[Granica] ROZDZIAŁ 29

331 56 1
                                    

Penelopa zwolniła, tracąc dech w piersiach. Odwróciła się — nikt jej nie gonił. Głosy umilkły, nie usłyszała już krzyków Aresa ani jęków Erika. Zewsząd otaczała ją nieprzenikniona cisza, której nikt i nic nie mogło zakłócić. Spróbowała odezwać się, wydać jakiś dźwięk, aby tylko nie zatracić się w milczeniu — głos ugrzązł w jej gardle. Zachłysnęła się powietrzem, lecz nawet kaszel nie pozostawił żadnego odgłosu. Zadrżała, a przez umysł przeszła myśl, by może jednak wrócić do Pavora. Zaraz odgoniła ją od siebie, zdając sobie sprawę, że nigdy nie wybaczyłby, gdyby tak uczyniła.

Trawa przed nią wyschła, ukazując gołą, jałową ziemię. Pojedyncze kawałki suchych grudek nieprzyjemnie pękały pod stopami, nie wydając przy tym najmniejszego dźwięku. Łydka dziewczyny krzyczała z bólu. Wiedziała, że nie wytrzyma długo w tym miejscu. Pojedyncze skały z ciągnących się w górę bloków rzuciły cień. Każdy inny, różniący się od siebie wielkością i kształtem. Jeden z nich, rzucany na samym końcu drogi, przypominał człowieka. Zaintrygował Penelopę. Zmarszczyła czoło, odruchowo ściskając dłoń, w której znajdował się sztylet.

Podeszła bliżej, nadal zachowując odpowiednią ostrożność. Przycisnęła się do ściany, przesuwając się po niej kawałek po kawałku.

Tajemnicza kobieta wyszła pierwsza. Włożyła ręce do kieszeni startych jeansów, przykucając. Przegryzła długą trawę, którą zaraz wypluła.

— Długo kazałaś mi na siebie czekać.

— Kazałam? — powtórzyła pytająco. Złapała się za usta. W końcu mogła mówić. Uśmiechnęła się łagodnie na krótko. Smutek zaraz powrócił.

Podejrzliwie spojrzała na Eleonorę. Kobieta sięgnęła za plecy, wyciągając długi, sięgający niemal do samej ziemi warkocz. Kilka czarnych włosów wysunęło się zza gumki, przylepiając do luźnej bluzki z napisem „no problem".

— Eleanor — przedstawiła się, wyciągając ku dziewczynie dłoń.

Eleanor, powtórzyła w myślach, szukając w pamięci imienia. Kojarzyła je, lecz trudniej było przypisać do konkretnej osoby.

— Zabiłam Kornelię — podpowiedziała obojętnie, stając na równe nogi.

Serce Penelopy zabiło mocniej, niemal pękając w pół. Zdusiła w sobie łzy, nie pozwalając sobie oddać się niepotrzebnym uczuciom. Dlaczego tak otwarcie przyznała się do morderstwa? Nie rozumiała, ale może nawet nie próbowała zrozumieć.

Twarz Eleonory wyraziła jedynie pustkę, która przeraziła Penelopę mocniej niż wściekły wyraz Aresa. Zamiary tej kobiety były niewyraźnie, nie do odczytania. Podejrzane w każdym, nawet tym najmniejszym szczególe.

Penelopa odepchnęła rękę Eleonory, szybko omijając ją i stając tyłem do przepaści, tuż przy samej Granicy Olimpu. Wysunęła przed siebie sztylet, kierując go w stronę szyi kobiety. Ta westchnęła cicho i przybliżyła się.

— Nie — rzekła błagalnym tonem, wykonując krok w tył. — Nie. — Pokręciła głową.

— Zabiłam Kornelię — powtórzyła.

— Dlaczego? — wydusiła z siebie, nie trzymając łez.

— Takie było jej przeznaczenie.

— Przeznaczenie? — Prychnęła. — Nie żartuj sobie, jakie przeznaczenie?

— Kornelię zabiłam jako — zawahała się — bóg — dokończyła wątpliwie, kręcąc oczami. — Ciebie zabiję jako człowiek.

— Co? — Przetarła mokre policzki. — Co to za różnica?

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz