[Granica] ROZDZIAŁ 25

357 58 8
                                    

Palec zadrżał. Szyja przekręciła się, przywracając kręgi do swych dawnych miejsc. Rozległ się żałosny skowyt, poprzedzony nieudaną próbą chwycenia choćby cząstki powietrza. Rozbrzmiał trzask.

Kornelia otworzyła oczy. Plecy wycięła w łuk, biorąc głęboki haust powietrza. Spojrzała w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w prawo, widząc to samo miejsce, które ostatnio pamiętała. Podniosła się do pozycji siedzącej, łapiąc za pieczącą szyję. Opuszkami musnęła po ledwo widocznej, lecz wyczuwalnej, linii ciągnącej się przez połowę skóry szyjnej. Jej myśli kotłowały się, gotowały, nie wiedząc, gdzie mają dotrzeć i czego szukać. Wspomnienie momentu, w którym Erik ot tak podszedł do niej i wykręcił kark, przyprawiały o dreszcze. Zginęła... Została zamordowana...

Spojrzała ku ciemnemu niebu obleczonego w miliony gwiazd złocistych rozsiewanych z powozu bogini nocy; piękne i żywe, oplatające swym ciepłem zimną skórę martwej dziewczyny. Konie najechały kopytami na pałac Zeusa, strącając jedną ze swych drogocennych gwiazd. Złota, przyobleczona w najdoskonalszy pył pociągnęła za sobą długi sznur własnego ciała, pozostawiając kraniec w powozie, jakby w nadziei na powrót do swej ukochanej pani.

Kornelia klęknęła nad przepaścią, dłońmi dotykając krawędzi, pod którą wiła się rzeka Hadesu. Gwiazda zaśpiewała cichą pieść, błagając, by jej życie nie uszło na marne; by życzenie zostało wypowiedziane.

— Proszę, daj mi żyć — wyszeptała.

Mrugnęła, dając spłynąć łzom z jej oczu. Kropelki opadły na jej dłonie, odbijając się głucho, niemal niesłyszalnie.

Szare, gęste chmury zebrały się wokół jasnej głowy Selene, przysłaniając jej blask i spowijając ziemię bogów ciemnością. Spadająca gwiazda rozmyła wraz z cieniem przysłaniającym księżycową poświatę; w ciszy i samotności.

Kornelia sięgnęła, pragnąc pochwycić choćby ostatnie drobinki gwiazdy; dać im spaść obok siebie, by życzenie stało się prawdą. Pył znajdował się za daleko, a ona niczego nie widziała.

Ręce opadły bezwładnie na ziemię. Beznamiętnie spojrzała ku niebu — obraz zamazały łzy sączące się z jej przekrwionych oczu. Przycisnęła palce do szyi, szukając oznak wciąż bijącego serca — nie odnalazła choćby najmniejszego pulsu. Wstrzymała oddech, czekając, aż w szaleństwie zacznie błagać o wzięcie wdechu — nic takiego nie nastąpiło.

Nie znajdowała już żadnej nadziei na powrót do domu. A jeśli nie żyła, to jak miała teraz odejść w spokoju do krainy zmarłych? Czy jej przeznaczeniem było pozostać na wieki samotną na Olimpie?

— Proszę, pomóżcie mi — rzekła błagalnie, chyląc czoło aż do ziemi. Żaden bóg nie przychodził do niej z ratunkiem. — POMÓŻCIE MI! — wrzasnęła, uderzając pięściami o ziemię. Jedna za drugą waliła w podłoże, zdzierając sobie skórę z dłoni, która zaraz goiła się, jakby rany nigdy tam nie było.

Pragnęła, by te pięści dosięgły Eleonorę; by doznała cierpienia, jakie teraz ona sama musi znosić. Gdyby nie ta kobieta, jej naznaczenie i rozkaz, nadal żyłaby spokojnie z Penelopą w cichym Lublinie.

Zatrzymała ręce tuż nad ziemią. Uniosła je na wysokość twarzy, wbijając wzrok w palec, na którym wciąż widniała niewielka ranka po skaleczeniu.

Gwałtownie wstała, rzucając się ku dawnego obozowisku. Odgarnęła część liści, które zebrał wiatr, znajdując połamane lusterko. Wzięła jeden z najostrzejszych fragmentów. Dłoń położyła na skałę. Zamachnęła się, zamierając w połowie ruchu. Zawiesiła ją w powietrzu, z wypisanym bólem na twarzy drżąc. Odwróciła głowę, przymykając powieki. Ścisnęła kawałek szkła, przecinając skórę. Stróżka krwi spłynęła po jej ręce, aż wsiąknęła w ubranie.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz