*#8 Misja: apteka

313 24 11
                                    


Następnego dnia wszyscy wstaliśmy około czwartej nad ranem. Nick, Mike, Bridget i Kniff obudzili się z uśmiechem na mordkach, ja niestety zaczęłam poranek z grymasem. Dwa tygodnie bezkarnego spania a tu pobudka! Zdążyłam zaparzyć sobie resztki kawy i wypić ją w miłym towarzystwie, kiedy podszedł do mnie Kniff.

- Napadałaś już kiedyś na coś? - Zapytał obojętnie.
- Chyba nie. - Powiedziałam zmieszana.
- To ty jesteś bardzo grzeczną dziewczynką. - Powiedział z ironią.
- Biorąc pod uwagę, że przemyciłam pistolet na lotnisku, a broń pozyskałam od kolegi dilera, to tak, jestem Aniołkiem. - wyrecytowałam. Podświadomie chciałam
- I to bardzo rozgadanym. - Dodał. Poczułam się urażona, albo zaciągnęłam fusy z kawy. Chyba jedno i drugie.

Po chwili z pokoju w którym wszyscy śpimy - czyli tego z kanapą i telewizorem - wyszła burza gradowa, to znaczy Calder rozmawiający z Nickiem

- ...Mówię ci, że się przydam! - Przekonywał go Ivan.
- Mamy komplet, nie potrzebna nam nadwyżka. - Zbywał go Nick.
- Zawsze byłem najbardziej obeznany.
- No właśnie. BYŁEŚ! O ile wiem Conte bardziej się na tym zna.
- Pfff. Wygryzła mnie głupia baba...
- Nie gryze, bo nie jestem zarażona, ale chetnie się z tobą zmierzę. - Powiedziałam szyderczo do Ivana.
- Nie podskakuj maleńka... - Syknął niepewnie, pokazując tym samym, że jednak się mnie boi.
- Powiedz to swojej obsranej przyjaciółeczce, napewno czeka na ciebie z dziura pełną grzybów.

Po tych słowach Ivan wytrzeszczył na mnie oczy. Byłam dumna z tego, że wreszcie mu sie odgryzłam. Mężczyzna popatrzył na mnie spod byka, a Nick tylko mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Gdy rosjanin już odszedł, szatyn poklepał mnie po plecach.

- Tak trzymaj! Nie pozwól sobie w kaszę dmuchać. - Powiedział.
- D... dziękuję... - Odparłam niepewnie. Nie byłam w stanie wyksztusić z siebie nic więcej.

Naszą rozmowę przerwał Mike.

- Już prawie szósta. Zbierajmy się. - Po tych słowach skierował się w stronę grupy.

Zapięłam bluzę i zanim wyszłam zajrzałam jeszcze do Sophi. Spała. Postanowiłam, że nie będę jej budzić. Jessica z nią jest, dadzą sobie radę.

Nawet nie zauważyłam kiedy wszyscy się zebrali. Każdy z nich miał w ręku maczetę.
- Masz jakąś broń? - Zapytał Kniff.
- Pistolet, ale kończą mi się naboje.
- Trzymaj. - To mówiąc podał mi długi, zakrzywiony nóż rybacki. Był nieco krótszy od maczety. Podziękowałam, ale on tego nie usłyszał.

Zaczęliśmy przedzierać się między budynkami. Idąc natkneliśmy się na jakiegoś zombiaka, który uciekał, a gdy tylko ocierał się o światło słoneczne, wydawał z siebie ciche jęki, tak jakby światło sprawiało mu ból.
- Co to było? - Zapytałam, na co Mike dał mi znak, żebym się uciszyła. Zignorowałam to, bowiem zbliżaliśmy się do głownej ulicy.

Ulica była pełna zombiaków, które niestety nie zamierzały przed nami uciekać. Na próżno zdały się moje propozycje, by podróżowac po dachach domów. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że ta misja jest zbyt ważna, by ryzykowac życie. To głupie, bo uważali zabijanie hord zombie bezpieczniejszym, niż skakanie po domach, stojących w niedalekiej odległości od siebie. No ale cóż, to była moja pierwsza misja, mialam niewiele do gadania.

Wreszcie po paru godzinach naszym oczom ukazała sie apteka. Na pierwszy rzut oka widać było, że prowadził ją bogaty czlowiek - Marmurowe schody, zdobione kolumny i łuk poprzedzający białe drzwi. Nie myliłam się - budynek miał alarm przeciw włamaniowy.

Bridget przykucnęła przy drzwiach i zaczęła się bawić w ślusarza. Wbrew pozorom to nie było takie proste. Złamał się jeden wytrych, drugi, trzeci...

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz