Wiecie co zrobiłam? Złamałam palca! (a na badaniu RTG śmiałam się jak głupia, że jakimś cudem tego dokonałam🙈.)
A wiecie co idzie mi ciężej? Wszystko, a szczególnie pisanie długopisem. Nieszczęśliwe zdarzenie losu spowodowało, że teraz pisać mogłam na telefonie (co jedną, lewą ręką idzie mi pokracznie) lub laptopie, a rzadko mam czas, by przysiąść do komputera na pięć godzin i skleić rozdział. Stąd to opóźnienie, wybaczcie mi.
Wyznam wam również, że wielkimi krokami zbliżamy się już do finału Stay Alive (planuje jeszcze około 10 rozdziałów, chyba że znów spontanicznie stworzę kolejny - tak jak ten który widzicie)
Zapraszam 🌸❤
Tego samego dnia zostaliśmy z Crane'm oddelegowani do zbierania lawendy, rosnącej przy zatoce oddalonej od Wieży parę kilometrów. Z tym „zadaniem" wiązała się dość krótka, ale za to ironiczna historia:
Niedługo po popołudniowej kąpieli ja i mój kompan wyszliśmy na dach, gdzie towarzyszyliśmy jednemu z „ogrodników" przy pieleniu ogródka. Nie minęło wiele czasu, a znalazł nas Brecken. Widząc poirytowaną twarz czarnowłosego przypomniałam sobie, że on również martwił się rzekomym zniknięciem Crane'a, a ja zapomniałam go poinformować, że znalazł się cały i zdrowy. Jakby tego było mało, siedzieliśmy teraz niczym wczasowicze obserwując roślinki - tak podsumował nas nasz przyjaciel-naczelnik Wieży. Kiedy już wylał czarę swojego gniewu, dostał wiadomość o kontuzji jednego z biegaczy, który miał wieczorem udać się do pewnej kobiety z przesyłką w postaci lawendy. Ów persona miała zrobić olejek lawendowy, niezbędny w naszym szpitalu. Z racji, że nie miał kogo wysłać do tego niechlubnego zajęcia, wysłał nas - w podziękowaniu za lenistwo.
I tak oto przez kolejne dwie godziny truchtaliśmy w kierunku zatoki, by zerwać lawendę dla kobiety o przydomku „Zmora". Jej nieoficjalna nazwa sprawiała, że przechodził mnie dreszcz.
- Kim ona tak właściwie jest? - spytałam po pewnym czasie Crane'a.
- To taka okoliczna szamanka. - powiedział w przerwie miedzy biciem szwędających się wokół gryzoni. - Mieszka niedaleko Rynku. Krążą pogłoski, że to córka „Wiedźmy".
- A... kto to jest ta „Wiedźma?" - Zapytałam, w międzyczasie nadziewając zarażonego na beczkę z kolcami.
- Dahlia? Ludzka postać wszystkich okolicznych zabobonów. - mruknął. - Nazywają ją Wiedźmą, ponieważ sporządza różne mikstury i wywary, ot długa historia działania placebo, moim zdaniem. Raz wykonałem dla niej zlecenie, otrzymałem w zamian porcję jakiegoś naparu. Nie miałem aż tyle odwagi by go wypić, więc pewnie gnije gdzieś u Breckena. Jej córka, Azalea zamiast dziwnych, niezidentyfikowanych specyfików o nadnaturalnych właściwościach przyrządza jedynie naturalne leki lub używki, choć... krążą pogłoski, że za odpowiednią cenę można u nich zamówić seans spirytystyczny lub wróżbę. Przez te seanse i jej wiedzę na temat ludzi nazywana jest właśnie "Zmorą"
- To... szalone! - wybuchłam śmiechem. - Trudno mi uwierzyć, że w Harranie są wróżki... znaczy „Zmora" i „Wiedźma".
- A jednak, Slumsy wciąż zachowały siedemnastowieczne zabobony w postaci czarownic „za przysługę". - Skrzywił się, przegarniając włosy z czoła.
- Ich przepowiednie sprawdziły się kiedyś? - spytałam zaciekawiona, jednocześnie zerkając na wyłaniające się w oddali skały.
- O tym krążą jedynie plotki... - urwał temat.
Byliśmy już u kresu naszej podróży. Z oddali słychać było cichy szum wody, a utwardzone ścieżki ze żwiru zamieniły się po chwili w piaszczysto-skalną plażę, po której spacerowało parę plujków i ich wybuchowych koleżków. Szybko się z nimi uporaliśmy, po czym przeczesaliśmy okoliczną roślinność w celu zdobycia wonnych, fioletowych kwiatów.
CZYTASZ
Stay Alive
Aksi[Trwa renowacja :D nowe rozdziały pojawają się okazjonalnie] Przygody młodej dziewczyny po ciężkich przejściach, która wraz z przyrodnią siostrą wyjeżdza na wakacje do Harranu. Czy poradzi sobie w obliczu zagrożeń z jakimi przyjdzie się jej zmierzyć...