[Granica] ROZDZIAŁ 5

808 123 39
                                    

Penelopa wyszła z domu Pavora. Doszła pod niemal samą furtkę, gdy zatrzymała się. Żałowała swojej decyzji — kolejnego pokazu pełni dojrzałości.

— Już trzeci raz w tym miesiącu — szepnęła, uderzając się delikatnie pięścią w głowę.

Przystanęła na środku chodnika, spoglądając w kierunku uliczki, przez którą właśnie przejechał srebrny mercedes — samochód, o którym marzył jej ojciec.

Odwróciła się i usiadła na schodach prowadzających do głównego wejścia. Przysunęła kolana do piersi, poprawiając kucyk, z którego kilka kosmyków zdążyło czmychnąć podczas walki.

Czas mijał, lecz nie podjęła żadnej decyzji. Może liczyła, że Pavor sam wyjdzie z mieszkania i jakaś „opatrzność" sprawi, że rozwiązanie z tej sytuacji znajdzie się samo.

Wyrwała kilka chwastów z chodnika i zaczęła rwać je na mniejsze fragmenty. Rzucała je wokół siebie, czekając. W końcu podniosła się i podeszła pod drzwi. Już miała zapukać, gdy usłyszała rozmowę dobiegającą ze środka.

— Ktoś u niego jest? — zdziwiła się i zaciekawiła. Mimowolnie próbowała wychwycić urywki konwersacji.

Nagły rumor przerwał podsłuchiwanie.

Dziewczyna podskoczyła z przerażenia.

Chwyciła się za ręką za pierś, w której serce zaczęło bić jak oszalałe. W tej chwili jednak bardziej martwiła się o mistrza i o to, co się dzieje w domu.

Miała zamiar już wejść do środka, gdy nagle dotarło do niej, że dźwięk wcale nie pochodził z wnętrza budynku.

Czuła, że coś znajduje się za nią.

Pot spłynął po jej twarzy. Zadrżała przez powiew chłodnego powietrza.

Zastanawiała się, czy odwrócenie się jest dobrym pomysłem. Pavor zawsze nakazywał jej ostrożność, lecz nie chciała za wcześnie wzywać mężczyzny, gdyby chodziło tylko o przewrócone wiadro.

Położyła palec na dzwonku od domu.

Powoli przekręciła głowę i wtedy dostrzegła leżące przy furtce od posesji niemowlę zawinięte w biały kocyk. Drobne rączki wystawały znad materiału, a samo maleństwo płakało. Coś pękło w sercu Penelopy, a matczyny instynkt nie pozwolił jej zostawić dziecka samego.

— Spokojnie — powiedziała. — Nic ci nie grozi.

Zamarła, gdy odsunęła się kawałek od drzwi.

Znajdowała się tak blisko ulicy, przyglądała się jej przez dłuższy czas, więc skąd nagle wzięło za furtką niemowlę? Nie słyszała nawet, by ktoś otwierał wejście — stare, ciągle skrzypiące żelastwo, którego Pavor nigdy nie raczył naoliwić czy wyczyścić.

To nie było dziecko...

Ponownie wbiegła na schody, gdy nagle poczuła ukłucie w kostce. Wtem upadła boleśnie na schody. Zebrała się do się krzyku, lecz tajemnicze macki o kolorze intensywnego fioletu owinęły się wokół jej ust. Nie była w stanie wydać choćby jednego dźwięku.

Ucisk na nodze zacisnął się i bestia pociągnęła ją ku sobie. Wyciągnęła ręce w głupiej nadziei, że jeszcze dosięgnie dzwonka — myliła się.

Nie myślała. Ignorowała cały ból, jaki przysparzało jej każde uderzenie o schodek. Pragnęła tylko wezwać Pavora i nic więcej.

Złapała się za barierkę, a wolną ręką sięgnęła do ust. Wystarczyły tylko usta, by krzyknąć. Dłoń jednak przeszła jej przez fioletową materię.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz