Śmierć.

524 51 10
                                    

Niezidentyfikowana postać
  -Stanisława!-zawołał wstrząśnięty Filip.
  Padł na ziemię obok psa i położył sobie jego łeb na kolanach. Aleksander ze zmieszaniem pogłaskał Eosforosa za uchem.
  -Coś ty narobił?-szepnął Woronow.
  Grabowski odwrócił się gniewnie w stronę towarzysza i jego kompana.
  -Zrobiłeś to specjalnie-odłożył psa na ziemię i powoli wstał.-Chcesz, żebym był bezbronny. Chcesz się pozbyć konkurencji.
  -Wypraszam sobie. Nie posunąłbym się do tak niehoronowego zdarzenia.
  Intruz spojrzał na psa.
  -To dlaczego leży tu martwy? Na pewno kazałeś temu swojemu kundlowi to zrobić.
  -Eosforos i Stanisława byli samcami. Takie rzeczy mają między zwierzętami miejsce. Wybacz nam.
  Pokiwał w odpowiedzi przecząco głową, wyjął pistolet i strzelił do cierpiącego zwierzaka. Po wystrzale upuścił bezwładnie broń. Eosforos zaszczekał.
  -Daj mi moment. Przygotuj konie.
  Aleksander opuścił szopę i ruszył w stronę służących. Naturalnie poleciałem za nim, lecz zanim opuściłem budynek, usłyszałem cichy szloch z niej się wydobywający.
  Gdy zwierzęta były już osiodłane i zapakowane, Bestia udała się po żałobnika. W połowie drogi zauważył, że Filip wynosi psa z szopy razem z łopatą. Postąpił kroku aby zaoponować i przyspieszyć wyjazd, lecz w tym momencie zaszczekał Eosforos: i Aleksander już wiedział, że nie może tego zrobić. Czuł bowiem, że gdyby trupim jadem zatrute byłoby ciało jego przyjaciela, nie chciałby, aby ktoś mu przeszkadzał w smutku. Wycofał się więc i przywołując zwierzaka udał się w przeciwną stronę.
  Irytowało mnie to. Udało mi się uchować w mojej marionetce wszystko co złe przez wiele dziesiątek lat. Jego serce skamieniało i pokryło się lodem. Ten człowiek nie miał serca. Mordował bez skrupułów, poniżał. Niszczył wszystko, co znalazł na swojej drodze. Zhańbił swego czasu nazwisko Woronow do tego stopnia, że po usłyszeniu go myślało się: "obrzydliwy", "nieprzyzwoity". A teraz? A teraz zrobił empatyczny krok w tył.
  Z obrzydzeniem wzleciałem w powietrze i poleciałem w stronę Rozalii.
 
Rozalia
  Kobieta postawiła na stoliku obok mnie tackę z ciepłym posiłkiem.
  -Bardzo dziękuję-szepnęłam.
  Uśmiechnęła się ciepło i opuściła pokój. Minęła się w drzwiach z zakonnikiem. Spojrzał na mnie, a po chwili usiadł wygodnie na stołku obok łóżka.
  -Jak się spało?-spytał przyjaźnie.
  -Bardzo dobrze, dziękuję.
  Zakonnik posłał mi czuły uśmiech.
  -Jestem brat Alfred. A ty, dziecko, jak cię zwą?
  -Jestem Rozalia Berezowska.
  Skinął głową.
  -Tak więc, Rozalio... Dlaczego spotkałem wczorajszej nocy w lesie dziewczę takiego urodzenia?
  Spojrzałam na okno. Musiałam mu powiedzieć od razu. Nie było z czym zwlekać.
  -Uciekam przed pewnym mężczyzną-zwróciłam wzrok ponownie na zakonnika.-Mógłby mi brat obiecać, że jeżeli pojawi się tutaj zamaskowana postać, to pomoże mi uciec? To bardzo ważne.
  Otworzył szerzej oczy.
  -Cóż ci musiał uczynić? Zamaskowany? Czy on na pewno istnieje?
  Zachichotałam cicho.
  -Nie jestem szalona-spoważniałam.-Ta osoba chce mi odebrać moją wolność. Muszę przed nim umknąć za wszelką cenę.
  Pokiwał zdziwiony do połowy łysą głową.
  -Obiecuję Rozalio. Miejmy jednak nadzieję, że szybko się nie zjawi. Musisz wyzdrowieć. Twój anioł stróż musi nad tobą czuwać: ledwie się przeziębiłaś. Może to sprawka samego Boga? W każdym razie...-wstał.-...ja jestem zmuszony wracać do obowiązków. Wypoczywaj.
  Pożegnałam go, po czym wstałam z łóżka i podeszłam do szyby. Za oknem śnieg przykrywał świat miękką pierzyną. Rzeka pod mostem była zamarznięta, a sam most przez biel trudno było zauważyć. Po placu kręciło się kilka osób, jednakże zdecydowanie zmierzali do budynków. Musiał być dzisiaj bardzo mroźny dzień.
  -Anioł...-szepnęłam do siebie.-Tak, to niewątpliwie zasługa Anioła.
  Wróciłam do łóżka i zabrałam się za jedzenie śniadania.

Niezidentyfikowana postać
  Usiadłem na ziemi i przemienieniłem się w postać ludzką. Aleksander nawet tego nie zauważył: siedział i w skupieniu głaskał psa. Dostrzegł mnie dopiero, gdy Eosforos zaczął piszczeć. Z jakiegoś powodu Woronow się uśmiechnął. Rozłożyłem ramiona.
  -I to wszystko? Żadnego "brudna świnio" albo "odejdź"?-spytałem roztargniony.
  Pokiwał przecząco głową.
  -Dlaczego miałbym to mówić?
  Podszedłem szybko i spoliczkowałem go.
  -Zmieniasz się. Nie podoba mi się to.
  Powoli spojrzał na mnie. Przez chwilę widziałam w jego oczach to, za czym tęskniłem: jego woronowowską dumę. Czara się jednak przelała, gdy wstał i zamierzał odejść.
  Nie mam pojęcia, co dokładnie mnie tak zirytowało. Najmocniej jednak denerwowała mnie czułość Aleksandra i inteligencja Rozalii. On miał być okrutnym draniem, a ona głupiutką dziewczynką, zakochaną w nim po uszy! To była moja historia! To był mój teatr! A tymczasem ci nieumiejętni aktorzy wciąż grają niezgodnie ze scenariuszem. Byłem w stanie to znosić i nawet nieco popłynąłem w tej improwizacji, ale czas położyć temu kres.
  -Zabijesz Filipa.
  Przedstawienie musi trwać, a to ja jestem scenarzystą.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz