Była godzina piętnasta, gdy siedząc na niezdolnym do jazdy autobusie, patrzyłam na nieukończoną budowlę należącą do Raisa. Z okien co chwilę wylatywały przeróżne reklamówki, folie, papiery i inne tego typu śmieci, zapewne będące pozostałościami po budowie. Zanim zmierzyłam się z budynkiem, wyjęłam z plecaka butelkę wody, by się napić. Przeczuwałam, że będę zmuszona zawalczyć z własną słabością, patrząc na konstrukcję budynku, a myśl o biegu i niewyobrażalnie trudnej wspinaczce potęgowała pragnienie.
Po odłożeniu butelki naciągnęłam na twarz chustę. Chciałam pozostać nierozpoznana i ujawnić swoją tożsamość Raisowi tuż przed jego zgonem.
Niech wie, kto go zabił.
Do budynku prowadziły czerwone drzwi. Fakt, iż były uchylone, dał mi do zrozumienia, że to tędy podążał Rais, lub też "biegacz", którego imienia wciąż nie znałam. Cały czas zastanawiałam się, w jaki sposób miałabym go rozpoznać, skoro nie wiem nawet jak się nazywa. Z lekką niepewnością pociągnęłam za klamkę i weszłam do środka.
Na tak zwany "dobry początek" przywitał mnie korytarz z pustą, plastikową beczką i stertą metalowych rur poukładanych wzdłuż ściany. Po lewej stronie znajdowały się schody, które zaprowadziły mnie dwa piętra wyżej, gdzie wszystkie drzwi były zabarykadowane deskami. Jedynie te naprzeciw schodów umożliwiały przejście przez zagracony korytarz, pełen kanistrów i piętrzących się przy ścianach worków z betonem. Najbardziej zaskakująca była jednak sterta piachu, umieszczona centralnie na środku korytarza.
W następnym pomieszczeniu, prócz worków z piachem i wszechobecnych kabli, metalowych rur i porozrzucanych cegieł, znajdowało się pięć drewnianych skrzyń. Ich zawartość - z tego co udało mi się dostrzec - ofoliowana była srebrnym *celofanem. Okna, pozabijane deskami, wpuszczały niewielką ilość światła, przez co zmuszona byłam wspomóc się latarką przez jakiś czas.
Dalszą drogę stanowiły żelazne drzwi na drugim końcu pokoju. Nie kryły one zwyczajnego pomieszczenia, o nie... Za tymi wrotami kryło się coś gorszego od brudnego pokoju w surowym stanie - mianowicie wielka, częściowo przykryta dachem, podtrzymywana filarami hala, którą wypełniali martwi ludzie Raisa i kopiec poharatanych, zmiażdżonych ciał, z których sączyła się krew. W ścianach znajdowało się kilka szczelin, jednak nie byłam pewna, czy chcę do nich zaglądać. Bez namysłu zeskoczyłam na dół, z uwagi na to, że była to jedyna - i chyba najbezpieczniejsza - droga, którą powinnam podążać. Z tego, co udało mi się zauważyć, czekała mnie wspinaczka po rusztowaniu, a raczej jego marnych szczątkach.
Jak się po chwili okazało, rusztowanie, mimo iż w większym stopniu zniszczone, było dość wysoko i jedyną opcją zejścia z niego był skok w worki ze śmieciami, co też uczyniłam. Całe szczęście nie było tam żadnych gwoździ, czy chociażby szkła, które mogło by mnie pokaleczyć.
Znalazłam się na podwórzu, wśród kontenerów do przewozu materiałów budowlanych, ciężarówki, stosu rur kanalizacyjnych i dwóch mutantów. Zaczęłam uciekać, gdy tylko przerośnięci przeciwnicy ukazali się moim oczom.
Wskoczyłam na jeden z kontenerów, skąd przeskoczyłam na drugi, identyczny zbiornik, następnie dałam nura do ogromnego pojemnika na śmieci. Szybko się z niego wydostałam i ruszyłam przed siebie. Minęłam płonącą beczkę z kolcami, po czym dostałam się na rusztowanie, skąd ponownie zeskoczyłam do kontenera na śmieci. Wciąż miałam przy sobie siekierę, ale walka z DWOMA mutantami z góry skazana była na porażkę, toteż ucieczka dawała więcej szans na przeżycie.
Ze śmietnika przedostałam się betonową rurą do kanałów, niestety zamiast do wody, spadłam na stos martwych ciał zombie.
Chociaż... nie mam pojęcia co byłoby gorsze...
CZYTASZ
Stay Alive
Action[Trwa renowacja :D nowe rozdziały pojawają się okazjonalnie] Przygody młodej dziewczyny po ciężkich przejściach, która wraz z przyrodnią siostrą wyjeżdza na wakacje do Harranu. Czy poradzi sobie w obliczu zagrożeń z jakimi przyjdzie się jej zmierzyć...