jego krew na rękach. Czasami wciąż ją na nich widzę.

Taylor robi krok w moją stronę.

– To był niefortunny wypadek. – Unosi ciemne okulary i zaczepia je we włosach. – Dlatego nie naliczymy ci odsetek.

Aż potrząsam głową z niedowierzaniem.

– Nie mam czasu na te bzdury – warczę, zerkając przez ramię na Stellę. Przechadza się wzdłuż wałki, na której wcześniej siedziała z zaniepokojonym grymasem wyrytym na twarzy. – Czego ode mnie chcecie? – Wracam do nich wzrokiem.

– Żebyś wygrał główną nagrodę na specjalnych wyścigach – rzuca Davies. Sekundę później w moich dłoniach ląduje jakaś kartka.

Ale zaraz, to nie kartka. To bilet wstępu na jakieś super tajne nielegalne wyścigi, o których nawet nie miałem pojęcia. Na odwrocie wielkimi literami zapisane jest, że główną nagrodą w tej zabawie ma być sto kawałków. Nieźle.

– A jeśli nie? – mruczę.

Davies ponownie zaciąga się fajką.

– Będziemy bardzo rozczarowani. – Pochyla się, by wydmuchać papierosowy dym prosto w moją twarz.

– W takim razie doskonale. – Rozciągam usta w uśmiechu. – Odmawiam. – Zgniatam bilet w garści.

Zarówno Davies i Taylor uważnie obserwują ten ruch z niezadowolonymi minami.

Tak mi przykro.

Że na pożegnanie nie będę miał okazji niczego im połamać.

– Zadzwoń, jeśli zmienisz zdanie – Taylor nasuwa okulary z powrotem na nos. – Do zobaczenia. – Obaj obracają się i odchodzą.

Ludzie ustępują im z drogi niemal z trwogą, jak gdyby jakimś wewnętrznym instynktem wyczuwali czyhające w nich zagrożenie.

Cholera. Kurwa. Szlag.

Prostuję się i wciągam w płuca uspokajający oddech. Muszę wygasić wszystkie targające mną destrukcyjne emocje, zanim Stella...

– Kto to był?

THE LOVE BETWEEN US | ZakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz