[Echo] ROZDZIAŁ 7

53 15 4
                                    

Część IV

To nie ja byłam Ewą

Sięgnęła po kolejny włos, wyrywając sprawnie, po czym dowiązała go do kosmyku wciąż zaplątanego na jej palcu. Wszystko wokoło się zmieniło, ale ona pozostała taka sama. Przymknęła oczy, dokładnie odtwarzając przebieg zdarzeń z poprzednich cyklów. Pamiętała je, każde z osobna. Obejrzała się przez ramię — samochód Bożeny stał na tym samym miejscu parkingowym. Kobieta czekała w tym czasie na odpowiedź po tym, jak zadzwoniła do domofonu. Poprawiła kurtkę i spojrzała na zegarek — za pięć dwunasta. Kornelia wciąż miała czas.

Słońce wyszło właśnie zza chmur, a promienie odbiły się od tafli wody zebranej na brzegu ulicy. Światło poraziło ją w oczy. Przysłoniła twarz. Nie powinna czuć na sobie ciepła bijącego na nią ją światła, nie powinna nawet osłaniać się przed blaskiem gwiazdy, a jednak tak się stało. Uniosła głowę, kierując wzrok ku górze — ku oplatanej przez złociste promienie głowie młodzieńca, który swym blaskiem pokonywał cały mrok. Serce podskoczyło w piersi. Był piękny. Oślepiający blaskiem swej nieskazitelnej twarzy. Dopiero teraz pojęła słowa Litai i to, jak piękno Apolla pochłonęło ją.

Oderwała wzrok od Apolla, skupiając się na Bożenie. Pani Nowak właśnie zeszła. Jej mąż wychylił się zza drzwi.

Kornelia odsunęła się. Nie była już tu potrzebna.

— Przykro mi — szepnęła, odchodząc w stronę ulicy.

Zatrzymała się za środku ścieżki, drapiąc trzy razy po szyi. I raz, tylko raz spojrzała za siebie — Bożena zwróciła się w jej stronę. Rozchyliła wargi, jakby chciała coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili zrezygnowała. Kornelia uciekła. Zgubiła się we własnych myślach. Czy naprawdę Bożena ją zobaczyła, a może był to tylko niefortunny zbieg okoliczności? Póki co, nie znała odpowiedzi.

***

Przeniknęła przez zamknięte drzwi do mieszkania Bożeny, słysząc już w środku krzyki dobiegające z piętra niżej. Małżeństwo zaczynało właśnie swoją kłótnię — wcześniej niż ostatnio. Zegar analogiczny właśnie wskazał drugą trzydzieści. Ostatnio razem z Bożeną przybyła później. Na pewno w okolicach czwartej, lecz nie sprawdziła dokładnie.

— I love you baby! — rozległ się śpiew zza drzwi.

Daniel uderzył pośladkami w drzwi, otwierając je na szerz. Klamka stuknęła o ścianę i zdrapała fragment tynku. Pył opadł na niewielką kupkę, która zebrała się na podłodze. Kornelia uznała, że w tym domu nie może liczyć na porządek. Daniel obrócił się przed nią, trzymając pusty talerz. Śpiewał z zamkniętymi oczami, idąc na pamięć przez przedpokój. W kuchni rozległ się trzask, a po chwili chłopak wrócił, poprawiając słuchawki na uszach. Wyglądał młodo, jak nastolatek w okresie dojrzewania. Pokryty na całej twarzy rudymi krostami, które odziedziczył po mamie. W przeciwieństwie do włosów — jasnych, niemal złotych.

— Oh yeh! — wrzasnął, tańcząc na patykowatych nogach po środku dywanu. Obrócił się, a kabel od słuchawek zaczepił o klamkę, wyciągając się z gniazda.

Zamarł. Zamrugał kilka razy, po czym złapał za końcówkę, wzdychając z ulgą.

— Matka zabiłaby, gdybym zepsuł.

— Raczej nie — odezwała się Kornelia, przypominając sobie olewczy stosunek matki, gdy ten zapomniał zamknąć drzwi od domu.

Daniel zadrżał. Powoli obrócił głowę w kierunku Kornelii. Kiwnął dwa razy, a potem wskazał prosto na dziewczynę, wstrzymując oddech.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz