*#37 Schronienie

99 12 0
                                    

Perspektywa Sethany:

Przez około dwie godziny "spacerowałyśmy" po dachach budynków. Niestety nie wypatrzyłyśmy żadnego miejsca, które nadawałoby się na schron, za to nadarzyła się okazja do przetestowania umiejętności snajperskich.

Będąc na wysokim budynku zauważyłyśmy grupkę pięciu ludzi Raisa. Otaczali ciemną skrzynię i raczyli się jakimś trunkiem. Zombie, które powoli sunęły w ich kierunku nie za bardzo im przeszkadzały.

Zaczęło się od niewinnego strzału w butelkę, potem w głowę jednego żołnierza, następnie w drugiego... i tym sposobem rozstrzelałyśmy całą gromadę. Dlaczego nie zaczęli nas atakować? Zapewne za bardzo przyćpali.

Zjechałyśmy na dół po rynnie. Wśród pięciu ciał zauważyłyśmy pękniętą butelkę z zielonkawą substancją. Bez wątpienia była to ich posłana przez nas do piachu gorzała. Innym, dość ciekawym szczegółem był napis "Rais" na ciemnozielonej skrzyni. Ponieważ była zamknięta, Jade zmuszona była zabawić się we włamywacza, ja w tym czasie wyjęłam z ręki jednego z trupów maczetę i stopniowo oczyszczałam teren z zombie. Niektóre z nich wolały rzucić się na mnie, inne preferowały żywić się martwymi ludźmi Raisa. Miałam okazję zobaczyć, jak rozszarpują zwłoki, by potem wyjeść wnętrzności. Widziałam, jak jeden z nich wyrwał z denata wszystkie żebra oraz kręgi piersiowe tylko po to, by pożywić się sercem i przy okazji wciągnąć płuca. W momencie, gdy mnie zauważył, był już cały umazany we krwi. Błędem, który uczyniłam podczas tej walki, było przypadkowe rozcięcie brzucha sztywnego. Nie był to najprzyjemniejszy widok...

- Udało się! - Krzyknęła Jade, gdy ja miażdżyłam butem głowę wyżej wspomnianego szwędacza. Rozcięcie brzucha nie było dla mnie gwarancją jego zgonu.

Podbiegłam bliżej, aby zobaczyć zawartość skrzyni.

- Wow... - To była moja jedyna, sarkastyczna reakcja na będące wśród puszek z jedzeniem, lekarstw, kilku przyrządów lekarskich i dziesięciu fiolek Antyzyny. - No, no... nie mam pojęcia, co stało się z resztą, ale Rais by się wkurwił.
- Popatrz! - Powiedziała Jade, gdy podczas pakowania rzeczy do plecaka, odsunęła pudełko z zaopatrzeniem medycznym. - Whisky, winko, koniaczek...
- To tłumaczy, dlaczego tak chętnie tego pilnowali... - Podsumowałam. - Banda pijaków.
- Nie wątpię, ale to, co ćpali, najwyraźniej było mocniejsze. - Mruknęła podnosząc powiekę jednego z martwych żołnierzy, który najwyraźniej zginął od strzału w serce. Twardówka oka miała lekko czerwony kolor, ponadto źrenica była bardzo wąska, koloru ciemnego brązu. Miałam wrażenie, że zlewa się z tęczówką o tej samej barwie.
- Zanosimy te rzeczy do Troy? - Spytałam po dokładnym obejrzeniu oka martwego.
- Ale Crane...
- Przepraszam, zapomniałam... - Wtrąciłam.
- Nic się nie stało. Jeśli masz jeszcze siłę, to przeszukałybyśmy ten budynek. - Wskazała na niewielki domek z markizą i jednym rozbitym oknem. Zgodziłam się, po czym wzięłam do ręki kamień z deptaka i cisnęłam nim w okno obok.

Wewnątrz najwyraźniej był wybuchowy zombiak, bowiem gdy kamień trafił w szybę, rozległ się wybuch, a ostatki szkła pokryła czerwona maź.

- Sprawdzałam tylko, czy nie ma alarmu. - Wytłumaczyłam się Jade, która patrzyła na mnie z zadziwieniem.
- Tu raczej nigdzie nie ma czegoś takiego. - Oznajmiła.
- Ale był wybuchowy. - Odparłam z uśmiechem. Jade nic nie powiedziała, tylko weszła do środka przez rozbite przeze mnie okno. Wdarłam się tam zaraz za nią.

Znalazłyśmy się w pomieszczeniu z trzema lodówkami, zamrażarką i ladą, obok której były drzwi. Zaczęłyśmy przeszukiwać wszystko po kolei. W lodówkach znajdowały się łącznie trzy butelki whisky, bakława oraz butelka pomarańczowego, gazowanego napoju. Zamrażarka zawierała kilka pudełek z lodami, niestety nie nadawały się już one do spożycia. Na ladzie stała kasa, w której tkwiło pięć dolarów oraz złożona wiele razy biała kartka. Nie odmówiłyśmy sobie przeczytania zapisanej na niej wiadomości:

"Droga Jamie!

Nie mogę już patrzeć, jak Harran pogrąża się w epidemii, a miejscowi wraz z nim. Zamierzam skończyć ze swoim życiem, dzięki temu będzie jednego zarażonego mniej, a kilka fiolek Antyzyny więcej dla potrzebujących jej bardziej, niż ja ludzi.

Twój Jerry"

- Facet popełnił samobójstwo. - Szepnęła cicho Jade.
- Pytanie brzmi: Kim jest, lub była Jamie? - Powiedziałam.
- Zapewne się tego nie dowiemy, ale podejrzewam, że tam jest Jerry. - Wskazała na drzwi obok lady, po czym lekko je uchyliła.

W pokoju był obszerny regał, łóżko i dywan, na którym leżały porozrzucane drewniane klocki. Z łóżka zwisała ręka, a obok niej znajdowało się opakowanie po tabletkach nasennych.

- Wolałabym tam nie wchodzić. - Mruknęłam, robiąc przy tym krok do tyłu.
- Rozumiem. - Powiedziała zamykając drzwi. - To teraz może...

Wypowiedź Jade przerwał wydobywający się z jej radia dźwięk, który informował, że ktoś chce się z nią połączyć. Czarnowłosa wyjęła z plecaka radio, po czym przyłożyła je do ucha.

- Jade? Gdzie jesteście? - Powiedziała Troy na tyle głośno, że usłyszałam, co mówi.
- Coś się stało? - Odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- Michael wrócił. Za niedługo Crane zdetonuje budynek.
- CO?! O co chodzi? Jaki budynek?
- Wszystko ci wyjaśnię, a teraz chodźcie tu, do loftu.
- Zaraz będziemy. - Rzuciła czarnowłosa, po czym odłożyła radio do plecaka i zwróciła się do mnie.
- Seth...
- Spokojnie, wszystko słyszałam, nie musisz mi nic tłumaczyć. - Przerwałam. - Jestem bardzo ciekawa, jak pan Crane poradził sobie z zadaniem. - Dodałam ironicznie, podkreślając przy tym jego nazwisko.

Hejo hejo, to znowu ja. Ten upierdliwy nierób :)
Rozdziału w tym i poprzednim tygodniu nie było, bowiem wywlekło mnie do Ustki. Stwierdziłam, że skoro nic nie robię całe życie, to pojadę nic nie robić bardziej.

A teraz trwają u mnie żniwa i mam mało czasu na pisanie rozdziałów. Nadrobię to w najbliższych tygodniach i postaram się, żeby rozdziały wpadały częściej :)

Życzę wam miłego wieczoru ❤

Stay AliveOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz