[Echo] ROZDZIAŁ 28

38 10 9
                                    


Kornelia wyjrzała przez budynek. Samochód przejechał przed jej nosem. Koła zahaczyły o kałużę, wylewając strumień prosto na Kornelię. Nie cofnęła się. Ruszyła na przód, pozwalając wodzie przepłynąć przez nią. Przyzwyczaiła się. Zbędne odruchy opóźniały ją, a czas wciąż gnał. Chmury ponownie przykrywały słońce Apolla, choć jeszcze chwilę temu bóg rozsyłał swe promienie nad całym Lublinem.

Bogowie też miewają humory, doszła do wniosku, niepewnie wkraczając na ulicę, na której rzekomo mieszkał Pavor i na której rzekomo została zamordowana. Panowała cisza. Sielska, błoga cisza, zakłócana nieznacznymi szumami dobiegającymi z Alei Racławickich. Starsza kobieta wyszła z mieszkania, niosąc na rękach małego pieska. Pocałowała w pyszczek zwierzę i wypuściła na ziemię, naciągając smycz.

— No, nie ganiamy — rozkazała grzecznie pupilkowi i ruszyła w kierunku, z którego Kornelia przyszła.

A przynajmniej tak myślała...

Gdy kobieta minęła dom — dom, którego adres Kornelia otrzymała od Anastazji — zatrzymała się. Pokręciła trzy razy głową i żałośnie stęknęła. W jej oczach pojawiły się łzy. Zdjęła cienkie okulary i przetarła je chusteczką.

— Tragedia, tragedia... Gdzie ten świat zmierza? — spytała, kiedy zwierzak pociągnął ją w stronę przechodzącej przez przejście dziewczyny. — Spokój! — krzyknęła i ruszyła za pupilkiem.

Kornelia pomachała kobiecie na pożegnanie, choć ta nie mogła jej zauważyć. Westchnęła. Wbiła spojrzenie w klamkę, której wierzchnia warstwa farby się złuszczyła. Trzy liście utkwiły między żelaznymi szpikulcami, a kolejne wydawały się przybywać wraz z narastającym wiatrem. Cicha melodyjka pełna smutku i nostalgii zagrała z wnętrza domu. Drzwi lekko się uchyliły. Szczupła dłoń wysunęła z wnętrza, jakby zachęcając Kornelię, by weszła do środka.

Postawiła pierwszy krok i zatrzymała się w środku bramy, gdzie nie było już odwrotu. Brakowało jej sił. Sił na przezwyciężenie własnych słabości i miłości, którą płomień pochodni rozsyłał po całym jej wnętrzu. Winna ją zgasić. Poddać się i zakończyć swą wędrówkę. Jednak pochodnia nie gasła, a przybierała na sile, kiedy stała w miejscu.

— Nie... — szepnęła.

Miłość do Tanatosa kwitła. Pragnęła znów powrócić do Hadesu i pozostać tam na zawsze. Już wcześniej w jej sercu pojawiło się coś podobnego. Poszła za tym głosem. Potem znów powróciła do świata żywych. Nie możesz znowu tam wrócić, nie teraz, powtarzała sobie w myślach, lecz serce stawało się coraz bardziej głuche na jej błagania. A ciało słuchało serca. Niematerialny byt drgał, zmuszając się do wykonania choćby jednego, tego najmniejszego kroku, który pozwoliłby przezwyciężyć siebie.

Krok nie przyszedł.

Zamiast tego narodziły się jeszcze większe wątpliwości. Nie takich uczuć spodziewała się wraz z przybyciem do miejsca, w którym wydawała ostatni dech.

Wróć do Hadesu, podpowiedziało jej serce, coraz silniej ciągnąc ku Komnacie Mitów i ku tym przeklętym drzwiom.

— Nie — szepnęła do siebie, jeszcze się nie poddając. — Nie — odparła stanowczo, aby utwierdzić się we własnym przekonaniu.

I wtedy wrona zakrakała.

Czarny materiał zatańczył na wietrze przed oczami Kornelii, wyłaniając białą jak śnieg skórę. Piękny, wyraźny uśmiech wydobył się z kolejnego tańca, a cichy, tajemniczy blask pojawił się w oczach, jakby śmiejąc się z bezsilności zmarłej.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz