[Granica] ROZDZIAŁ 27

337 54 2
                                    

Penelopa otarła czoło z potu, po czym zdjęła z siebie koszulkę, pozostając w samym biustonoszu pośrodku lasu. Duchota zdawała się niemiłosiernie pogłębiać z każdym krokiem, który stawiała w głąb niekończącej się głuszy. Komar zabzyczał tuz obok ucha, powoli siadając na opuchniętym ramieniu. Odnóża zaczepiły się o skórę. Penelopa szybko machnęła, zabijając wredne robactwo jednym ruchem, po czym zrzuciła je z siebie, wypatrując innych.

— Świat bogów a niby nie wynaleźli niczego, co mogłoby się pozbyć tego robactwa — zażartowała, choć nie zamierzała choćby parsknąć cichym śmiechem. Nie w tej chwili.

Wyjęła schowaną między piersiami mapę, rozwijając ją, gdy minęła dwa identyczne dęby. Rozejrzała się i spojrzała na wykreślony na materiale teren, z którego ledwo co umiała wyczytać. Zmieniła pozycję mapy, a następnie jeszcze raz ją wywróciła, nie znajdując choćby jednego punktu, który mógłby ją zaprowadzić do Pavora. Jednak nawet mimo tych wątpliwości, czuła, że znajduje się blisko. I nie tylko on. Erik zapewnie wciąż podążał jej śladem, a jeśli jemu wierzyć, to z Pavorem przebywał sam Ares.

Odruchowo sięgnęła do kieszeni, dokładnie obmacując ją. Kształt fragmentu lustra wyraźnie zarysował się na powierzchni spodni. Ścisnęła go przez ubiór, wyczuwając ostre krawędzie, które niemal przebijały się przez gruby materiał. Niewielkie dziurki nakreśliły się wokół części pękniętego lustra.

Przykucnęła, podnosząc z ziemi kamień, który zmieścił się w jej dłoni. Zawinęła go w bluzę i przewiązała całość przez biodra, mając nadzieję, że po drodze niczego nie zgubi. Droga zaczęła być prosta — bez żadnych wzniesień, z których wcześniej spadała niejednokrotnie. Ścieżka wydawała się rysować prosto do celu, do Granicy Olimpu. Drzewa się rozsunęły, a cisza pochłonęła wszelkie hałasy.

Za spokojnie, pomyślała, mając na uwadze wcześniejsze doświadczenia ze zbyt cichymi miejscami. Przetarła całą twarz, po czym uderzyła się w policzki. Czego innego oczekiwała? Przecież wciąż znajdowała się w krainie bogów.

Jeszcze raz luknęła na mapę. Nie potrzebowała jej — tako samo jak Eric. Chwyciła ją w połowie i rozdarła na pół. Potem zrobiła tak jeszcze raz, powtarzając czynność wielokrotnie, aż pozostały jedynie strzępy, które rozrzuciła wokół siebie. Poprawiła sznurówki, sprawdzając, czy buty dobrze trzymają się na nogach. W każdej chwili bieg mógł się okazać zbawienny. Tym razem nie pozwoli sobie na pomyłkę.

— Myślisz, że sama dasz sobie radę?

Eric wyszedł na ścieżkę, zastanawiając dziewczynie drogę. Odruchowo cofnęła się. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że i tak musi mknąć na przód. Za plecami nie znajdowało się nic, do czego mogła wracać. Wyprostowała się i podeszła do mężczyzny, stając kilka kroków od niego.

— Na pewno nie będę polegać na tobie — oświadczyła, wypinając dumnie pierś.

— A wiesz, że... — Wskazał na jej niemal gołą klatę.

— Tak.

— A tak poza tym... — Podrapał się po włosach. — Nic ci nie jest? Naprawdę nie chciałem cię skrzywdzić.

Penelopa uśmiechnęła się delikatnie. Uwierzyła mu, bo przecież misją było dostarczyć ją bezpieczną pod Granicę Olimpu.

— Może spróbujemy jeszcze raz? — Wyciągnął dłoń. — Spróbujmy sobie pomóc.

— A co możesz dać mi w zamian?

— Nie wiem, może... — Wzruszył ramionami.

Penelopa gwałtownie złapała się za prawy bok, przykucając. Jej oddech stał się nierówny i ciężki. Ciemny ślad zaczął pulsować. Eric przybliżył się. Rozejrzał się wokoło, sprawdzając, czy są bezpieczni, po czym pochylił się nad dziewczyną. Złapał ją za ramiona.

[z] Agonia OlimpuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz