[Echo] ROZDZIAŁ 15

64 12 0
                                    

Przedostatnia z pochodni zgasła, zanim zdążyła ją minąć. Kolejna zamigotała łagodnym, wygasającym płomieniem, który nakazywał jej pospieszyć się i wyjść, zanim i on zakończy swój żywot. Uniosła sukienkę i pognała na kraniec korytarza. Jasność powitała ja z otwartymi rękoma. Nie był to jednak blask, który wydobywał się ze słońca. Równina, na którą wyszła, przypominała pochmurny, deszczowy dzień w krainie żywych. Słońce chowało się, a szarość spowijała świat, tak samo jak w tej równinie. Tylko bez chmur zawieszonych na sklepieniu. Niebo okrywały szare, jednorodne pustki, których sam widok niepokoił. Ponure myśli przychodziły, błagając, aby odejść z tego miejsca.

Kornelia ruszyła zgodnie z ich wolą, zmierzając na równicę porośniętą z rzadka płaczącymi wierzbami i topolami przyobleczonymi czarną korą. Pozostali zmarli dołączyli do niej, idąc w milczeniu i smutku. Kobieta niosła dziecko na rękach, kołysząc je i usypiając. Starsi czy młodsi szli w jednej linii, nie wymieniając się choćby słowem. Aż jeden z mężczyzn — ten, który wcześniej uzyskał od Kimeryjczyków monetę — wyszedł naprzeciw wszystkich.

— Dlaczego tu rośnie topola? — oburzył się, rozkładając szeroko ręce. — Czy to nie jest dziwne? Ta topola powinna znajdować się na ziemi, nie w piekle!

Piekło, pomyślała Kornelia, rozglądając się po twarzach obcych ludzi. Zastanawiało ją, ilu z nich wierzy, że przybyło do piekła? Ilu jeszcze nie zdało sobie sprawy, że Boga nie ma, a bogowie greccy istnieją? Pewnie niewielu.

Zatrzymała się — pozostali podążali dalej, a mężczyzna mówił i mówił bez ustanku. W pewnym momencie przestała go w ogóle słuchać. Objął wszystkich gniewnym spojrzeniem, wskazując po kolei na zmarłych i wypominając im, że przez wyrządzanie krzywdy trafili do piekła. Kornelia zaśmiała się. Jak niby malutkie dziecko miało kogoś skrzywdzić? Gadanina mężczyzny zaczęła ja nudzić. Ruszyła dalej, nie widząc sensu w jego przemówieniu. Jednak nie poprzestał na tym. Pobiegł na sam przód, stając między dwiema topolami.

— Wyspowiadajcie się, póki jeszcze macie szansę! — wrzasnął, bijąc się w pierś. — Wyznajcie... — umilkł.

Wzrok, smutny i nieobecny, skierował na czarną korę topoli. Usta zadrżały, a dłonie zbliżyły się do drzewa, powoli obejmując je.

— Mój nowy dom — szepnął.

Skóra mężczyzny pokryła się jakby smołą, przechodząc na ubrania, włosy, a potem wtapiając się nawet w organy. Oczy wypełniły się czernią, tak bliską topoli, która wydawała się pochłaniać zmarłego. Uśmiechnął się, a jego wargi zdawały wypowiadać jakieś słowa. Nie zrozumiała ich, nie potrzebowała zrozumieć.

Obeszła zmarłego, pozostawiając go topoli i w ciszy dziękując za ostrzeżenie. Nie dotykaj drzew, ostrzegła siebie, ostatni raz oglądając przez ramię. Z topoli wyłoniła się nowa, zdrowa gałąź, a mężczyzna wyparował, jakby nigdy istniał.

— Przedsionek Hadesu — szepnął wiatr, niosąc ze sobą chłód.

Zadrżała, wychodząc z równicy. Zimne powietrze okryło przedsionek, choć tłumy zmarłych przeciskały się między sobą, kierując ku przystani Charona. Blada trędowata stanęła na skraju linii, zostając po chwili zepchnięta na bok. Nędzny staruszek pomógł jej wstać, lecz ta, zamiast okazać wdzięczność, znowu próbowała wepchnąć się do ludzi. Staruszek pozostał przy niej mimo wszystko.

— To ty — stwierdziła, przypominając sobie biednego mężczyznę napotkanego w kawiarni, do której podążyła za Bożeną.

Nie wpadła w tłum. Przeszła obok i podeszła do starca, kiedy po raz kolejny wyciągał pomocną dłoń ku trędowatej.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz