Pakt.

627 56 14
                                    

Minęły kolejne dwa długie dni. Do Grabowa dotarliśmy wczorajszego popołudnia. Filip chłodno przywitał ojca, który przyjął nas bardzo dobrze. Aktualnie nasi ojcowie rozmawiali odnośnie ślubu, a ja i narzeczony powoli spacerowaliśmy po ogrodzie.
Nie był on tak rozległy jak pańskie ogrody, lecz nie można zaprzeczyć: był niesamowity, tym bardziej zimą. Zamarznięta fontanna wyglądała bardzo romantycznie.
Czy teraz, gdy jesteśmy tak blisko ucieczki, mogłoby się coś popsuć? Niestety odpowiedź brzmiała: owszem. W każdej chwili Bestia mogła się pojawić i zniszczyć nasz sen. Może trwanie tutaj było zbyt samolubne? Co gdybym upozorowała własną śmierć i odeszła od moich najbliższych? Co gdybym naprawdę się zabiła?
-Rozalio?
Potrząsnęłam głową, by odpędzić złe myśli.
-Tak?
-O czym myślisz?
Uśmiechnęłam się delikatnie.
-O niczym istotnym.
Stanął, a ja zaraz potem.
-Dlaczego mi nie ufasz?
-Ufam.
Dokuśtykał do mnie i wsparł się na jednej kuli. Wolną ręką złapał mnie za dłoń.
-Mów mi o wszystkim. Nie jestem w stanie sam odgadnąć twoich pragnień.
Ściągnęłam brwi, a on zacisnął szczękę.
-Czy ty sądzisz...-rzekłam obserwując jego zachowanie.
Oczekiwał, aż sama to powiem.
-Czy ty sądzisz, że myślę o nim?
Nadal się nie odzywał.
-I to ja nie ufam tobie? Nonsens.
Wyrwałam mu się i odsunęłam o krok.
-Czyli mam rację?
Prychnęłam i skrzyżowałam ramiona.
-Bynajmniej.
Pokonał odcinek pomiędzy nami, a ja ponownie się przesunęłam. Robiliśmy tak raz po raz, aż w końcu zaczęliśmy chichotać i w ten dziwny sposób gonić się po ogrodzie.
W pewnym momencie nieświadomie zderzyłam się od tyłu z drzewem, co Filip wykorzystał i z pomocą kul nie pomógł mi dalej uciekać.
-Jesteś okropna-wydyszał.
-A ty zazdrosny-zaśmiałam się, również głęboko oddychając.
Zimowa aura nie sprzyjała zabawom.
Jego mina spoważniała. Nachylił się lekko w moją stronę, a ja złapałam się kory za mną.
-Kochasz mnie, Rozalio?
Patrzał mi głęboko w oczy, jakby doszukiwał się kłamstwa. Uśmiechnęłam się i pokiwałam zdezorientowana głową.
-Oczywiście, że cię kocham!
Poruszył się i chciał odejść, lecz przytrzymałam jego twarz.
-A ty, Filipie?
Czy o to chodziło? Czy zwątpił w naszą więź?
-Kiedy ciebie nie było przy mnie w Knyszynie, długo o tym myślałem i doszedłem do wniosku... Że nie widzę mojej przyszłości bez ciebie. Nie pokochałbym znowu. Jesteś całym moim światem.
Serce zabiło mi mocniejszym rytmem na dzwięk tego wyznania. W odpowiedzi jedynie czule go pocałowałam
-Chodźmy do ojców-zaproponowałam.
Skinął głową.

Niezidentyfikowana postać.
Zaśmiałem się gromko.
-Aleksandrze?
Strzyga odwróciła się przez ramię. Wyglądał bardzo niechlujnie, nadomiar tego miał na twarzy zeschniętą krew.
Wypuścił z rąk martwe krucze ciałko. Wstał powoli. Gdy odsunął się na kilka kroków, zauważyłem kilka innych ptaków. Bez życia. Bez krwi.
Rozejrzałem się dookoła.
-A piesek?
Spojrzał na mnie dziko.
Przestraszyłem się nieco. Czy nie zwlekałem zbyt długo? Czy on jest w stanie jeszcze racjonalnie myśleć? Czy głód nie przemienił go w potwora?
-Rozważyłeś moją propozycję?
Uniósł dumnie brodę. Oh, jaki to woronowowy gest!
-Zróbmy to-wydusił.
Zwlekałem zbyt długo, jednakże trudno. Najważniejsze, że się zgodził.
Wyjąłem sztylet i przeciąłem jego i moją dłoń. Podaliśmy je sobie. Wyrzekłem odpowiednią frazę, zraniłem nasze usta i złączyłem je. Moje wnętrze wypełniła moc.
Odsunąłem się od chłopca i w maniakalnym uniesieniu zaniosłem się śmiechem.

-Przepraszam ojcze, że ci przeszkodzę, jednakże nie możemy na to poprzystać. Chcemy szybkiego i cichego ślubu.
Pokiwałam z aprobatą głową i zacisnęłam palce na dłoni narzeczonego. Pan Grabowski nie wyglądał na zadowolonego.
-Ale jak to? To tak nie przystoi...-zaczął.
-Wiktorze-zaczął dyplomatycznie mój ojciec.-Oni nie mają czasu na zwłokę. Ściga ich jakiś szaleniec...
Tatko zaczął spokojnie tłumaczyć zaistniałą sytuację. Jego monolog był naprawdę długi.
-Czyli wybywacie?-zauważył.
Skinęliśmy.
-To po jakiego czorta mamy wyprawiać wam ślub?-zawołał oburzony.
Ponownie mój ojciec interweniował i powołał się na wiele sentymentalnych argumentów. Koniec końców pan Grabowski się zgodził, a ja i Filip uścisnęliśmy się radośnie.

Niezidentyfikowana postać.
Aleksander niczym drapieżnik rozerwał tętnicę młodej panienki, a jej krew splamiła tylną ścianę stodoły i śnieg wokół.
-Przestań...-wysapał.
-Ale cóż? Przecież sam to czynisz!-zawołałem rozbawiony.
Woronow odwrócił głowę.
-Oh, trapią cię wyrzuty sumienia, kochany? Wcześniej nie obchodziło cię cierpienie innych...-wskazałem na ziemię obok nieboszczyka.-Klękaj.
Spojrzał na mnie gwałtownie. Jego nerwy, jego ruchy, już nie słuchały jego poleceń. Upadł na kolana.
-Chłeptaj.
Zanurzył kły w jej szyi.

Dołożyłam drewna do kominka, po czym usiadłam obok Filipa. Zaśmiał się, a ja spojrzałam na niego pytająco.
-Mam nadzieję, że stwierdzenie "do wesela się zagoi" jest trafne i w tym przypadku.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam w stronę rany. Położyłam obok tego miejsca dłoń.
-Dalej boli?
-Jak dotykasz to nie boli.
Spojrzałam na jego głupi uśmieszek, po czym uderzyłam go delikatnie w ramię. Zrobił minę, która prawdopodobnie miała symbolizować cudowność mojego dotyku. Zachichotałam, a on mi zawtórował.

Niezidentyfikowana postać.
Odsunął się od ciała i zaczął kasłać. Uniosłem kącik ust.
-Świetnie się bawię, a ty, Aleksandrze?
-Szampańsko-odparł sarkastycznie.
-Szkoda, że zabiłeś pieska przed moim przybiciem. Chętnie obejrzałbym to przezabawne widowisko!-zaśmiałem.
-Czy już zaspokoiłeś swoją chorą żądzę?
-Możliwe, lecz...
Podrapałem się po brodzie w zamyśleniu. Zeskoczyłem z dachu niskiej szopy. Bestia wstała i spojrzała na mnie przygarbiona. W tym momencie mnie olśniło, w wyniku czego tryumfalnie się uśmiechnąłem. To iście szatańska intryga!
Wskazałem palcem na jego twarz. Rozłożył niezrozumiale ramiona. Podszedłem i położyłem jego dłoń na ranie twarzy.
-Rozedrzyj ją.
Zrobił tak niesamowicie zdziwioną minę!
-Teraz, Aleksandrze. Tu i teraz. Podwarz skórę i ją ściągnij.
Pokiwał przerażony głową, po czym zaczął wykonywać polecenie. Ten wrzask był niczym najczystsza melodia!

-Rozalio!-usłyszałam głos ojca.
Odwróciłam się powoli, uważając, żeby nie wylać wody z miski.
-Tak, tatku?
-Wiem, że spieszno wam z małżeństwem, lecz jest jedna rzecz, którą ponad wszystkie chciałbym podarować ci w posagu.
-Mianowicie?
-Suknia ślubna twojej matki.
Uniosłam brwi.
-To byłoby... Wspaniałe-odparłam zdumiona.
-Rozmawiałem z Wiktorem. Wszystkim się zajmie, a my pojedziemy do Knyszyny.
Skinęłam oszołomiona głową.
-Oh, tak... Musimy wyjechać jak najprędzej.

Bestia
Wstałem z trudem na nogi i oparłem się o ścianę szopy. Spojrzałem przerażony na dłonie; splamione krwią i ubrudzone resztkami mojego własnego ciała. Trzęsącą się ręką chwyciłem wiszący płat skóry. Dlaczego nie nakazał mi zdjąć reszty? Sam tego nie zrobię...
Przycisnąłem skórę z policzka na swoim miejscu i ruszyłem w stronę posiadłości.

Filip rzucił króla. Spojrzałam w talię, po czym z niezadowoleniem wzięłam stertę kart. Położył trójkę.
-Wieczorem wyjeżdżam do Knyszyny z ojcem po parę rzeczy-oznajmiłam.
-Jadę z wami.
Zaśmiałam się i rzuciłam dwie piątki.
-Nic mi się nie stanie, nie będzie mnie zaledwie dzień.
Trzy szóstki.
-Nie możemy być tego pewni.
Siódemka.
-Mogłabym mieć do ciebie prośbę?
Siódemka.
-Oczywiście.
Opuściłam karty i spojrzałam za okno.
-Są dwie osoby, które bardzo chciałabym na naszym ślubie. Liliana Przewalska i Jakub Życiński.
-Jakub...
Uśmiechnęłam się i odwróciłam głowę w stronę niezadowolonego Filipa.
-To dobry człowiek, chociaż specyficzny. Byłbyś w stanie ich dla mnie przywołać do Grabowa?
Złapałam go za nadgarstek i zmarszczyłam brwi. Obawiałam się odmowy.
-Gdzie można ich znaleźć?
Lekko uśmiechnęłam się z ulgą.
-Nie wiem, gdzie są aktualnie, ale powinni być w posiadłości w Słońsku bądź w zamku w Zalesiu.
Skinął głową.
-Dobrze, będą tu.
Pogłaskałam go radośnie po policzku.
-Kocham cię.
Uniósł kąciki ust.
-Ja ciebie też, Różyczko.

Bestia
Poprawiłem żabot. Ukryłem wstążki do zawiązywania maski i poprawiłem jej położenie. Pogłaskałem Eosforosa po białej głowie, a on pomachał ogonem.
-Czyż nie kazałem ci odejść?
Przechylił łeb na bok.
Zmarszczyłam czoło na wspomnienie tego momentu. Prawie zabiłem tak wiernego przyjaciela! Szczęściem było zerwanie łańcucha i przepędzenie psa.
-Musimy odszukać twoją panią, tylko gdzie?
Ruszyłem w stronę wyjścia, a podhalańczyk za mną.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz