Liam
– Biegnij, Liam! – słyszałem zdyszany głos Benjamina za plecami. – Już niedaleko!
Sytuacja zmusiła nas do pędzenia przez skraj lasu, poruszanie się odkrytą drogą byłoby zbyt ryzykowne, więc nieustannie potykałem się o gałęzie, moje stopy zahaczały o kamienie i wpadały we wszystkie nierówności. Właśnie dlatego pokonanie dystansu dzielącego nas od samochodu Mamuta, sprawiło mi niesamowitą trudność.
Zwykle byłem w stanie biegać na bieżni nawet przez dwie godziny, ale kiedy przyszło co do czego i musiałem przemierzyć kawał lasu w podskokach – bowiem w każdej chwili mogłem oberwać kulę w łeb – okrutnie się męczyłem.
Gałęzie drzew uderzały mnie w twarz, pot pokrył mi plecy, miałem wrażenie, że zaraz wypluję płuca. Mimo to nie zatrzymywałem się i parłem przed siebie, równocześnie przecierając szlak i wyłamując badyle dla Benny'ego, którego zapewne zabiłby pierwszy większy patyk.
Na widok fury zaparkowanej na poboczu, bolesny ucisk żołądka nieco zależał. Zalało mnie uczucie ulgi, choć wiedziałem, że to tylko chwilowy przypływ wewnętrznego pokrzepienia – zarówno ja i Benjamin, jak i nasi bliscy, wciąż byliśmy w kurewskim niebezpieczeństwie.
Dopadłem do maski, byłem tak zziajany, że w pierwszej kolejności oparłem o nią dłonie. Dopiero po kilku sekundach zacząłem szukać wzrokiem Mamuta.
Reflektory oraz światełko pod sufitem w samochodzie się zapaliły, musiał poczuć moje uderzenie o auto, bo mimo cholernego mroku, który uniemożliwiał mu dostrzeżenie naszej dwójki, od razu zareagował.
Na nasz widok wytrzeszczył oczy, a z ruchu jego warg wyczytałem pełne przerażenia „co jest, kurwa?".
Nie mieliśmy czasu na wyjaśnienia. Benjamin minął mnie, a następnie podbiegł do wejścia od strony pasażera, po czym zaczął szarpać za klamkę. Drzwi okazały się zamknięte.
– Michael, otwórz! Szybko! – wykrztusił doktorek.
Dzięki Bogu Mamut usłyszał jego desperacką prośbę i w mig złapał za kluczyk. Śledziłem każdy jego ruch, nie odwracałem spojrzenia od palców mężczyzny, czekając aż naciśnie przycisk zwalniający blokadę.
Ale on go nie wcisnął.
Zrobiło mi się niedobrze, na chwilę przestałem oddychać.
– Michael? – klatka piersiowa Benny'ego również znieruchomiała. – Michael! – uderzył w szybę otwartą dłonią. – Otwórz te drzwi! Mamy kłopoty! Słyszysz?!
Słyszał. I nie musiałem mówić tego na głos, bo Benjamin również to wiedział. Wystarczyło tylko spojrzeć na Mamuta, którego kąciki ust powoli zaczęły się unosić. Patrzył Benny'emu prosto w oczy, gdy wciąż trzymał kciuk na przycisku od otwierania drzwi.
– Mamut! Mamut, kurwa! – z całej siły kopnąłem w zderzak. – Otwieraj te jebane drzwi! Co z tobą?!
Benjamin zastygł z dłonią przyciśniętą do szyby. Nawet w ciemności zauważyłem, jak po policzku spływa mu wielka łza.
Właśnie wtedy dotarło do mnie, że ten człowiek nam nie otworzy. Zdradził nas, bo zemsta na Bennym okazała się ważniejsza niż nasze życie. W takim wypadku mogłem zrobić tylko jedno.
Sięgnąłem do paska przy spodniach i wyciągnąłem broń. Krew wrzała w moich pulsujących żyłach, czułem ostry ból w skroniach, powieka mi nawet nie zadrżała, gdy sprawnie przeładowałem giwerę. Przecież na strzelnicy robiłem to już setki razy.
Wycelowałem w szybę i ułożyłem palec na spuście, a gdy pistolet wystrzelił... ogłuszony świstem pocisku, który przemknął tuż obok mojego ucha, padłem na ziemię.
To nie moja broń wystrzeliła, nie zdążyłem zabić Michaela, bo właśnie w tamtej chwili pierdolony Elvis postanowił zabić mnie. Chybił, lecz wiedziałem, że drugi raz nie popełni tego błędu. Kolejny strzał musiał być trafny.
– Liam! – zawył Benjamin, w ułamku sekundy znalazłszy się obok mnie. Wsunął mi ręce pod pachy i próbował postawić na nogi. – Michael, wpuść chociaż Liama! Otwórz drzwi, błagam cię! – skomlał żałośnie, rozglądając się na boki.
W ciemnych zaroślach szukał Moore, ale nigdzie nie było go widać, co tylko potęgowało beznadzieję naszej sytuacji – przeciwnik zapewne widział nas doskonale. W blasku świateł samochodowych byliśmy łatwym celem.
Przetarłem twarz brudną dłonią, by nieco oprzytomnieć.
– Benny...
– Tak, Liam? – zapłakał doktorek. Był tak przerażony, że aż się trząsł.
– Musimy wiać. Teraz.
Silnik Mamuta zawarczał, tchórz szykował się do ucieczki. Podobnie jak my, nie chciał zostać postrzelony przez Elvisa, więc zostawiał nas na pewną śmierć. Nie mogłem w to uwierzyć, wiąż nie bardzo docierało do mnie, co tak naprawdę działo się wokół.
Przy pomocy Benjamina stanąłem na nogi... a chwilę później już ciągnąłem doktorka za sobą. Wbiegliśmy do lasu, gnaliśmy na oślep, nie mając pojęcia, gdzie szukać pomocy. Moore mógł zabić nas jednym pociągnięciem za spust.
Potknąłem się o wystający korzeń. Upadłem. Wstałem. I znów to samo. Krew ciekła mi po różnych częściach ciała, gałęzie boleśnie smagały i rozcinały skórę. Pędziliśmy, ile tchu, aż wreszcie dotarliśmy do skarpy, której, oczywiście, nie dostrzegliśmy w całkowitej ciemności.
Spadliśmy ze stromego zbocza, czułem jak moje usta, oczy i nos wypełnia piach wymieszany ze śniegiem.
Wreszcie, niemiłosiernie poobijani, walnęliśmy o twarde podłoże. Ból pleców sprawił, że nie mogłem zaczerpnąć powietrza. Zacząłem się dusić.
Właśnie tak wyglądał nasz upadek.
Upadek Malbatu, bo po raz pierwszy od śmierci Hammera, jakiś potwór postanowił nas zdradzić.
***
Miałem okazję dokończyć to, czego nie zdążyłem zrobić wcześniej. Trzymałem broń wymierzoną w środek czoła Mamuta i tylko interwencja ojca i Neila chwilowo powstrzymywała mnie przed wymierzeniem temu skurwysynowi sprawiedliwości.
– O czym ty mówisz, Liam? – wydukał Christian, gdy wysłuchał mojej krótkiej opowieści. Był tak zszokowany, że prawie się jąkał, nie wyglądał jednak, jakby mi nie wierzył. Odwrócił bladą twarz w kierunku Michaela. – To prawda? – Szukał ostatecznego potwierdzenia. Nie uzyskał go, bo kutas milczał, więc przeniósł wzrok na stojącego za mną Benny'ego.
Doktorek skinął głową.
– To prawda – przyznał, drżącym głosem. – Michael wiedział, że Elvis Moore próbował nas zastrzelić, słyszał, jak błagaliśmy go o pomoc, ale... nie otworzył drzwi. Odjechał bez nas.
Serce załomotało o moje żebra, miałem wrażenie, że zaraz je ukruszy, tak mocno waliło mi w piersi.
Wszystko działo się za szybko, bym potrafił to przetrawić. Wypadek samochodowy, ucieczka, zdrada Mamuta, ponowna ucieczka, tym razem o wiele bardziej zabójcza, aż wreszcie dotarliśmy do domu, ale wcale nie czułem się lepiej. Tata i wujek Neil byli wyraźnie roztrzęsieni i coś podpowiadało mi, że nie tylko prawda o Michaelu wywołała w nich taką reakcję. W dodatku ich ubrania – swoją drogą kompletnie niepasujące do pogody, bo nie mieli na sobie niczego ciepłego, zupełnie jakby w pośpiechu musieli się rozbierać – niemalże w całości pokryte były krwią.
W tłumie, który zebrał się przy bramie, dostrzegłem mamę.
Alice płakała. Tak strasznie płakała, nie odwracając spojrzenia od mojej uniesionej ręki i trzymanej w niej broni. Bezdźwięcznie błagała mnie, bym tego nie robił. Widziałem to w jej załzawionych oczach.
Poczułem pieczenie gardła zwiastujące torsje. Byłem przekonany, że zaraz zwymiotuję z nerwów.
Nie wiedziałem, ile czasu minęło, odkąd wymierzyłem w łeb Mamuta i jak długo milczeliśmy – miałem wrażenie, że mnóstwo, choć w rzeczywistości były to zaledwie sekundy – ale wreszcie Christian postanowić przerwać ciszę.
– Ty skurwysynu – wycedził, obrawszy kierunek na zdrajcę naszej rodziny. – Zabiję cię.
Nikt nie próbował go powstrzymać, wręcz przeciwnie. Neil ruszył w ślad ojca, kilku ochroniarzy podeszło do Michaela, by uniemożliwić mu ucieczkę. Ale on nie próbował uciekać. Stał wyprostowany, z kamiennym wyrazem twarzy. Nie wykazywał zadowolenia, lecz nie wykazywał też żadnych oznak skruchy. Po prostu zmienił się w pierdolony posąg.
– Przybiegłeś na torowisko! – wrzasnął tata, stając twarzą w twarz z tym padalcem. – Pytałem, czy Liam i Benny są bezpieczni! Okłamałeś mnie! Zdradziłeś Malbat! Próbowałeś zabić mojego syna! Przecież to jeszcze dziecko! Jak mogłeś to zro...
– Nie – Michael po raz pierwszy zabrał głos. Wciąż nie dawał po sobie poznać żadnych emocji, brzmiał na niewzruszonego, odciętego od otaczającego nas gówna. – Nie próbowałem zabić Liama. Próbowałem zabić Benjamina. – Odparł spokojnie.
Jego miarowy, powolny ton sprawił, że mimowolnie skuliłem się w sobie. Wolałbym, by krzyczał, by był wściekły... ale on zachowywał się, jak nieobliczalny psychopata. Jeszcze nigdy nie miałem do czynienia z kimś takim, a lista popierdoleńców, których dotychczas spotkałem na swojej drodze, wcale nie była krótka.
Chyba nawet Gustav, bezlitosny, seryjny morderca podszywający się pod kobiety i moja biologiczna babka, nie byli aż tak... niepokojący. Oni po prostu byli złem wcielonym, z kolei Michael... Michael należał do Malbatu, ufaliśmy mu bezgranicznie, traktowaliśmy jak przyjaciela, członka rodziny. A on w podzięce skazał mnie i Benny'ego na śmierć.
Neil stanął obok Christiana, oczy błyszczały mu czystą nienawiścią.
– Ty zdradziecka szujo – splunął Mamutowi prosto w mordę. Olbrzym nawet na to nie zareagował.
Miałem wrażenie, że spokój mężczyzny działał na tatę i Neila, jak benzyna dolewana do ognia. Ojciec rzucił się na Michaela i złapał go za kołnierz kurtki. Jeszcze chwila, a zacząłby nim szarpać, lecz właśnie wtedy rząd otaczających ich ochroniarzy, niespodziewanie rozstąpił się na boki.
Zauważywszy Alberto, żyłami popłynął mi strach. Wyglądał potwornie, w przeciągu paru godzin postarzał się o co najmniej dziesięć lat, a wściekłości malującej się na jego pomarszczonej twarzy, nie sposób było opisać słowami.
Odruchowo cofnąłem się o krok, choć przecież to nie ja zawiniłem.
Dowódca Malbatu stanął przed Mamutem. Musiał nieznacznie zadrzeć podbródek, by móc spojrzeć mężczyźnie w puste, pozbawione wszelakich ludzkich odczuć ślepia.
– Co ty zrobiłeś? – Alberto lekko pokręcił głową. – Powiedz mi to prosto w oczy.
Michael przełknął ślinę. Wreszcie zrobił cokolwiek, co świadczyło o tym, że nie był wewnętrznie martwy. A przynajmniej nie całkowicie.
– Próbowałem zabić Benjamina – odparł.
– I? – szef uniósł siwą brew.
– Naraziłem życie Liama.
Otaczające nas zgromadzenie złożone z ochrony i członków rodziny, zawrzało od szeptów, komentarzy, prychnięć pełnych wrogości. Dopiero wtedy, przesuwając wzrok po znajomych twarzach, zauważyłem Nancy. Wszystkie kobiety należące do Malbatu były wyraźnie rozbite, przeszyte strachem i rozczarowaniem... Ale ciocia Nancy wyglądała inaczej. Jej skóra nie była po prostu blada, nie... Przypominała bardziej szarozieloną maskę, na widok której autentycznie mnie zemdliło.
Podczas naszej nieobecności musiało wydarzyć się coś złego.
Właściwie to gdzie, do cholery, był Mason?
– Zdradziłeś nas, Michael – Alberto nie krył odrazy. – Wiesz, co muszę zrobić, prawda?
Olbrzym delikatnie, prawie niezauważalnie skinął głową.
– Wiem.
Co? Co musi zrobić?
– Idź spakować swoje rzeczy – rozkazał chłodno dowódca.
Czy naprawdę byliśmy świadkami wyrzucenia Michaela z kręgu członków Malbatu? Pierwszy raz w życiu widziałem coś takiego, nigdy wcześniej nie doszło do tak surrealistycznej sytuacji.
Bo za czasów panowania Alberto, nigdy wcześniej nikt nas nie zdradził.
Wielki mężczyzna, nieustannie pozbawiony jakichkolwiek emocji, odwrócił się na pięcie i odszedł w kierunku swojej willi. Nie próbował przepraszać czy błagać o przebaczenie. Nie uraczył też mnie oraz Benjamina spojrzeniem, zignorował naszą dwójkę i po prostu zaczął się oddalać.
Alberto najwyraźniej nie widział w nim zagrożenia, bo ostatni raz pozwolił mu przemierzyć terytorium Malbatu. Szerokie plecy mężczyzny stawały się coraz mniejsze, gdy zwiększał dzielący nas dystans.
Świadomość, że jego stopy już nigdy więcej nie dotkną naszej ziemi, już nigdy nie przekroczy progu bramy, już nigdy nie będzie jednym z nas, cholernie bolała.
Nie żałowałem go, rzecz jasna, lecz równocześnie nie potrafiłem zapanować nad dziwnymi reakcjami mojego organizmu – jakaś niewidzialna dłoń wykręcała mi flaki, mój oddech był nieregularny, przyspieszony, podobnie zresztą jak akcja serca.
Musiałem się jeszcze wiele nauczyć. Chciałbym czuć jedynie nienawiść, wtedy być może byłoby mi łatwiej.
– Alberto... – zbolały, niewyraźny półszept Benjamina, przerwał panującą wokół ciszę.
Dowódca zerknął na niego przez ramię. Nie wyglądał na zadowolonego, zapewne obawiał się, że doktorek będzie próbował wpłynąć na jego decyzję, zacznie prosić o litość dla swojego byłego partnera.
– Słucham?
– Kiedy uciekliśmy – zaczął słabo Benny – musieliśmy jakoś dotrzeć do domu. Nie mieliśmy telefonów, opadliśmy z sił... Zatrzymaliśmy jakieś przypadkowe auto...
Alberto powoli odwrócił się do doktorka. Cały zesztywniał z niepokoju.
– Mów dalej – polecił.
– Jakiś starszy facet podwiózł nas kilkanaście, może kilkadziesiąt kilometrów... Byliśmy spoceni, brudni... a ten kierowca zachowywał się dość... podejrzliwie i... – głos Benny'ego się załamał. – Alberto, on chyba wie. Rozpoznał nas.
Cisza. Znów zapadła cisza. Lecz tylko na chwilę.
Niespodziewany ryk, który wydał z siebie dowódca, zmusił mnie do zatkania uszu. Czułem go każdą komórką ciała, przenikał przez warstwy skóry, rozrywał na strzępy serce.
Szef podszedł do bramy i wymierzył jej cios tak silny, że wgniótł jeden z metalowych prętów.
Zdawał sobie sprawę, że tonęliśmy.
Woda zaczęła przelewać się przez uszczerbki naszego okrętu.
Malbat szedł na dno.
***
Tata zabrał mamę do domu, strasznie się kłócili, a przecież Alice nie powinna się denerwować. Nie chciałem, żeby mój brat urodził się przed planowanym terminem i miałem wyrzuty sumienia, że to ja byłem powodem ich sprzeczki.
Usłyszawszy skrzypienie śniegu, odwróciłem głowę w kierunku źródła dźwięku.
To Neil zmierzał do mnie niespiesznym krokiem, między palcami trzymał odpalonego szluga, którym raz po raz głęboko się zaciągał. Był paskudnie blady, wyglądał na wyczerpanego.
– Gdzie się podziewałeś? – zapytałem.
Mężczyzna strzepnął popiół, ciężko przy tym wzdychając.
– Byłem u Rachel, chciałem sprawdzić, jak się czuje.
Popatrzyłem na Neila pytająco. Chyba zapomniał, że nie miałem pojęcia, co działo się na torowisku po naszej ucieczce. Ponura wzmianka o Rachel zacisnęła szpony strachu na moim gardle.
– Rachel oberwała w bok głowy – wyznał, po czym zaczął nerwowo obracać fajkę w dłoni.
– Co?!
– Właśnie to, młody – głos blondyna stał się ostrzejszy, zupełnie jakby moja gwałtowna reakcja co najmniej go zirytowała. – Wszystko się zjebało, rozumiesz? Nie jesteś już dzieckiem, więc nie ma sensu cię okłamywać. Jesteśmy w piździe.
– Jak ona się czuje?
Neil wbił zmęczone spojrzenie w brzeg plaży. Widziałem, ile kosztowała go ta rozmowa i zastanawiałem się, czy jego stan był efektem olbrzymiego stresu, czy może...
– Całkiem nieźle – mruknął w odpowiedzi. – Byłoby lepiej, gdyby nie uratowała mi życia. To przeze mnie pocisk ją drasnął.
Wypuścił z ust chmurę dymu, która otuliła nasze sylwetki. Dopiero, gdy papierosowa mgła rozpłynęła się w powietrzu, zabrałem głos:
– Nie mów tak. To nie twoja wi...
– Skończ pieprzyć, Liam. I nie próbuj mnie pocieszać.
Zamknąłem gębę. Dyskutowanie ze zdenerwowanym Lewisem uznałem za naprawdę gówniany pomysł. Nie obwiniałem go o to, że warczał, zamiast normalnie ze mną porozmawiać. Nie przypominał mojego ulubionego wujka... Nie był sobą.
Ulżyło mi, kiedy dotarły do mnie znajome głosy. Obróciłem się, od razu dostrzegłszy Alberto i Christiana. Szli obok siebie, a za nimi, w całkowitym milczeniu, kroczyło kilku uzbrojonych facetów.
Dowódca przywołał nas gestem ręki, Neil rzucił szluga, zgniótł go czubkiem buta, a następnie ruszył w stronę mężczyzn. Trzymałem się za nim, niepewny, czy w ogóle powinienem tu być. Brałem pod uwagę, że Alberto zaraz odeśle mnie z kwitkiem.
Tak się jednak nie stało. Gdy doszliśmy do szefa i mojego taty, jak gdyby nigdy nic obraliśmy kurs na wyjazd z naszej posesji. Wiedziałem, że ten moment wspólnego marszu, choć z pozoru nieistotny, zapamiętam na długo. Był niczym impuls elektryczny – poczułem coś, czego nie czułem nigdy wcześniej, chociaż od dawna chciałem tego doświadczyć.
Dotarło do mnie, że byłem dorosły.
Dorosły.
Może nie na dowodzie, ale czym jest durny dokument w porównaniu z pozycją w Malbacie? Gdybym chciał, załatwiłbym sobie dziesięć fałszywych peseli, którymi mógłbym się posługiwać. Przestępcy nie muszą przejmować się takimi pierdołami... Bo mają większe problemy na głowie.
Skrzydła bramy były lekko rozchylone, w budce strażniczej paliło się światło. Wyszliśmy poza teren Malbatu. Nie miałem pojęcia, dokąd zmierzaliśmy, ale zrezygnowałem z zadawania jakichkolwiek pytań. Wolałem nie zwracać na siebie uwagi w obawie, że Alberto lub tata się rozmyślą i każą mi spieprzać na drzewo.
Na moje nieszczęście, weszliśmy do lasu. Wciąż byłem strasznie zmęczony, bolały mnie wszystkie mięśnie, a widok tych wszystkich gałęzi, korzeni i hałd nierówno usypanego śniegu sprawiał, że odechciewało mi się czegokolwiek.
Dzięki Bogu nasza wędrówka nie trwała długo, już po kilku minutach zauważyłem ognisko ulokowane na małej polanie. Otoczona przez rozłożyste iglaki z początku sprawiała wrażenie świetnie ukrytej, lecz im bliżej łączki się znajdowaliśmy, tym lepiej ją widziałem.
Polana nie była duża. Nie zmieściłoby się na niej pole namiotowe, ale jak widać miejsce na ognisko – owszem.
Pomarańczowe płomienie tańczyły w rytmie lodowatego wiatru i magicznie oświetlały otoczenie. Nim zdążyliśmy podejść do ognia na odległość mniejszą niż kilka metrów, już dotarł do nas zapach palonego drewna, iskry wirowały w powietrzu, powoli unosząc się ku niebu.
Przyjemny był to widok, nawet bardzo... a przynajmniej, dopóki nie zauważyłem Michaela.
Stał między dwoma mężczyznami, którzy nie spuszczali z niego pogardliwego wzroku, co pozwoliło mi przypuszczać, że mieli za zadanie bacznie go pilnować.
Zimne dreszcze przebiegły wzdłuż moich wyprostowanych pleców. Zastanawiałem się, dlaczego właściwie wykopanie Mamuta z naszej rodziny odbywało się w cholernym lesie i dlaczego na miejscu zastaliśmy dwóch goryli, skoro i nam towarzyszyło aż czterech strażników?
Czy Alberto bał się Elvisa tak bardzo, że postanowił zabezpieczyć nas tą sześcioosobową armią? Myślał, że Moore ponownie zaatakuje? A może chodziło o coś zupełnie innego?
Podwinąłem palce u stóp. Czułem, jak bardzo były zmarznięte, bo buty przemokły mi, gdy tylko weszliśmy w pierwsze zarośla. Miałem szczerą nadzieję, że dowódca szybko załatwi sprawę, każe Michaelowi spierdalać i wrócimy do domu.
Ustawiliśmy się wokół ogniska. Znalazłem się między tatą, a Neilem i nie ubolewałem nad tym – dobrze było mieć obok dwóch najsilniejszych facetów, jakich znałem.
Brakuje mi jeszcze Maso..., zdążyłem pomyśleć, nim Alberto przemówił zatrważającym głosem:
– Spakowałeś swoje rzeczy?
Michael, który dotychczas jedynie gapił się w ogień, wreszcie przeniósł beznamiętne spojrzenie na dowódcę i zsunął z ramienia niewielką torbę. Wydawała mi się dość skromna jak na fakt, że miał zmieścić w niej swój cały najważniejszy dobytek.
– Tak – odpowiedział krótko, po czym rzucił bagaż do Alberto, który zwinnie ją przechwycił, a następnie otworzył, by zlustrować wzrokiem zawartość.
Wyrzucenie tego pajaca z Malbatu stawało się coraz dziwniejsze, inaczej to sobie wyobrażałem.
Wychyliłem głowę, by z ciekawości zajrzeć do wnętrza torby. Buchające płomienie dokładnie oświetlały postać naszego szefa, toteż dostrzeżenie garstki gratów Mamuta nie stanowiło dla mnie problemu.
Kilka papierów, chyba jakieś dokumenty, paszport, raczej podrobiony, ale zapewne potrzebny do rozpoczęcia nowego życia, portfel, jeszcze parę osobistych drobiazgów...
– Świetnie – skwitował Alberto, choć nie do końca rozumiałem, co dokładnie uważał za „świetne". Nie zauważyłem w tej torbie niczego interesującego, Michael nie zabrał nawet broni. – Czy to już wszystko?
Olbrzym niedbale wzruszył ramionami.
– Tak – znów nie przemęczał się z odpowiedzią.
– W porządku. Skoro to już wszystkie rzeczy, które były dowodem twojego istnienia...
Czekaj. Co?
Zachłysnąłem się dymem, gdy Alberto cisnął torbę do ognia. Dzikie, palące macki momentalnie zaczęły pochłaniać czarny materiał bagażu.
Mamut nie wyglądał na zdziwionego, tępo spoglądał na płonącą torbę. Ewidentnie wiedział, że tak będzie. Wiedział, po co tu przyszliśmy.
Ja nie wiedziałem...
Dowódca sięgnął do swojego pasa. Odgłos przeładowywania broni zadzwonił mi w uszach. Zaskoczony takim obrotem spraw, nie mogłem złapać powietrza.
Uspokój się, Liam. Nie rób wiochy. Sam chciałeś to zrobić, pamiętasz? Chciałeś zastrzelić człowieka, który zdradził ciebie i twoją rodzinę. Nie wymiękaj, próbowałem wbić sobie to do głowy, jednak mój mózg najwyraźniej stracił połączenie z resztą ciała.
Gdy zacząłem się trząść, Neil mocno dźgnął mnie łokciem w bok.
– Chcesz coś jeszcze powiedzieć? – zapytał szef.
– Nie – odparł Michael.
Tak. Tak. Nie.
Jego ostatnie słowa. Nie próbował nawet udawać, że było mu przykro. Nie żałował tego co zrobił. Zemstę na Benjaminie traktował priorytetowo.
Alberto podszedł do mężczyzny i przyłożył mu spluwę do twarzy. Mamut sam otworzył usta, nie trzeba było go do tego zmuszać. Mimo braku jakichkolwiek wyrzutów sumienia, pokornie przyjmował to, na co zasłużył.
Mocno zacisnąłem powieki.
A dowódca pociągnął za spust.
Słyszałem, jak wielkie ciało Michaela upada. Po chwili na polanie zapanowała cisza tak przytłaczająca i namacalna, że miałem wrażenie, iż zaciska się wokół mojej klatki piersiowej. Oddychałem z coraz większym trudem, nie wiedząc, czy to przez smród palonej torby, czy może stres wyłączył we mnie funkcję dostarczania tlenu do płuc.
– Posprzątajcie tu – rozkazał ochryple Alberto. Wiedziałem, że swoje słowa kierował do mężczyzn, którzy wcześniej pilnowali Mamuta. – Spalcie go, a to, co po nim zostanie, zakopcie. Byle głęboko.
– Oczywiście.
– A ty, Liam – usłyszawszy swoje imię z ust dowódcy, aż się wzdrygnąłem. – Otwórz oczy.
Przełknąłem ślinę, nieprzyjemny posmak dymu i śmierci osiadł mi na języku. Następnie powoli rozchyliłem powieki.
Choć spodziewałem się takiego widoku, i tak zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Michael leżał na plecach z wytrzeszczonymi gałami, usta miał nienaturalnie wykrzywione, a z przestrzelonej dziury w głowie wypływała krew wymieszana z czymś o wiele gęstszym. Na myśl o tym, że był to mózg, poczułem nadciągającego bełta.
– Oddychaj głęboko – instruował mnie Alberto. Jego głos był spokojny, ale stanowczy. – Żarty się skończyły, chłopcze. Rozumiesz, o co mi chodzi?
Chciałem pokiwać głową, ale nie byłem pewien, czy przypadkiem się przy tym nie wypierdolę. Cała polana wirowała, nie mogłem skupić wzroku na jednym punkcie.
– Chyba tak... – wykrztusiłem.
– Jesteś jednym z nas – Alberto skrzyżował ręce na piersi i posłał ostrzegawcze spojrzenie Christianowi, który na jego słowa zareagował cichym prychnięciem. – Czas dorosnąć, Liam. Potrzebujemy cię.
Poczułem, jak krew pulsuje mi w skroniach, adrenalina gwałtownie uderza do głowy, a serce podrywa się do galopu.
– Mnie? – powtórzyłem nieco cherlawo.
– Straciliśmy dwóch członków Malbatu – wyjaśnił cicho Alberto. – Od dziś zajmiesz miejsce jednego z nich.
Tata nie wytrzymał i syknął, oburzony:
– Nie jest nawet pełnoletni!
– Milcz – szef zgromił go wzrokiem. – Ty też nie byłeś, kiedy zaczynałeś.
– Tak, ale...
Nie byłem w stanie słuchać ich dalszej dyskusji, miałem wrażenie, że ktoś założył mi na łeb ciężki, szklany słoik.
– Straciliśmy dwóch członków Malbatu? – jakimś cudem zdołałem sklecić sensowne pytanie.
Michael był jednym z nich, ale kto był drugim?
Kolana się pode mną ugięły.
Nie, tylko nie on. Błagam, nie Mason.
Alberto odwrócił twarz w moją stronę. Ognisko rzucało przerażające cienie na jego zmarnowaną, smutną twarz.
– Na torowisku doszło do tragedii – wyznał, a ja momentalnie poczułem, jak wzbiera we mnie panika. – Mason przeżył, ale jego noga...
Doskonale rozumiałem wszystkie następne słowa Alberto... Nie mogłem jednak w pełni się na nich skupić.
Rozproszył mnie czyiś ciężar, który niespodziewanie opadł na lewą stronę mojego odrętwiałego ciała, prawie ciągnąc mnie w dół. W ostatniej chwili udało mi się złapać równowagę i ustać na nogach.
To był Neil.
Zemdlał i głucho rąbnął o zamarzniętą ziemię.
CZYTASZ
MALBAT TOM 5
Mystery / ThrillerBędzie mocno, będzie bardzo krwawo, będzie mrocznie, będzie śmiesznie. Kiedyś wymyślę lepszy opis... Albo i nie :) OSTRZEŻENIE: Opowiadanie zawiera opisy przemocy, brutalnych tortur, przemocy seksualnej, narkotyków, wulgaryzmy.