[Granica] ROZDZIAŁ 21

407 66 15
                                    

— Kornelia! — krzyknęła Penelopa, biegnąc w stronę nieprzytomnej dziewczyny. — Odsuńcie się, szybko!

Śpiewy driad ustały w jednej chwili. Flet wypadł z rąk satyra. Mężczyzna uciekł w gęsty las niczym przepłoszone zwierzę. Liście zaszeleściły wśród drzew, wysychając przez strach swych opiekunek. Kobiety zlęknione stanęły przy swoich pniach, drżąc. Dłonie wtopiły w korę, łącząc z nią skórę, aż w pełni zostały pochłonięte przez swoje domy.

Penelopa zignorowała je. Zdjęła z siebie bluzę i zarzuciła ją na bladą jak śmierć Kornelię; lecz wciąż żywą. Potrząsnęła ją za ramiona, wciąż powtarzając:

— Obudź się! — Łzy spłynęły po jej zaczerwienionych policzkach.

Złapała się gwałtownie z głowę, wplatając palce we włosy. Szarpnęła, wyrywając kilka z nich. Ręce bezwładnie opadły jej na kolana. Zakrwawione kosmyki wysunęły się porwane przez ciepły powiew Zefira.

— Co tu robisz? — spytała głosem pełnym żalu i rozczarowania. Nie rozumiała powodu, dla którego Kornelia miała się znaleźć razem z nią w świecie bogów. To była jej wina? Bo poprosiła o głupie lustro? Czy za wszystkim krył się zwyczajny podstęp? Próbowała w myślach znaleźć odpowiedź, ale przychodziły kolejne problemy — nie rozwiązania.

Nie wiedziała, co robić dalej. Docierało do nie tylko, że za wszelką cenę musi obudzić Kornelię.

Podniosła dłoń w desperacji, po czym wymierzyła ostry cios prosto w policzek najlepszej przyjaciółki. Rozległ się plask, a potem krzyk Kornelii. Dziewczyna gwałtownie podniosła się, uderzając czołem w policzek Penelopy. Obie wrzasnęły z bólu. Skuliły się i jęknęły.

— Za co?! — wyrzuciła z siebie z wyrzutami Kornelia.

— Rozejrzyj się!

Zrobiła tak od niechcenia. Zadrżała. Oblepiona zielonym mchem kobieta wyjrzała zza pnia, mrugając liścianymi powiekami w jej stronę. Pomachała w jej kierunku, lecz Kornelia zamarła w całkowitym bezruchu. Bała się? Raczej nie, po prostu nie umiała wyjaśnić tego, co widzi. Przetarła oczy, sądząc, że to tylko wredny sen, ale nic się nie zmieniło. Zwieszony w powietrzu pałac Zeusa zalśnił diamentami, a białe skrzydła Irys rozpostarły się na niebieskim sklepieniu. Nie śniła... Złapała się za ramiona. Poprawiła bluzę, która zsunęła się podczas pobudki, wbijając wzrok w czerniejącą trawę. Położyła dłoń na czole, następnie przysłaniając nią oczy.

— To jakiś żart? — wydusiła z siebie, choć znała już prawdę.

— Niestety nie — odpowiedziała smutnie Penelopa. — Znalazłyśmy się obie w świecie bogów. Ale... — Pokręciła głowę. — Jak ty się tutaj znalazłaś?! — Podniosła głos. — Co się stało?!

— Nie pamiętam! — odkrzyknęła. Wstała, rzucając bluzą prosto w twarz Penelopy. — Nie miej do mnie pretensji! Cholera! — Skuliła się z bólu, który nagle chwycił ją pod brzuchem. Zrobiło jej się niedobrze. Pochyliła się nad ziemią, oddychając głęboko.

Penelopa od razu podbiegła do niej tyłu, przytulając do siebie. Pogłaskała dziewczynę po głowie, cicho powtarzając, że wszystko będzie dobrze — sama nie wierzyła we własne słowa.

— Uspokójcie się! — rozległ się wrzask z okolic drzew.

Dziewczyny podskoczyły w miejscu. Odsunęły się, zauważając ogromny cień, który zbliżał się w ich stronę. Penelopa stuknęła Kornelię w ramię, po czym chwyciła ją pod pachy i zaczęła ciągnąć za sobą. Na ucieczkę było za późno, ale nie zamierzała przegrać bez podjęcia próby ratowania się. Nagle przystanęła. Kornelia obróciła się i spojrzała na nią z niedowierzaniem. Słońce Apolla wyszło zza chmur, a promienie padły na twarz Erika, który z trudem przedarł się przez gąszcz. Obie zamarły, nie ciesząc się ani nie smucąc z jego przybycia.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz