*#64 Blisko, a jednak daleko

78 9 3
                                    

Ten poranek niczym praktycznie nie różnił się od pozostałych; mieszkańcy Wieży, wciąż zaspani, snuli się po korytarzach. Dzieciaki od samego rana biegały, wesoło śpiewały i bawiły się, gdy ich matki gawędziły przy ścianach, właściwie o wszystkim i niczym. Nieliczne kobiety brały na języki temat Crane'a i jego bohaterstwa, i na moje nieszczęście te plotki najbardziej trafiały do moich uszu.

Wczesnym popołudniem, pijąc niezbyt mocną rozpuszczalną kawę, stałam na korytarzu przy oknie i leniwie przysłuchiwałam się tego typu rozmowie, często mocno ubarwianej i zniekształcanej. Wiecie jak to jest: "uzbrojony po same jaja Rais z bronią w ręku i granatem w zębach rzuca w Crane'a nożem, ten z kolei (już wcześniej rzekomo ranny) atakuje go. Walczą na śmierć i życie z użyciem broni palnych, Rais spycha Crane'a w dół, potem rolę się odwracają, Rais wisi na krawędzi budynku i... spada! Crane triumfalnie wyjmuje sobie nóż spod pachy i z uśmiechem na ustach wraca do Wieży!"

Dwie trzecie powyższej bajeczki to bujda. Ot historyjka wyssana z palca, przez dwie kobietki bliskie menopauzy. Czułam się mocno pominięta w tejże opowieści...

- A te znowu plotą te swoje durnoty? - Rzucił Blake, podchodząc do mnie. - Nie przejmuj sie nimi. Stare szkapy, którym i tak nikt nie wierzy w te ich bajeczki...
- Niektóre tego typu dewotki chyba po prostu muszą sobie pogadać o cudzym życiu. - przyznałam mężczyźnie rację. - W końcu nic innego chyba nie mają do roboty.
- Jedyne co robią, to siedzenie na dupie i rejestrowanie tego, co dzieje się wokół, więc kłapanie jęzorem na temat innych to jakieś ichsiejsze hobby. - dodał. - Standard, kiedy nie ma się swojego życia, łatwiej jest wejść z butami w cudze. Słyszałem gorsze rzeczy z ich ust.
- Jakie...? - zapytałam, choć nie do końca byłam pewna, czy na pewno chcę to usłyszeć.
- Wyobraz sobie jak fantazjują o Cranie, jaki to musi być ogier... - mówił, celowo akcentując ostatnie słowo.
- Dobra, dobra, przestań! - jeknęłam. - Nie chcę znać szczegółów.
- Ojj, ciesz się, że nie musiałaś tego słuchać. Crane to równy gość, ale w ustach niewyżytej seksualnie kobiety...
- Nic więcej nie mów. - przerwałam. - Znam jedną tego typu wersję, wystarczy...
- Przynajmniej ja nie mam takich problemów. - zaśmiał sie Blake. - Za to... mam inny...
- Jaki? Co sie stało?
- Za trzy i pół godziny muszę być pod strefą przemytu. - mruknął patrząc na zegarek. - Tam będę pracował przez najbliższe kilka tygodni.
- Ale... dlaczego tak? - spochmurniałam.
- Nie wiem, prawdę mówiąc. Podobno potrzebowali tam pomocy... więc ja i Yanok tam zmierzamy.
- Yanok?
- Średnio kojarzę gościa, ale podobno zna się na rzeczy. - podsumował.

Wiedząc, że mnie i mojego przyjaciela czeka długa rozłąka, podeszłam blizej bruneta i mocno go usciskałam. Po moim policzku spłynęła mała, zabłąkana łezka, która ni stąd ni zowąd pojawiła się na mojej twarzy, a następnie spłynęła na ubranie mężczyzny. Nie był to jakiś histeryczny płacz, jedynie chwila wzruszenia. Blake potrafił podnieść mi ciśnienie, odstawiając takie akcje jak wtedy, gdy chciał dzielić łóżko, lecz mimo wszystko był jedną z najcenniejszych dla mnie osób.

- Nie płacz, przecież wrócę. - Pocieszał mnie.
- Nie płaczę, to po pierwsze. - powiedziałam nerwowo przecierając buzię. - A po drugie... będę tęsknić. Nie mam drugiego tak wkurwiającego i zarazem kochanego przyjaciela, jak ty.

Blake zaśmiał sie, po czym ucałował mnie w policzek.

- Musze jeszcze załatwić kilka spraw. Do zobaczenia, Seth.
- Do zobaczenia. - mruknęłam ocierając wilgoć z twarzy. Byłam zła na siebie za tę chwilę słabości, która nie powinna mieć miejsca. Z perspektywy osób nad obserwujących można by to odczytywać dwuznacznie... a tak naprawde prócz zażyłej przyjaźni, nic mnie z Blak'iem nie łączy...!

Niespiesznie wróciłam do swojego pokoju, aby przygotować się do drogi. Przebrałam się, uzupełniłam zapas wody i amunicji w plecaku, zrobiłam kilka dodatkowych koktajli Mołotowa i poczłapałam do pokoju Breckena.

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz