Wieść.

2.3K 199 3
                                    

  Minęło kilka pracowitych, cichych i pustych dni. Tak naprawdę nic się nie wydarzyło aż do niedzieli, nie wliczając buntowniczego i irytującego zachowania Łucji, która zajęła moje miejsce. Teraz to ona do niego biegała. To ona mnie zastąpi.
  A ja zmuszona byłam przyjąć to z godnością, bo sama zgotowałam sobie taki los odrzucając Pana. Jednakże jak mogłam wyjść za kogoś, kogo nie znałam nawet z imienia?
  Lecz w niedzielny poranek, przed wyjazdem do miasteczka, do posiadłości wrócił Jakub. Nawet nie byłam świadoma, że odjechał. Sądziłam, że po prostu efektywnie go omijam. A napotkałam go chwilę po śniadaniu.
  -Dobry dzień, Rozalio!-zawołał.
  Jego wesoła twarz budziła we mnie odrazę. Minęłam go bez słowa, a on podążył za mną.
  -Cóż się stało?-spytał.
  Podirytowana odwróciłam się i wymierzyłam mu siarczyste spoliczkowanie. Z urazą zatrzymał twarz skierowaną w bok.
  -To było za Filipa-oznajmiłam.
  Nie mogę pozwolić sobie go stracić. A jego obrażona mina to wskazywała…
  Rzuciłam mu się na szyję, a on to odwzajemnił.
  -Jedziemy!-zawołał Norbert.
  Oderwałam się od chłopaka i podążyłam w stronę wyjścia. U wejścia wozu zauważyłam chichoczącą Lilianę, która chce wsiąść do powozu, jednak odciąga ją Konrad.
  A mnie znowu ogarnęła zazdrość. Też chciałam mieć chłopca, przy którym będę mogła chichotać. Jakub i Pan byli już dorosłymi mężami, których zazdrościły mi dziewczęta… błędne koło.
  Moje rozgoryczenie okiełznała myśl o Filipie. Czy mogłam go nazwać swoim? Ucieczka razem z nim to pomysł piekielne kuszący, jednak czy dam radę to zrobić?-nie. Na pewno nie sama.
  Siedziałyśmy w powozie chyba z dobre trzydzieści minut, a nikt nie ruszał. Dopiero po upływie tego czasu z domu doniósł się odgłos kroków Pana i donośnego, kobiecego szlochu. A z naszej czwórki brakowało jedynie Łucji.
  Dziewczyna wsiadła do środka. Była zapłakana i miała na sobie wiele sińców i zadrapań.
  -Co się tak gapicie?!-wrzasnęła zrozpaczona.
  Toteż z zawstydzeniem odwróciłyśmy głowy i w milczeniu spędziłyśmy całą podróż.
  Gdy wóz zatrzymał się a drzwi otworzyły, posłusznie wysiadłyśmy i ustawiłyśmy się w szeregu. Wzrokiem szybko poczęłam szukać miłej mi twarzy i równie prędko ją odnalazłam. Posłałam mu uśmiech.
  Wtedy Łucja popchnięta przez Pana ruszyła, a my z grzecznie spuszczonymi głowami i zamkniętymi oczami ruszyłyśmy równym tempem.
  -Dalej jesteś taka buntownicza, kurewko?-syknął do jej ucha.
  Dziewczyna głośniej zaszlochała.
  -Nie rycz.
  Jednak ona nie usłuchała, więc gdy byłyśmy już na miejscu, Pan szarpnął nią i upadła na ziemię. Nasz właściciel ruszył w stronę gilotyny.
  -Morderca!-wrzasnął jakiś głos.
  -Panie najsłodszy!-krzyczała jakaś kobieta-niech Pan już nie morduje, będziemy posłuszni! Posłuszni!
  Zatrzymał się. Po chwili zaczął się charmider, a jakieś dzieci zaczęły płakać.
  -Mamusiu!-wrzeszczała kilkuletnia dziewczynka.
  Kołatały się we mnie mieszane uczucia. Już raz uratowałam człowieka-Filipa. Ale tym razem będę musiała oddać nie swoją wolność, a całą siebie-duszą i ciałem. Będę musiała za niego wyjść.
  W tym momencie z ziemi wstała Łucja. Odwróciłam się szybko w jej stronę.
  -Idź ubłagać życie tej kobiety. Obiecaj panu bezwględne posłuszeństwo. Będzie mniej zły dla Ciebie. Wiem, co mówię. Tylko potem rób wszystko, co chce. Idź.
  Dziewczyna poszła za moją radą i ruszyła w stronę Pana. On będzie dla niej dobry, o ile ona będzie grzeczna. A oni już jej tę grzeczność wpoili przemocą.
  Z tego, co słyszałam, u niej wyglądało tak, jak u mnie. Rozmowa, potem wybranie kogoś na zastępstwo, śmierć, przyprowadzenie jej do szeregu, ruszenie szeregu w stronę powozów i krzyki z zewsząd.
  Poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę, wsuwa w nią coś i odchodzi. To było naprawdę szybkie, ale wiedziałam, kto to.
  Wsiadłyśmy w trójkę do środka, a rudowłosa poszła z Panem.
  Ścisnęłam karteczkę w dłoni i z ekscytacją przesiedziałam całą podróż powrotną. Wiadomość od Filipa…
  Gdy wozy stanęły, odczekałyśmy, aż Pan i jego ofiara wysiądą, po czym wyszłyśmy i wróciłyśmy do pracy. Arkusz ukryłam w szafie z postanowieniem późniejszego odczytania go.
  W południe do pralni weszła Łucja w opłakanym stanie.
  -Pan każe, byś… bym ja i Rozalia… byśmy zajęły się biblioteką…-szeptała.
  Pokiwałam głową, wstałam i poszłam za nią. Gdy byłyśmy już w wielkim pomieszczeniu, dziewczyna położyła się na ziemi i zaczęła gorzko płakać. Tak mocno, jak mnie irytowała, tak teraz było mi jej szkoda. Kucnęłam przy niej i pogłaskałam ją po plecach.
  -Już wszystko dobrze, Łucjo. Ich tutaj nie ma-szeptałam cicho.
  -Oni mnie bili-szlochała-on i dwóch mężczyzn… już będę posłuszna…
  Spojrzałam na jej obicia.
  -Jak oni wyglądali?-spytałam.
  -Starszy, siwo-czarny i trochę młodszy od tamtego, siwo-szatyn-wyjaśniła.
  Piotr i, jak podejrzewam, Ludwik. Go jeszcze nie poznałam i, szczerze powiedziawszy, nie spieszyłam się zanadto.
  Po kilku minutach dziewczyna zebrała się i wstała. Pokazałam jej, co ma robić, a ona nie negowała moich słów, tylko wykonywała polecenia ze szczególną starannością. W okolicach godziny szesnastej do biblioteki przyszedł Jakub.
  -Grzeszycie-rzekł-w niedziele nie wolno wykonywać prac niekoniecznych.
  Uśmiechnęłam się lekko.
  -Chciałabym mieć jakiekolwiek prace niekonieczne.
  Do pomieszczenie wbiegła dziewczyna o długim i grubym warkoczu.
  -Pan wyjeżdża. My za dwa dni. Dowiedziałam się właśnie!-zawołała zdyszana.
  Serce stanęło mi na ułamek sekundy. Filip.
  -Co?-spytałam zaskoczona.
  -Pan jest bardzo bogatym magnatem, ma kilka miasteczek, folwarków i wiosek. Co jakiś czas zmienia miejsce pobytu. Ale tutaj był wyjątkowo krótko…-mówiła szybko-jedziemy do wioski w środek Królestwa*.
  Pokiwałam całkowicie zdumiona głową. Weronika wybiegła, a ja spojrzałam na Jakuba.
  -Cóż?-spytał zdziwiony moją miną.
  Złapałam się za głowę i spuściłam wzrok, lecz szybko go podniosłam.
  -Proszę, zabierz mnie do miasteczka-szepnęłam gorączkowo.
  -Jakub!-krzyknął Jarosław.
  Chłopak odwrócił się.
  -Zaraz wrócę-rzucił i wyszedł.
  Jednak nie ujrzałam go przez kolejne pięć godzin. Nigdzie go nie było. Przepadł.
  Toteż wykorzystałam nieobecność Pana i pobiegłam przez noc i las do miesteczka. Gdy tylko wbiegłam, zrzuciłam kaptur i szukałam rozpaczliwie mojego miłego. Szukałam go w opustoszałym i śpiącym mieście, w których światło jarzyło się jedynie z karczm, a spokój burzyły śpiewy z owych budynków.
  Wyjęłam z kieszeni sukni karteczkę, którą wsunęłam tam zaraz przed wyjściem.

Moja matka jest umierająca. Muszę do niej wrócić teraz, albo już nigdy jej nie ujrzę. Nie będzie mnie jedynie tydzień. W kolejną niedzielę się spotkamy.
Twój na zawsze

-Ty głupcze!-powiedziałam w rozpaczy-mnie też już nigdy nie zobaczysz!
  Przycisnęłam skrawek papieru do serca, a po moim policzku spłynęła samotna łza. Straciłam go. Straciłam na zawsze.
  Droga powrotna była bardzo trudna, gdyż targałam w sobie ciężkie serce, które wgniatało mnie w piach. Do grobu.
  Gdy w końcu mogłam odpłynąć w sen był on tak głęboki, że pragnęłam się już z niego nie zbudzić. Długo płakałam tej nocy.

*Królestwo Polskie.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz