*#50 Pani doktor

100 10 1
                                    

- Jakbym była tu wczoraj... - westchnęłam przekraczając progi Wieży. Było już dość późno. Volatile rozpoczynały swoje spacery po Slumsach. Jedyne, o czym w tej chwili marzyłam to ciepły kocyk i kubeczek herbaty.

- Byłaś tu kiedyś?
- Tak. Rahim mnie oprowadzał po dachu. - oznajmiłam uśmiechając się lekko na myśl o zmarłym przyjacielu. Bardzo mi go brakowało.
- Jak to możliwe, że się nie spotkaliśmy? - zdziwił się brązowooki.
- Poprosiłam go, aby nie zapoznawał mnie z innymi ludźmi i oprowadzał tak, żeby nikt mnie nie znalazł.

Mężczyzna ukradkiem się uśmiechnął.

- Nawet nie wiem jak masz na imię.
- Lepiej dla ciebie. Dopóki Rais żyje, chcę pozostać anonimowa.

Po tych słowach zatrzymałam się i spojrzałam w górę. To był zdecydowanie mój ulubiony element w Wieży - wspinaczka na strop...

- Ja pierdykam... - fuknęłam widząc przeszkodę w postaci betonowej ściany.
- Podsadzić cię? - zaproponował mężczyzna.
- Dam sobie radę, ale co z tobą?

Mężczyzna bez problemu podskoczył i chwycił się jedną ręką stropu. Będąc na górze kucnął i spojrzał w moją stronę.

Nie chciałam być gorsza - wzięłam rozbieg i - ku mojemu zdziwieniu - udało mi się również dosięgnąć krawędzi i wspiąć na piętro. Domyślam się, że ta forma obrony przed zombiakami, w przypadku ewentualnego zwarcia lub uszkodzenia lamp ultrafioletowych, była zmorą dla wielu niskich osób.

Będąc już na piętrze otrzepałam czarną bluzę z kurzu i z dumą popatrzyłam na miejsce, z którego wskoczyłam na piętro.

- No, no... Muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. - pochwalił mnie mężczyzna.
- Ja też. - zaśmiałam się pod nosem. - Too... z kim miałam się spotkać?
- Jest na górze. Zaprowadzę cię tam.

Brunet nie czekając na moją reakcję podszedł do windy i przywołał ją, wciskając srebrny guzik. Parę sekund później piekielna maszyna otworzyła swoje wrota nienawiści i...

Taa... nie lubię wind.

***

- To tutaj. - oznajmił wskazując ręką na drzwi z białą cyfrą "190"
- Dzięki. - powiedziałam łapiąc za klamkę.
- Pójdę z tobą - oznajmił. Chciałam zaprzeczyć, ale za bardzo stresowałam się spotkaniem z nieznajomą osobą. Kimkolwiek on lub ona była obawiałam się, że ma to związek z Jade i tym, iż w tamtym momencie to ona poświęciła swoje życie, ja straciłam badania Zere'a, a skurwysyn Rais dostał to, czego chciał - "Skorpion" i owoce pracy doktora. O ile jego badania udało się odzyskać, o tyle Jade straciła już swoje życie na zawsze.

Z lekką obawą weszłam do niewielkiego przedpokoju, w którym stała komoda z walizką, a podłogę zdobił wzorzysty dywan. Dwuskrzydłowe, lekko uchylone drzwi po lewej od wejścia prowadziły do nieco większego pomieszczenia.

Był to pokój dzienny połączony z aneksem kuchennym. Nieopodal drzwi stał stolik z lampą biurową i dwoma krzesłami. Lampa oświetlała mapę, będącą mniej-więcej wielkości blatu stołu. Obok stało biurko z komputerem i radiem. Na obrotowym krześle leżała dość zniszczona gazeta z podkreślonymi kilkoma zdaniami i zakreślonymi artykułami. Po lewej stronie od biurka znajdowały się przeszklone drzwi prowadzące na balkon oraz dwa duże, okryte zasłonami okna. Oprócz tego w pokoju była również komoda z telewizorem, kanapa oraz dwa skórzane fotele.

Aneks kuchenny składał się z kilku blatów oddzielających miejsce, w którym robiono posiłki od pozostałej części dość dużego pokoju. W tym miejscu zamiast paneli, położone były białe płytki. Oprócz blatów kuchennych znajdowała się tam kuchenka gazowa, mikrofala, okap z oświetleniem oraz dwie lodówki - jedna zwykła, z zamrażarką; druga z naklejonym na drzwiach symbolem, oznaczającym medyczną zawartość. Obok niej stały jeszcze dwie białe szafki, jedna na drugiej. Zarówno na nich, jak i na lodówce rozstawione były apteczki.

Rozglądając się po pomieszczeniu nie zauważyłam, że zaraz za brunetem do mieszkania wszedł wysoki, czarnowłosy mężczyzna z lekkim zarostem, ubrany w żółty T-shirt, ciemne bojówki i glany. Co ciekawe, jego głowa owinięta była lekko zakrwawionym bandażem, miejscami odsłaniając kruczoczarne włosy. Bardzo mnie to zastanawiało.

- Dobry wieczór. - powiedziałam niepewnie, na co mężczyzna bez słowa zmierzył mnie wzrokiem.
- Ta kobieta opatrzyła mnie po walce z Raisem. - wtrącił brązowooki. - Ma wykształcenie medyczne, a do tego...
- Wiem, wiem, Troy o wszystkim mi powiedziała. - oznajmił czarnowłosy. - Mówiła mi też, jak wiele Antyzyny udało ci się wynieść od Raisa. - zwrócił się do mnie. - To zapewne tłumaczy, dlaczego jesteś zamaskowana.
- Chyba raczej zdemaskowana. - zaśmiałam się. - Będę musiała znaleźć nowe przebranie.
- Usiądź, proszę. - Czarnowłosy wskazał na kanapę. Brunet zajął miejsce koło mnie, natomiast on sam usiadł na fotelu. - Przebranie nie jest ci potrzebne... Rais nie żyje. - oznajmił po krótkiej chwili.

Spojrzałam z niedowierzaniem w zielono-piwne czy czarnowłosego.

- Panowie - zaczęłam po chwili. - doceniam, że próbujecie mnie rozbawić, co zresztą wam się udaje, ale zapewniam was, że dopadnę skurwysyna i zabiję, choćbym miała to zrobić kijem od szczotki.
- Ten nóż, którym dźgnął mnie Rais, posłużył mi do zabicia go. - oznajmił po chwili brunet. - Wbiłem mu go w gardło, a ten spadł z dachu.
- A... a helikopter? - wyjąkałam.
- Odleciał. Na pusto.

Zaskoczona wstałam z kanapy. Z jednej strony cieszyłam się, że zginął, w końcu w pełni na śmierć zasłużył, z drugiej jednak żałowałam, że moje rozległe plany zemsty na nim na zawsze pozostaną tylko planami.

- Nie wiem, co powiedzieć... Bardzo wam dziękuję za tą informację i tobie - zwróciłam się do bruneta - za zabicie tego gnoja.

Mężczyźni popatrzyli na mnie, jakby oczekiwali ode mnie jeszcze czegoś - jakiegoś gestu, kilku dodatkowych słów w podzięce, dodatkowego czynu wyrażającego moją wdzięczność. Nie ukrywam, że tym spojrzeniem mnie zawstydzili, a to zdarza się rzadko.

- To... ja już się będę zbierać. - dodałam poprawiając chustę, która lekko zsunęła się na czubek mojego nosa. - Jest już późno, a przemieńcy sami się nie zabiją.
- A... umm... nie boisz się, że to oni zabiją ciebie...? - spytał czarnowłosy.
- Nie mam nic do stracenia. - mruknęłam, po czym chwyciłam znalezioną przeze mnie siekierę i ruszyłam w stronę drzwi.
- Czekaj! - krzyknął, następnie wstał i złapał mnie za ramię, widząc, że naprawdę jest mi wszystko jedno. - Skoro tak, to mam dla ciebie propozycję.
- Słucham?
- Nasza lekarka, Lena, jest w terenie. Gdyby ktoś się przemienił, dostał ataku, czy coś, to jesteśmy w czarnej dupie. Chciałbym cię prosić, żebyś została tu do jej powrotu.
- Kiedy wraca? - zapytałam.
- Za niecały tydzień.
- Propozycja kusząca, ale przecież nie mam tu swoich rzeczy. Żadnych ubrań, broni, jedzenia.
- O to nie musisz się martwić, zapewnimy ci wyposażenie.
- Naprawdę muszę tam iść. Jestem też coś winna Troy. Bardzo się martwiła o niego. - Ruchem głowy wskazałam na bruneta. - Pewnie chciałaby wiedzieć, że dotarł tu cały i zdrowy.
- Pójdziesz ot tak do Sektora 0? Po nocy?
- Wyruszę z rana. Gdyby nie zmęczenie, poszłabym tam choćby zaraz.
- Ty naprawdę nie boisz się, że zginiesz? - wtrącił brunet.
- Każdy walczy tu o coś więcej. Raczej nikt by tu po mnie nie płakał. Po tygodniu każdy by zapomniał.

Brunet chciał dopowiedzieć coś jeszcze, jednak czarnowłosy mu przeszkodził.

- Pójdźmy na kompromis. - zaproponował piwnooki. - poprosimy kogoś, żeby poszedł po twoje rzeczy i o wszystkim powiadomił Troy.
- To ma być kompromis? Nie, dziękuję, dam sobie radę sama.
- Wierzę, ale chcę mieć pewność, że nic ci się nie stanie. Pomoże ci nieść rzeczy.
- Nie jest tego wiele...
- Nalegam. - powiedział stanowczo.
- Dobra, niech będzie... - fuknęłam. - Powiedzmy, że się zgadzam.

Mężczyzna uśmiechnął się słysząc moje słowa. Ja sama również nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.

Niestety on tego nie widział.

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz