*#55 Początki bywają... różne

103 11 0
                                    

...Podobnie jak powroty. Walczę z własną niechęcią do ćwiczeń, które po tak długiej przerwie stały się w niektórych przypadkach bardzo ciężkie.

Życzę miłego czytania <3 😘

Obudziło mnie krzątanie się ludzi po korytarzu. Krzyki dzieci, rozmowy kobiet i mężczyzn, a do tego bardzo intensywny zapach parzonej kawy - zwłaszcza to ostatnie nie pozwoliło mi kontynuować błogiego, niczym niezmąconego snu. Leniwie podniosłam się z bardzo wygodnej, zwłaszcza o poranku, pryczy i wyjrzałam za okno. Szyba oblepiona kroplami deszczu, szare, ponure niebo i niska temperatura... Nie miałam ochoty nawet myślami wychodzić poza ten pokój.

Przebrałam się w biały, szeroki t-shirt z czarnym napisem, czarne legginsy i trampki. Zarzuciłam na plecy moją ulubioną, ogromną, bordową bluzę, po czym ruszyłam do wspólnej kuchni, gdzie przebywał Timur.

- Dzień dobry! - powiedziałam do siedzącego na krześle Timura, jeszcze lekko zaspanego, nie przebranego w podobne do wojskowego ubranie.
- Hej! - odpowiedział powstrzymując ziewanie. - Może kawy?
- Bardzo chętnie. - mruknęłam, po czym mężczyzna wskazał na szafkę, w której znajdowały się kubki.
- Jak się spało? - spytał, gdy usiadłam na krześle obok i zanurzyłam usta w kawie.
- Dobrze, chyba nawet za dobrze. - westchnęłam, na co mężczyzna zaśmiał się. - Mogłabym nie wstawać z łózka cały dzień.
- Skąd ja to znam... Oddałbym wszystko, żeby w takie dni jak dzisiejszy zostać pod kołdrą.

W odpowiedzi na słowa mężczyzny uśmiechnęłam się ciepło i zmyłam oba kubki po kawie, następnie oparłam się lekko o blat i zaczęłam szukać wewnątrz siebie chęci do czegokolwiek.

- Dzisiaj pierwszy dzień w pracy...? - spytał widząc mój "entuzjazm".
- Na to wygląda. - mruknęłam. - chyba powinnam już iść, nie chcę nawalić na dobry początek.
- Obiecuję, że wpadnę, gdy tylko coś mi się stanie. - zażartował.
- Wolałabym cię tam zobaczyć w jednym kawałku, w ramach towarzystwa. - zaśmiałam się.
- Więc... Do zobaczenia. - odparł z uśmiechem, na co ja odpowiedziałam mu tym samym.

Na korytarzu wręcz roiło się od ludzi, jakby wszyscy w jednej chwili postanowili opuścić swoje mieszkania. Szczególnie zaskoczyło mnie to, ile w tamtym momencie biegało dzieci. Przez ten krótki okres mojego pobytu tutaj, widziałam ich zaledwie garstkę, a teraz wszędzie pełno było małych istotek, począwszy od niemowląt, a skończywszy na, niekiedy wyższych ode mnie, chłopców.

Wśród ludzi moją uwagę przykuły dwie, dość odznaczające się od reszty mieszkańców, kobiety; jedna z nich była w ciąży, druga natomiast swoją malutką pociechę usypiała w wózku.

- ...Podobno znaleźli inne wyjście, ale na razie się o tym głośno nie mówi. - Usłyszałam fragment rozmowy brunetki, która energicznie gestykulowała opowiadając ciężarnej, drugą ręką natomiast kołysała wózek z niemowlęciem.
- To cud, że udało im się tu ściągnąć ginekologa... Miał pecha, wtedy na trzynastym... - powiedziała czarnowłosa, gładząc swój znacznie zaokrąglony brzuch.
- Ile jeszcze do porodu...? - zapytała druga kobieta.
- Pięć... może siedem dni... Ostatnio, przez to zamieszanie kompletnie straciłam rachubę.

Minęłam kobiety rzucając krótkie "dzień dobry", po czym udałam się do miejsca, w którym miałam pracować.

***

Wewnątrz prowizorycznego gabinetu lekarskiego znajdował się mężczyzna, wyglądający na około trzydzieści lat. Czarnowłosy miał na sobie ciemnozielony T-shirt i granatowe spodnie dresowe. Stał przy jednej z szaf i nerwowo przerzucał kartki papieru.

- Umm... dzień dobry...? - powiedziałam nieśmiało.
- Dobry... Och, przepraszam, nie zauważyłem, że to pani. Aman jestem. - Po tych słowach podał mi dłoń na znak powitania, a następnie wrócił do poprzedniej czynności.
- Sethana... - mruknęłam. - Miałam pomagać panu w...
- AMAN jestem. - podkreślił. - Brecken mówił mi jaka jest sytuacja. Bardzo się cieszę, że pomożesz mi ogarnąć to wszystko. Nie ma Leny, a ja już zgubiłem dokumentację z tego miesiąca, łącznie z rozpiską Antyzyny.
- Jak to wyglądało?
- To był taki plik kart związanych z dwóch stron sznurkiem.
- Taki jak tamten? - wskazałam na leżące obok telewizora kartki, zgadzające się z opisem mężczyzny.
- Mój Boże, tu są! - krzyknął, a następnie położył dokumenty na stole. - Naprawdę nie wiem ja ci dziękować! Wiesz... Lena zawsze się tym zajmowała, wiedziała gdzie co jest... Po cholerę musiała tam jechać?! Pieprzone stacje, w pizdu kilometrów stąd...
- Spokojnie... - zaśmiałam się widząc oburzenie Amana.
- Wybacz, poniosło mnie. Nie trawię papierologii, a teraz jestem do niej zmuszony.
- Rozumiem, rozumiem... To oprócz papierkowej roboty, czym właściwie będę się zajmować?
- Zajmiesz się tym?! Bardzo ci dziękuję! A... resztę już ogarnę sam.
- Nie przesadzaj, przecież to wypełnianie dokumentów to jest jedno, wielkie nic. A poza tym... jakieś tam wykształcenie mam...
- Dobrze wiedzieć. - powiedział z uśmiechem. - To w takim razie, na chwilę obecną, jesteś wolna.
- Jak to? - jęknęłam.
- No... dopóki nikt nie przyniesie zrzutów mamy spokój. Wieczorem wszystko podliczymy, a ty uzupełnisz kartotekę.
- A chorzy?
- Dotychczasowymi pacjentami zajmę się ja. Miej aby oko na Salmę. Jest w zaawansowanej ciąży i w każdej chwili może urodzić.
- Okey. Gdzie mam jej szukać?
- Powinna, jak co dzień zresztą, siedzieć na korytarzu z Sammy'm, jej synkiem.
- Okey, zajrzę do niej.
- Cieszę się. To widzimy się wieczorem?
- Nie ma problemu. - rzuciłam, a następnie wyszłam z sali.

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz