*#9 A podobno wirale były straszne...

258 23 4
                                    

Witam was w ten piękny, niedzielny wieczór i zapraszam na dziewiąty rozdział.
Miłego czytania =^#^=

Pospiesznie zabarykadowaliśmy drzwi z nadzieją, że zombie nas nie zauważyły. Niestety już po chwili kilka z nich dobijało się do drzwi. Jeden z nich wybił pięścią szybę załączając przy tym alarm. Lampy momentalnie zgasły, a zewsząd zaczął się wydobywać głośny sygnał alarmowy.

- I co teraz? Zapytałam sparaliżowana strachem.
- Wiejemy! - Krzyknął Mike.
- Ale którędy? - Zapytała Bridget.
- Górą. - Odpowiedział jej równie głośno, co chwilę temu mi.
Następnie wszyscy zaczęliśmy się wspinać.

Po kilku minutach byliśmy już na dachu. Zmęczeni i cali w kurzu przyglądaliśmy się slumsom oświetlonym przez księżyc w kształcie rogalika, otoczony gwiazdami. Z dołu wciąż słychać było zombie. Tłukły się i wydzierały a piskliwy alarm tylko ich podburzał.

- Będziemy tak czekać, aż się do nas dostaną? - Zapytała Bridget.
- Być może uda nam się wytrwać do rana. -Odparł Mike.
- To bez sensu. Prędzej czy później i tak znajdą nas wirale
- Albo gorzej. - Burknął Nick.
- Jak to gorzej? - Zapytałam.
- Tak się tylko mówi... - mruknął wymijająco. Czułam, że cos ukrywa.

Niespodziewanie z dołu ponownie dobiegł dźwięk tłuczonego szkła. To zombie dostały się do środka. Po chwili wszystkie kotłowały się pod kominkiem. Mike wyjął z plecaka koktajl mołotowa i rzucił nim do środka paląc w ten sposób zarażonych.

- Musimy uciekać albo zaraz zginiemy! - Krzyknęła Bridget.
- Dobra. Zrobimy tak: - powiedział Nick - będziemy się poruszać ponad ziemią, aby nie zobaczyły nas wirale. Jest szansa, że dotrzemy do bazy bez szwanku.
Spojrzeliśmy wszyscy na niego.
- Co o tym myślisz Conte? - Zapytał kierując ich uwagę na mnie.
- Myślę, że nie trzeba było tak zrobić już na początku, zamiast tłuc te zombie. - Powiedziałam ironicznie. W końcu od kiedy liczyło się moje zdanie?

Zrobiliśmy tak, jak mówił Nick. Naszą drogę stanowiły dachy, słupy i drzewa. Wszystko zmierzało ku dobremu.

Ale jak to w życiu zawsze coś musi pójść nie tak...

Nawet nie zauważyłam, gdy się rozdzieliliśmy. Ja i Bridget zostałyśmy na drzewie, podczas gdy męska część grupy gdzieś polazła.

Rozejrzałyśmy się. Wokoł nie było ani jednego słupa, tylko niski budyneczek z płaskim dachem. Drzewo było o wiele wyższe, więc skok był ryzykowny, jednak nic innego nam nie pozostało.

Skoczyłyśmy. Na nasze nieszczęście dach był z jakiejś gównianej dykty, która pod ciężarem naszych ciał zawaliła się.

Początkowo zleciały się tylko wirale, za to o wiele szybsze i zwinniejsze niż za dnia. Udało nam się je pokonać w miarę szybko, jednak swoim rykiem przyciągnęły uwagę innych zarażonych.

W naszą stronę zmierzał okrutnie "zdeformowany" zombiak. Jego żebra były rozdarte, skóra sina, a w dodatku tak cienka, że można było bez trudu dostrzec jego mięśnie i żyły. Twarz i ramiona pokryte były nieregularnymi bąblami z czerwonym nalotem. Podobnie jak wszystko - był ode mnie o wiele wyższy.

Spojrzał na nas i wydarł się, plując przy tym śliną.
- Kim oni byli... za życia? - Krzyknęłam spanikowana do Bridget. Nie odpowiedziała mi, tylko złapała za rękę i przyciągnęła w swoją stronę, chroniąc mnie w tem sposób przed ciosem.

Zaczęłyśmy uciekać. Biegłyśmy ile sił, ale mimo to zombiak nie odstawał nas na krok. Ciągle krzyczał przyciągając w ten sposób zarówno wirale jak i swoich zdeformowanych kolegów.

Gnałyśmy w stronę bazy nie zastanawiając się gdzie są Mike, Nick i Kniff. Zaczynało brakować nam tchu.

Mijając kolejny budynek dostrzegłam światło, którego źródło znajdowało się w dobrze znanym mi miejscu. Byłyśmy już przy schronie. Uradowana szturchnęłam łokciem Bridget i obie przyśpieszyłyśmy lekko zostawiając zarażonych w tyle.

Z impetem otworzyłyśmy drzwi, a następnie trzasnęłyśmy nimi z całej siły przed nosem zombiaka. W środku zostałyśmy siedzących Nicka i Mike'a.

- Wszystko okey? - Zapytał Nick.
- Tak... chyba... - Odparła zdyszana Bridget.
- Mike co to do cholery było? - Zapytałam po chwili, gdy już uspokoiłam oddech.
- To? Koszmary. Polują tylko nocami. - Odparł obojętnie. Miałam ochotę mu za to wpiepszyć.
- Miałyście szczęście, że was nie zabił. - Powiedział Nick.
- Faktycznie. - Fuknęła wściekle blondynka, rzucając swoją maczetą o ścianę. - świetne wsparcie debili po fachu...

Rozejrzałam sie po pokoju. Zauważyłam, że było nas czworo. Kogoś brakowało
Już miałam o tym powiedzieć na głos, jednak uprzedził mnie Mike.

- Zaraz, zaraz... A gdzie jest Kniff?

(ang. knife - nóż. Tutaj celowo przez dwa "f")

Widzimy się niebawem w rozdziale 10!
Miłej nocy♥ (bo miłe poniedziałki nie istnieją)

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz