[Granica] ROZDZIAŁ 3

1K 152 82
                                    

Na zewnątrz panowała nieznośna duchota. Gorąco i wysoka wilgotność zwiastowały kolejne burze, choć całkowicie czyste niebo o tym nie świadczyło. Nawet Iris, pokojówka Hery, bogini tęczy i łączniczka nieba z ziemią, wyszła z pałacu niebieskiego. Jej siedmiokolorowa szata zalśniła w promieniach słonecznych, a białe jak śnieg skrzydła rozpostarły się na niebiosach. Zatrzymała się nad Lublinem i rozpięła nad całym miastem swój cudny łuk, którego opiekunką była. Gdy skończyła, wzbiła się w powietrze, znikając w pałacu Zeusa.

Penelopa zatrzymała się przy placu zabaw.

Usiadła na huśtawkę, wycierając wcześniej chusteczką mokre siedzisko. Rozkołysała się, łapiąc za łańcuchy. Wbiła wzrok w niebiosa, czekając na przybycie Heliosa, który o tej porze zazwyczaj przemierzał Polskę na swym ognistym rydwanie.

Rżenie koni rozniosło się po Lublinie.

Cztery ogniste rumaki pociągnęły za sobą słoneczny rydwan, na którym stał młody, piękny mężczyzna z promienistą koroną na głowie. Przemknął przez sklepienie w ciągu chwili i zniknął Penelopie z oczu.

Dziewczyna zacisnęła powieki, nabierając łyki świeżego powietrza. Wokół panowała cisza. Wczesna pora sprzyjała Penelopie. Przypadkowi sąsiedzi nie przychodzili, rodzice dzieci nie wyganiali jej z huśtawki, a ona sama w spokoju mogła odpocząć i zastanowić się nad tym, co ją spotkało. I nie umiała zaprzeczyć — grzanie się w ciepłych promieniach słonecznych było naprawdę przyjemne.

Przechyliła się i całkowicie oddała huśtaniu.

Rząd starych dębów zaszeleścił. Liście opadły na chodnik, gdy pień jednego z drzew wybrzuszył się. Powoli pękał, aż ze starego dęba wyłoniła się kobieta.

Jej ciało było pokryte korą drzewną. Z palców i torsu wyrastały zielone liście, a na ramieniu kiełkowały młode zawiązki. Twarz kobiety nie nosiła niemal żadnych znaków deformacji, oprócz tego że była brązowa. Oczy miała koloru głębokiej zieleni. Zamiast włosów wyrastał z jej głowy gęsty mech, który sięgał aż po same ramiona.

Bosymi stopami stanęła na trawie. Przechyliła gwałtownie głowę na prawy bok i uśmiechnęła się przerażająco, spoglądając w stronę Penelopy. Ruszyła, stawiając nierówne kroki na mokrej powierzchni. Jej ruchy wyglądały na gwałtowne i szaleńcze. Poruszała się tak, jakby nie panowała nad własnym ciałem, jednak był to jej normalny chód.

Kiedy doszła pod huśtawkę, stanęła przed Penelopą i rzekła:

— Dzień dobry.

Penelopa zerwała się gwałtownie z krzykiem, przechylając do tyłu. Nie mogąc odzyskać równowagi, uderzyła głową o piasek. Syknęła z bólu. Zacisnęła mocno powieki, mając mroczki przez oczami. Uderzyła wystarczająco mocno w podłoże, ale odetchnęła z ulgą, gdy zdała sobie sprawę, że to Etylia. Zapytała ją:

— Dlaczego musisz mnie tak straszyć, Etylio?

— Straszyć? — spytała zaskoczona driada dębu. — Ja tylko chciałam się przywitać.

Penelopa westchnęła ciężko, ale nie robiła dłużej wyrzutów nieświadomej Etylii. Podniosła się i z powrotem usiadła, otrzepując się z piasku. Już drugi raz tego samego dnia jej całe ubranie nadawało się jedynie do prania.

— Mogłam być ostrożniejsza — powiedziała Penelopa.

Driada usiadła obok studentki. Była niższa od niej o głowę. Wyglądała prawie jak dziecko, choć żyła na tym świecie kilkaset lat. Nie odrywała wzroku od rzędu starych dębów, którymi się opiekowała, ale jednocześnie nie ignorowała Penelopy.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz