Gilotyna.

3.6K 249 15
                                    

Głos. Głos pana. Głos młodego szlachcica, szepczący moje imię. Widziałam go wszędzie, w każdej twarzy było jego nieskalane oblicze. Widziałam jego oczy, usta, jednocześnie nie widząc nic. Tylko głos. Tak delikatny i subtelny. Nawoływał mnie. Kazał mi iść do niego. Rozalio...

-Rozalio, obudź się! Za godzinę wyruszamy!-zawołała Weronika.
Prędko wstałam, nadal oszołomiona snem. Działałam jak w transie. Umyłam się, przybrałam w kostium służącej odkładając czerwoną suknię do szafy i zbiegłam na dół.
Była krzątanina. Każdy coś niósł, przenosił, odnosił. Jednak nigdzie nie widziałam kobiet.
-Rozalio!-usłyszałam głos Liliany dochodzący z kuchni.
Podwinęłam suknię i ruszyłam szybko w jej stronę.
-Liliano...!-zawołałam ucieszona jej widokiem.
Wciągnęła mnie do środka, po czym zamknęła drzwi.
-I jak? Udało Ci się?-spytała z dziwną fascynacją.
-C-co miało mi się udać?-zdziwiłam się.
Dziewczyna posmutniała.
-Czyli nie... oby dzisiaj Ci się udało. A nawet i, to pan na pewno Cię zostawi...
-Jedziemy!-zawołał jakiś mężczyna.
Dziewczę chwyciło mnie za rękę i wyszło z kuchni, prowadząc na zewnątrz. Pierwszy raz od niemalże tygodnia w ciemnicy wyjdę z pałacu... dlaczego?
Liliana pociągnęła mnie za sobą do środka jednego z powozów, których było cztery, w tym jedna pięknie zdobiona karoca z hebanu.
Pomieszczenie było idealne na cztery osoby: mnie, Małgorzatę, Weronikę oraz Lilianę. Zamknięto za nami drzwi, a woźnica ruszył. Serce ponownie mocniej zabiło. Nigdy nie lubiłam zmian, ceniłam sobie ustatkowanie.
-Gdzie jedziemy?-spytałam półszeptem.
-Nie interesuj się -mruknęła najstarsza, poprawiając suknię.
-Do miasteczka-odparła Weronika.
Małgorzata skarciła ją wzrokiem.
Wyglądając przez naprawdę malutkie okna widziałam jedynie las. Z drgań powozu czułam jedynie to, iż jedziemy w dół po bardzo wyboistej drodze.
Po upływie niewięcej jak trzydziestu minut znaleźliśmy się w miejscu docelowym. Powóz stanął, a drzwi się otworzyły. Stary woźnica pomógł każdej z nas wysiąść, po czym wskoczył na swoje siedzenie i ruszył dalej.
Za nami do miasta wjechała kolejno karoca i dwa pozostałe wozy. Piękny powóz z hebanu i złota zatrzymał się na kilka kroków od nas, a drzwi się otworzyły. Wysiadł z nich na oko trzydziestoletni szlachcic w purpurze. Wyprostował się i rozejrzał, zatrzymując wzrok na mnie. Czy to był pan?
Jedna z kobiet szarpnęła mną i pociągnęła za sobą.
-Nie gap się-skarciła mnie Małgorzata-żadna z nas nie jest godna twarzy pana, a tym bardziej ty-powiedziała ozięble.
-To był pan?-spytałam szeptem Weronikę idącą u mojego boku.
-To był Piotr-odrzekła pod nosem-nie odwracaj się-uprzedziła.
Usłyszałam dźwięk obcasów uderzających o bruk, który zbliżał się do nas, aż w końcu dobiegał zza moich pleców. Tylko się odwrócę... odwrócę się i ujrzę pana...
Idąc za radą Weroniki mimo wszystko nie zrobiłam tego.
Szliśmy tak kilka minut, aż trafiliśmy do drewnianego podestu, na którym znajdowała się stara gilotyna.
W tym momencie przed nami zaczęło zbierać się pospólstwo i plebs, bacznie obserwując przebieg wydarzeń. Uniemożliwili tym samym oglądanie nam.
Służki odwróciły się plecami do spektaklu, więc uczyniłam to samo bez sprzeciwu. Dlaczego tylko my nie mamy prawa spojrzeć na pana?
Moje wyobrażenie tego mężczyzny zmieniło się. Diametralnie. Nie był to starzec, a przystojny, młody szlachcic. Pragnęłam ujrzeć mego pana... pragnęłam pana...
-Tatusiu!-wydarło się jakieś dziecko.
Przy scenie zaczęła się szamotanina, kogoś prowadzali na podest.
-Nie odwracaj się-upomniała mnie Weronika.
Zamknęłam oczy. Całą sobą chciałam to zobaczyć.
-Ty bestio!
-Bogusław!
-To ojciec piątki dzieci! Ty żeś kawaler, to ty nie zrozumisz nigdy!
-Brutale!
-Mordercy!
-Kim wy jesteśta, że tak sobie pozwalacie!
-Tato!
-Potwory!
Lud wrzeszczał niemiłosiernie. Co tam się dzieje?
Usłyszałam szczęk zamykania kogoś w gilotynie.
-Cisza!-ryknął jakiś chłopak, a ludzie ucichli-podziękujcie waszym dziadom za to, co zrzucili na wasze barki. Doskonale wiecie, że robimy to tylko po to, żebyście już nigdy nie pomyśleli o buncie, prawda?
Na chwile ucichło.
-Bestie!-wrzasnął jeden z wieśniaków-jak wasz pan taki mądry, to gdzie on jest?! Jest tchórzem!
Po dziedzińcu rozniósł się wdzięczny stukot obcasów.
-Rozkazuję wypuścić jeńca-powiedział opanowanym tonem, a oczami wyobraźni widziałam, jak spogląda na starszego człowieka-i proszę zakuć tego człowieka.
Złapano go.
-Nie, nie! Panie, wybacz mi!-krzyczał.
-Tchórzysz?-spytał, nadal spokojny.
Po chwilowej szamotaninie zakuto starca. Później było tylko słychać świst ostrza i uderzenie głowy o drewno. A potem już nic nie było słychać.
Mieszkańcy się rozeszli, ale my stałyśmy. Otworzyłam oczy.
-Co teraz?-spytałam niepewnie Weroniki.
-Czekamy.
Tak więc czekałam na Bóg jedyny wie co.
Dlaczego wymierzają tak okrutną karę? Za co? Za historię? Za przeszłość? Nie wiem. Jestem tylko pionkiem w tej zabawie.
Usłyszałam charakterystyczny odgłos kroków. Ktoś złapał mnie w talii i lekko popchnął do przodu, zatem ruszyłam przed siebie. Zsunął powoli dłonie, a ja wiedziałam, kto to był. To był pan. Spięłam wszystkie mięśnie i wyprostowałam się.
Doszliśmy do naszego powozu i już chciałam ustawić się w kolejce do wejścia, gdy pan złapał gdzie za biodra i odciągnął do tyłu. Położył dłonie na mojej szyi i nakierował moją głowę na jeden z pobliskich budynków.
-Co jest napisane na tym domie?-spytał, szepcząc mi na ucho.
Wytężyłam wzrok.
-Krawcowa-odparłam.
To znowu test, jestem tego pewna.
-Czym jest krawcowa?
Zastanowiłam się nad sensowną odpowiedzią.
-Krawcowa zajmuje się szyciem.
Mężczyzna znowu przeniósł swoje ręce na moją talię.
-Chciałabyś pojechać ze mną karocą?-szepnął kokieteryjnie.
-Kolejna jego panienka do molestowania... biedne te dziewki...!-usłyszałam głos jakiejś kobiety z mojego prawego boku.
-Chyba dziwki!-poprawiła ją pólszeptem jej towarzyszka.
Zachichotały i przeszły dalej.
-Nie chcę, żeby reszta kobiet poczuła się niedoceniana-odrzekłam, w sercu bojąc się spędzić pół godziny z panem.
Zaśmiał się.
-Żal Ci tych kurew?-zapytał z pogardą w głosie.
Pan powędrował dłońmi w górę, przez moje piersi, aż do mojej szyi, którą owinął chłodnymi palcami.
-Nienawidzę Cię, Rozalio-mruknął mi do ucha-nienawidzę Cię, bo pragnę Cię bardziej niż cokolwiek innego.
Rzucił mną na ziemię jak szmatą i odszedł gniewnie, a ja nie śmiałam się podnieść. Usłyszałam jak gniewnie wbiega do swojego pięknego wozu.
Dopiero po trzasku drzwi wstałam z ziemi, a woźnica pomógł mi wsiąść do powozu. Zanim w nim byłam, słyszałam za sobą jeszcze jeden komentarz.
-Nie wiem, jak można tak traktować kobiety.
Usiadłam obok Liliany i jak przy drodze tutaj, teraz również zapatrzyłam się w szybkę.
Nie potrafiłam się skupić. Moje myśli nieustannie krążyły wokół pana. Mojego najsłodszego pana...
To było złe, że tak myślałam, ale nie potrafiłam inaczej. On był złym człowiekiem, potworem, bestią. A ja lalką tej kreatury.
Podróż ciągnęła mi się nieubłaganie długo. Wciąż czułam jego oziębłość. Miał serce czarne jak noc i zimne jak lód, którego nie siła było skruszyć.
Gdy już dotarłyśmy na miejsce, odsiedziałyśmy chwilę, aż mężczyźni się rozeszli, po czym wysiadłyśmy. Powozy zaprzężone w konie odjechały, a my wróciłyśmy do środka.
-No to tak-mówiła od progu Małgorzata-ja i Rozalia zajmiemy się kuchnią, a Liliana i Weronika wysprzątają pokoje.
-Nie, Małgorzato...-zaoponowała Liliana-ja pójdę z tobą, ostatnio mam za mało pracy, a pokoje są o wiele lżejsze. Rozalia pójdzie z Weronika.
Staruszka popatrzyła na nie podejrzliwie.
-Dobrze-odparła.
Toteż każda z nas rozeszła się do swoich obowiązków. Gdy tylko weszłyśmy do pierwszego pokoju, Weronika zamknęła za nami drzwi.
-Dlaczego nie jechałaś z panem?-spytała szeptem-rozgniewałaś go.
Zabrałam się do zdejmowania pościeli.
-Nie czuję się godna takiego wyróżnienia-odpowiedziałam.
-Pan ma swoje schematy. Najpierw masz być wśród reszty przez trzy dni, potem pan wzywa Cię do siebie i zadaje pytania. Potrafi pytać bardzo długo i niezrozumiale. To robiłaś u niego wczoraj. Niedługo wezwie Cię znowu i znowu, pomiędzy tym będzie poddawał Cię próbom. Będzie Cię upokarzał, ale bój się pana i rób, co chce. Widziałaś już dzisiaj jego gniew.
Do pokoju weszła Malgorzata.
-Wiedziałam! Wiedziałam!-zawołała, a moje serce przyspieszyło rytmu-obijacie się! Weronika, won do kuchni, ja zostanę z Rozalią.
Weronika posłusznie oddaliła się, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie.
Aż do fajerantu byłam w szoku. Czyżby pan igrał tak z każdą z nas? Jednakże ja nie ulegnę. Nie będę jego nałożnicą. Nie będę jego dziewką. Nic nie znaczącą kurtyzaną.
Na pewno każda z moich koleżanek usłyszała od niego to samo. Tylko dlaczego je odtrącił? Wolę, żeby i mnie odrzucił, niż oddać mu pokłon.
Pobyt tutaj niszczy mnie. Powoli zanikam i pojawia się nowa osoba. Osoba zepsuta przez jednego mężczyznę.
Po wszystkich zadaniach wróciłam do swojego pokoju, mniej wykończona niż zazwyczaj. Gdy podeszłam do łoża ujrzałam kopertę. Chwyciłam ją i wyjęłam z niej karteczkę.
Przyjdź do mnie, Rozalio.
Serce zabiło mi szybciej. Zrzuciłam z siebie brudną suknię i wzięłam kąpiel, po czym przybrałam się w czerwoną kreację. Sądzę, że do pana trzeba ubrać się godnie.
Schowałam zaproszenie do szafy i ruszyłam. Tym razem bardziej pewnie, odważniej, jednak nadal z nutą niepewności. Od razu podążyłam do salonu pana i stanęłam na środku. Tym razem kominek był rozpalony, co nieco rozświetliło wielkie pomieszczenie.
-Dobry wieczór, Rozalio-odezwał się.
-Dobry wieczór.
-Zamknij oczy-rozkazał.
Wykonałam polecenie, a już po chwili pan wstał i podszedł do mnie. Zaraz zada te same pytania, co wczoraj... czuję to.
-Boisz się mnie?-zadał pierwsze pytanie, musając moją dłoń swoją, podczas okrążania mnie.
-Tak-odparłam szeptem.
Zaśmiał się cicho.
-Miałaś już chłopca? Kochaliście się?
Położył dłoń na moim brzuchu, chwytając mnie od tyłu. Czułam na sobie jego ciało. Wspaniale wyrzeźbione, jak z marmuru. I tak samo chłodne.
-Nie.
-Nie?-zdumiał się-jesteś dziewicą?
-Tak.
Odsunął się ode mnie na chwilę, robiąc coś. Złapał moje dłonie i włożył coś w niej. Coś, czego nie potrafiłam określić. Po chwili wyrwał mi ją i rzucił.
-To była moja maska-szepnął, i dopiero teraz poczułam zimno jego ust na sobie-niemal nigdy jej nie zdejmuję, ale dla Ciebie uczyniłem to.
Przygryzłam wargę. Mój umysł i ciało pragnął pana.
Błądził rękoma od mojego brzucha do ud, jeszcze bardziej przywierając do mnie ciałem.
-Śniłaś kiedyś o jakimś chłopcu, z którym chciałabyś się kochać?
-Nie.
Pan odsunął się ode mnie.
-Rozbierz się-rozkazał.
Zacisnęłam mocniej powieki.
-Nie.
Przez chwilę była przerażająca cisza.
-Nie?-zdumiał się.
-Nie-powtórzyłam z przekonaniem.
Znowu podszedł do mnie.
-Boisz się mnie?-szepnął, kładąc ręce na mojej talii.
-Nie.
Rzucił mną na podłogę.
-Boisz się mnie?!-spytał ponownie, krzycząc.
Serce zaczęło mi mocniej bić. Bałam się w poruszyć, a tym bardziej otworzyć oczy.
-Tak, Panie-odrzekłam, cała drżąc.
Mężczyzna szybkim krokiem wrócił na swój fotel. Po pięciu minutach wstałam i zaczęłam się wycofywać z pomieszczenia.
-Nie pozwoliłem Ci odejść-warknął, zapalając zapałkę.
Obolała wróciłam na środek pokoju.
Czułam się upokorzona i zawstydzona.
-Małgorzata była zbyt zakochana w sobie-zaczął opowiadać-Weronika była zbyt uległa, Liliana była zbyt strachliwa i naiwna. A ty jesteś zbyt... dumna? Równocześnie jesteś tą, której uroda najbardziej mnie uwiodła. Uwiodłaś mnie, Rozalio. Kobiety nigdy mi się nie opierały, a teraz jesteś ty.
Po pokoju rozniósł się smród tytoniu. Pan nic nie mówił. Zapanowała mrożąca krew cisza.
Dopiero po wypaleniu fajki mężczyzna podniósł się i ponownie ruszył w moją stronę.
-Ufasz mi?
-Nie-odrzekłam z ciężkim sercem.
Tego pytania bałam się najbardziej, bo każda odpowiedź była niepoprawna w moim mnienaniu. Jednak zbyt się go bałam, żeby odarzyć zaufaniem.
-Wczoraj mi ufałaś-zauważył-skąd ta zmiana?
-Wczoraj nic o panu nie wiedziałam.
-A teraz? Co o mnie wiesz? Kim jestem?
-Jest pan nieobliczalny-odparłam.
-Nieobliczalny?-prychnął ironicznie-nie jestem bestią, potworem, szatanem?
-Tego jeszcze o panu nie wiem.
-Niedługo jest poniedziela-oznajmił-jest to dzień, w którym pozwalam wyjść jednej służce do miasteczka. W tym tygodniu będziesz to ty. Nie patrz na resztę, wiem, że to uczynisz. Jest w tobie za dużo empatii. To Cię powoli zabija.
Poczułam chłodne ostrze, które w jednej chwili przecięło mi ramię wzdłuż. Wzięłam głęboki wdech. Pan podniósł moją rękę i począł całować ranę, spijając moją krew...
-Smakujesz wanilią, Rozalio-rzekł z sarkazmem.
Odłożył moją dłoń, po której zaczęła spływać krew, a po moim policzku łza.
-Lubisz książki?-spytał okrążając mnie.
-T-tak-odpowiedziałam.
Cała drżałam ze strachu. Ten człowiek jest okrutny!
-Nie bój się, Rozalio-rzekł śmiejąc się-mamy tutaj bibliotekę. Teraz ty będziesz się nią zajmowała. Nie chcę, żebyś przebywała z resztą kobiet. Rozumiesz?
Pokiwałam głową i zagryzłam wargę. Ta rana bardzo bolała i piekła.
-Tak, Panie-szepnęłam.
Chodził wokół mnie.
-Gdy będziesz w miasteczku, nikomu nie możesz zdradzić swojego imienia ani tego, co tutaj się dzieje. Rozumiesz? Masz być bezimienna.
-Tak.
Zapanowała cisza.
-Odejdź, Rozalio, i udaj się do Małgorzaty. Powiedz, że rozkazuję jej opatrzyć twą rękę.
Skinęłam w podzięce głową i wyszłam z pokoju.
-I pamiętaj-rozpoczął, więc przystanęłam-by powrócić jutro przed zmrokiem.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz