[Echo] ROZDZIAŁ 20

51 10 0
                                    

Kornelia spojrzała przez szybkę kawiarni. Barista przetarł ostatni kubek, po czym wrócił do zamiatania podłogi — tak samo czystej, jak ostatnim razem. Wzięła głęboki wdech i przeszła przez ścianę, zatrzymując się pośrodku stolika. Mężczyzna oderwał się od pracy. Nie wydawał się zaskoczony jej obecnością. Co więcej spodziewał się nietypowego gościa, o czym świadczył ciepły uśmiech, który jej posłał.

— Aleksander — przestawił się. — A Fobos już czeka. — Górną częścią miotły wskazał na miejsce, które ostatnim razem zajmowała Bożena.

Fobos?, powtórzyła imię w myślach; to samo, o którym wspomniał Pavor.

— Witamy spóźnialską! — rzucił złośliwą uwagę gość kawiarni zachrypłym głosem.

Pavor złożył w pół czytaną przez siebie gazetę, po czym napisał się jeszcze parującej kawy. Musiał niedawno przybyć, choć zdążył w tym czasie przebrać się i udawać najspokojniejszego człowieka na świecie. Gdyby ktoś spotkał się z nim, nigdy nie pomyślałby, że to ten sam Pavor — poszukiwany podejrzany w sprawie morderstw trzech dziewczyn. Policja rozsyłała listy gończe po całym Lublinie, a mężczyzna siedział w kawiarence, niedaleko centrum miasta i wydawał się mieć gdzieś swoją sytuację.

— Nie umiem biec tak szybko jak ty — odparła, podchodząc bliżej.

— Słabi ludzie — burknął pod nosem. — Penelopa była słaba, ale przynajmniej biegała szybciej. Może teraz, jako zmarła, znajdziesz więcej czasu na trening.

Zacisnęła ze złości pięść.

— Przepraszam... — zaczęła niepewnie — ale prosiłabym po kolei wszystko. Może od przedstawienia się. Pavorze albo Fobosie.

— Nazywaj mnie Pavor, Fobos to imię... — urwał nagle.

Chwycił za ucho kubka i przybliżył go pod sam nos. Nie napił się jednak. Przez kilka sekund wgapiał się w śmietanową piankę posypaną z góry brązowym proszkiem, pewnie cynamonem. Dołączył drugą rękę i zakręcił kubkiem, przyglądając się tworzącemu się wirowi. Pokręcił głową z przymkniętymi ze złości oczami. Coś gotowało się w nim. Powstrzymywały go może jakieś myśli albo właśnie przez nie gniew pochwycił go. Odliczanie jakby się rozpoczęło. Kornelia już tylko stała w oczekiwaniu, zanim czymś rzuci albo coś rozwali.

Nagle cisnął kubek o podłogę. Fragmenty naczynia rozniosły się po całej kafejce wraz z kawą.

I w końcu właściciel ma co sprzątać, pomyślała, widząc idącego Aleksandra ze szmatką i zmiotką.

— Fobos był synem Aresa i Afrodyty, ale został wygnany z Olimpu — kontynuował Pavor. Nawet nie przeprosił za stłuczone naczynie. — Nie zabiłem tych dziewczyn, nawet nie wiem, dlaczego zginęły — dodał w momencie, gdy fragment bandażu się rozwiązał.

— Fobosie... — zaczął Aleksander, kończąc zbieranie fragmentów kubka.

— Pavorze — poprawił staruszka.

— Pavorze, spokojnie. Niepotrzebne te nerwy — rzekł kojącym tonem. Tonem, który sprawił, że płomień zatańczył w piersi Kornelii. Pochodnia płonęła, choć powinna starać się, by zgasła.

Pavor parsknął śmiechem.

— Łatwo ci mówić — burknął pod nosem. — Nie ma dla mnie miejsca na Olimpie, a świat ludzi... — znowu się zawahał. — Penelopa nie żyje, Kornelio.

Penelopa nie żyje, zaczęła powtarzać to zdanie w myślach jak mantrę. Niekończący się ciąg tych samych słów bolał, ale mniej niż się spodziewała. Oczekiwała łez, prawdziwej rozpaczy, a ostatecznie przyjęła okrutną prawdę jak najzwyczajniejszą wiadomość dnia; do tego taką, która nie dotyczyłaby jej. Właśnie za to nienawidziła siebie. W Hadesie jej uczucia żyły, tutaj pozostawały martwe i głuche na wszystko, co słyszały. Urywki wspomnień już dawno ujawniły. Powinny przypomnieć o miłości, którą darzyła Penelopę, ale nic się nie stało...

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz