[Echo] ROZDZIAŁ 35

26 8 3
                                    

Zagryzła wargę i ruszyła przed siebie pewnym krokiem. Drzwi zatrzasnęły się i zanikły w jasności, jakby nigdy wcześniej nie istniały. Pozostała tylko nicość i cisza.

— Halo? — zawołała. Jej głos nawet nie odbił się echem.

Przeszła kawałek, lecz zamarła w miejscu, gdy przestała zmierzać do celu, w którego istnienie wątpiła. Bo gdzie był? Dlaczego się przed nią chował?

— Proszę, odpowiedz! — wrzasnęła.

Nadal trwała cisza.

Przetarła twarz, czując, że pot zaczyna spływać po niej chłodnym strumieniem. Dostała dreszczy, a wraz nimi oddech stał się ciężki.

— Proszę, odpowiedz. Gdzie jesteś?!

Rozpłakała się. Pobiegła przed siebie, w niekończącą się biel, lecz nic się nie zmieniało.

Przyklęknęła. Pokłoniła się i uderzyła kilka razy czołem o podłoże. Otuliła się rękoma, tak bardzo pragnąc, by ktoś ją teraz przytulił. Lecz tutaj nie było nikogo — tylko ona.

— Proszę! — ryknęła jeszcze raz z nadzieją, że ktoś bądź coś przyjdzie z odpowiedzią. Tak się nie stało.

Złapała się za włosy i pociągnęła za nie — ból przeszedł impulsem przez całe jej ciało. Syknęła i wyplątała palce z kosmyków, zabierając ze sobą kilkanaście kłębów siwych włosów. Popatrzyła na nie. Dawniej miała czarne, długie włosy, których Penelopa jej zazdrościła. Wypominała jej to na każdym kroku. Sama uwielbiała narzekać na króciutkie, cienkie włosienta, z których nic nigdy nie mogła ułożyć.

Poniekąd rozumiała ją.

Nie skończyła sześćdziesięciu lat, by zaakceptować siwiznę.

— Muszę zaakceptować śmierć? — zdała sobie sprawę. Pociągnęła nosem i przetarła mokre włosy, lecz łzy znów spłynęły. — Nie, nie, nie... Nie, nie, nie — zaczęła powtarzać w nieskończoność.

Wstała i rozmasowała zaczerwienione kolana.

— Proszę, odezwij się...

Puk, puk... Dźwięk dobiegł do Kornelii z naprzeciwka. Przetarła oczy ze zdziwienia. Ścieżka utworzona z czarnych dalii rozpostarła się, sięgając daleko, wydawało się, że niemal ku samemu końcowi tego niezwykłego miejsca.

Stanęła na płatki. Załaskotały ją w stopy, lecz ruszyła dalej — z każdym krokiem coraz szybciej. Jakieś kształty zarysowały się w oddali. Przypominały z wyglądu niski budynek, może pawilon.

Kornelia nie zastanawiała się dłużej. Podwinęła sukienkę i zaczęła bieg jak szalona, nie szczędząc się i nie poddając. Tajemnicze miejsce było coraz bliżej niej. Wyciągnęła rękę i sięgnęła ku wyrastającym na drewnianym płocie kwiatom.

Brama otworzyła się, a powiew wiatru zgarnął jej włosy do tyłu. Łzy wysuszyły się. Gorejące policzki schłodziły, choć na nowo rozpaliły się, gdy kobieta ubrana w czarną suknię pomachała do niej. Nieznany blask okalał jej twarz — nie widziała więc jej, ale mimo to obliczenie było takie znajome.

Kornelia westchnęła z ulgą.

Przeszła przez bramę bez żadnych wątpliwości, czując, że właśnie tu zmierzała. Zamknęła za sobą furtkę. Zamek zaklekotał nieprzyjemnie.

Drewniany pawilon, w całości okryty czernią, ukazał się w pełni przed oczami Kornelii. Wokół niego roztaczała się wąska sadzawka z pływającymi w miej małymi rybkami. Żaba zarechotała i podskoczyła pod stopy Kornelii. Ominęła ją ostrożnie i weszła na krótki most.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz