Rozdział 30

84 6 0
                                    

Siedziałem z nią w jej pokoju na łóżku. Miałem ją na kolanach i głaskałem jej włosy. W końcu zasnęła. Płakała bardzo długo ale uspokoiła się i teraz siedzi wtulona we mnie. Nie mogę przeboleć tego gdy tak moja róża cierpi.
Mój delikatny płatek róży. Czułem jej zapach włosów. Nie mogłem się powstrzymać od ich głaskania oraz wtulania w nie.

Położyłem Eller na łóżko ale ona nadal mnie ściskała więc nie pozostało mi nic innego jak spać razem z nią. Nie powinienem tak robić ale Ellerin nie chciała puścić, a ja nie chciałem jej budzić.

W końcu i ja zasnąłem po paru minutach.

-Lindir!

Gdzie ja jestem?

- Lindir!

Ten głos, znam go skądś.

Wtem pojawiła się biała pani w świetle.

- Pani Galadrielo- ukłoniłem się.

- Tej wiosny musisz wrócić z Ellerin. Jest zagrożenie w naszym świecie i jest nam potrzebna. Musi wypełnić część swojego przeznaczenia. Chroń Ją. W Hogwarcie też nie jest bezpiecznie. Uważaj na odwiecznych wrogów. Tych co zabili opiekunów Ellerin.

- Możesz polegać na mnie Pani.-odpowiedziałem w kolejnym lekkim ukłonie.

- Proszę Lindirze nie daj przeminąć chwili, którą tak cenisz.

Po tych słowach obudziłem się.
Ellerin była w łazience.

Chwila? O jaką chwilę chodziło? Nie wiem tego.

Wstałem i poszedłem do siebie aby też się ogarnąć i iść na lekcje. Chociaż czymś moja lilia się zajmie. Praca to najlepszy sposób na zapomnienie o troskach i wszelkich kłopotach. Po załatwieniu wszystkiego poszedłem zobaczyć jak idą przygotowywania na lekcje Ellerin. Zawsze była pierwsza pod moimi drzwiami. Dziś coś mi nie pasowało. Miałem przeczucie. Natychmiast wszedłem do łazienki a tam Ellerin we wannie leży jakby była nie przytomna. W tej chwili nie myślałem racjonalnie. Wziąłem ręcznik i przykryłem ją. Porwałem Eller na ręce i natychmiast biegłem z nią do Skrzydła Szpitalnego. Uczniowie pchali się jeden przez drugiego. Skórę miała pokrytą ropnymi bąblami. W niektórych miejscach skóra już odchodziła. Moje ręce też paliły żywym ogniem. Ale nie poddawałem się. Teleportowałem się od czasu do czasu na mniej więcej 200 metrów aby przejść przez zapchane korytarze.

Po paru minutach doszłem do drzwi Skrzydła Szpitalnego.

- Pani Pomfrey! PANI POMFREY!

Ta wyskoczyła za swojego biurka, a widząc Ellerin natychmiast przywołała jakiś słoik.

- Smarują ją chłopcze tak jak ja. Trzeba się spieszyć inaczej skóra odejdzie a ona umrze.

Bez gadania wziąłem maść i zacząłem grubo smarować. Ellerin wyglądała okropnie.

- Sobie nasmaruj, sobie też!

Gdy tak samo posmarowałem sobie ręce od razu poczułem ulgę. Nie patrząc dalej pomagałem dalej pielęgniarce nakładać maść. Po pół godzinie skończyliśmy. Moja róża była poowijana bandażami. Ja ręce też tak miałem całe obandażowane.

EllerinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz