Czarny pokój i niepokojące dźwięki.
Zbudziłam się i automatycznie zaczęłam się przygotowywać. Te koszmary co noc nie pozwalają mi wypocząć...
Gdy byłam już przygotowana, usiadłam na łóżku. Poderwałam się, gdy ktoś wszedł do mojego pokoju. Był to Piotr.
-Pan wzywa Cię do siebie. Chce o czymś porozmawiać przed wyjazdem do miasteczka.
Pokiwałam niepewnie głową i ruszyłam za mężczyzną, który zaprowadził mnie przed oblicze Pana. Stanęłam na środku, nadal urażona jego wczorajszym zachowaniem. Czułam do niego odrazę.
-Odejdź Piotrze-zażądał.
Sługa posłusznie odszedł, a Pan podniósł się ze swojego fotela i obszedł go, stając za nim i opierając się o niego dłonią.
-Zazwyczaj pozwalam nowym służkom wejść na górę trzy razy, a ty gościsz tutaj niemal tydzień-powiedział i zaśmiał się.
Nie patrzył na mnie.
-Jestem tutaj piąty raz, Panie-odparłam.
Trwała cisza. Przytłaczająca, niezręczna cisza. Obaj myśleliśmy o tym samym. To było zawstydzające.
-Chciałbym Cię przeprosić za moje karygodne zachowanie, Rozalio-rzekł.
Kiwnęłam głową nie wiedząc, co powiedzieć. Na pewno tych przeprosin przyjąć nie chciałam.
-Dobrze.
Pan odwrócił wzrok na mnie i udał się w moją stronę. Stanął przede mną, jednak nie widziałam go. Było zbyt ciemno. Położył rękę na moim biodrze.
-Ale wiedz, że w końcu przestanę ulegać twoim prośbom. Albo się zgodzisz, albo wezmę Cię siłą. Zbyt Cię pragnę, by inaczej postąpić-mruknął.
Patrzyłam mu odważnie w oczy i już chciałam odejść, lecz przypomniał mi się gniew Pana, gdy nie postępuję wedle jego myśli. Toteż zostałam.
Położył chłodną dłoń na moim odkrytym barku i pocałował, lecz ja nie odwzajemniłam tego. Odsunął się i rzucił mi urażone spojrzenie, po czym wrócił do fotela.
-Masz jakieś prośby?-spytał.
-Czy mogłabym już odejść?
Rzucił mi kolejne niezadowolone spojrzenie. Nie tego miałam chcieć.
-Dobrze, odejdź-odparł.
Zrobiłam mały ukłon i wyszłam z salonu, kierując się prosto na parter. Weszłam do kuchni, skąd dochodził chichot dziewcząt. Siedziały przy stoliku i wesoło dyskutowały jedząc śniadanie, lecz gdy mnie zauważyły ucichły.
-Witaj Weroniko, Liliano.
Powiedziałam niepewnie i złączyłam dłonie na wysokości brzucha, co zauważyła i bezlitośnie skomentowała Weronika.
-Tyle u niego siedzisz, bo ciągle Cię grzmoci, co? Dlatego spełnia twoje prośby, w końcu jak tak dalej pójdzie będziesz matką jego dzieci.
Dziewczyny wybuchnęły śmiechem, a ja zacisnęłam zęby. Dlaczego są takie okrutne? Przecież wcześniej były miłe...
-Nie mówcie tak, nie kochałam się z Panem-mruknęłam zirytowana.
-Jedziemy!-zawołał ten sam mężczyzna co tydzień temu.
Wyszłam roztargniona z kuchni. Owszem, spędzanie czasu z Panem pozwalało mi poczuć się lepiej, jednak na dłuższą metę nie było to dobre. To była trucizna.
Woźnica pomógł wsiąść mi do powozu, a ja zasiadłam na swoim miejscu. Po chwili dołączyły dziewczęta. Dopiero po szybkim stuku obcasów i gniewnemu zamknięciu drzwi karocy wszystkie wozy ruszyły.
-Wybacz nam nasze zachowanie, Rozalio. To przez zazdrość-jako pierwsza odezwała się Liliana, a Weronika pokiwała do tego głową.
Wyjrzałam za okno.
-Dlaczego uważacie, że mogłabym coś takiego zrobić? Nie oddałabym się pierwszej lepszej osobie.
Kobiety spojrzały na mnie gniewnie. Powiedziałam coś nie tak?
-Uważamy tak, ponieważ każda z nas oddała się Panu-odrzekła Weronika-każdą z nas mamił, rozkochał, a potem wykorzystał.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Albo się zgodzisz, albo wezmę Cię siłą
-Czy to możliwe, żeby pan to zrobił bez mojej zgody?-spytałam przestraszona.
Wzruszyły ramionami.
-Nie wiemy, nas nie musiał. Ale uważam, że jest do tego zdolny.
Nerwowo potarłam dłonie.
-Tak więc co robisz tak często u Pana?-zapytała ze zdziwieniem Liliana.
-Nic-odpowiedziałam-najczęściej tylko stoję bądź leżę, pan nie pozwala mi się ruszać.
Pokiwały głowami. Resztę drogi spędziłyśmy w ciszy.
Stanęliśmy, a woźnica zszedł z kozła i otworzył nam drzwi. Wyszłyśmy, a dziewczyny odwróciły głowy, ja zaś spojrzałam na wyjście z karocy.
-Nie patrz-pouczyła mnie Weronika.
-Pan mi pozwolił-rzekłam zbywająco.
Jedyne, czego chciałam, to ujrzeć w końcu jego twarz. Ujrzeć ją w blasku dnia.
Opuścił swój wóz. Był ubrany cały na czarno z wyjątkiem czerwonej koszuli. Twarz miał zasłoniętą maską, jak zwykle. Wyglądała jak na bal maskowy, jednakże z drugiej strony nie nadawała się na niego. Nie była strojna i fikuśna. Była zwyczajna. Zaś skóra pana była jasna niczym porcelana, tak samo, jak moja. Całe życie spędziłam w cieniu, tak jak Pan...
Ruszył w naszą stronę, odwrócił mnie i nielekko popchnął. Ruszyłyśmy. Pan nachylił się do mojego ucha.
-Irytujesz mnie swoją nieprzystępnością-niemal syknął.
Zostawił nas, a tłum zebrał się przed nami. Weronika i Liliana nie otwierały oczu, a ja rozejrzałam się.
-To ten-usłyszałam głos Jakuba.
Odwróciłam się. Trzymał za wszarz Filipa, ukazując go Panu. Brunet w masce spojrzał na mnie przez ramię i widząc moje zaabsorbowanie całym zajściem skinął głową na Jakuba i poprowadził do gilotyny.
Czy ten chłopak właśnie miał przeze mnie stracić życie? Czy może przez dumę Jakuba, albo zazdrość Pana? Za co miał zginąć?
-Panie, co zrobił Panu ten młody chłopak? Nic nie ukradł, nikogo nie zabił, nawet na Pana złego słowa nie wypowiedział! Proszę go zostawić, my przejazdem, idę go oddać jego matce! Zlituj się, Panie!-zawołał starszy przyjaciel chłopaka.
Pan spojrzał na starca, a moje serce na ułamek sekundy zatrzymało się. Co odpowie?
-Nic mnie to nie obchodzi, stary głupcze-powiedział z odrazą.
Działając instynktownie przecisnęłam się przez tłum. Usłyszałam jak zamykają gilotynę, wtedy dobiegłam do Pana. Oparłam się o jego pierś i spojrzałam mu w oczy.
-Nie, błagam Pana, niech Pan puści tego chłopaka...-szepnęłam.
Spuściłam wzrok i uklęknęłam przed nim.
-Zrobię wszystko, co Pan zapragnie. Będę posłuszna. Jednak proszę, niech Pan go puści.
Mieszkańcy zamikli. On też nic nie mówił przez dwie minuty, które dłużyły mi się piekielnie długo.
-Piotrze, wypuść go-rozkazał brunet.
Usłyszałam otwieranie gilotyny, a łza spłynęła po moim policzku.
-Jeszcze nie wiesz, co zrobiłaś, dziecko-mruknął Pan.
Zaczęłam cicho szlochać. Postąpiłam niemądrze... cała ja za życie przyjaznego chłopca, którego znałam jedynie z imienia. Tak, to było niemądre, ale i szlachetne.
-Nie poniżaj się, wstań-rzekł półszeptem.
Powoli podniosłam się i ponownie stanęłam przed obliczem Pana. Odwrócił mnie gwałtownie tak, żebym spojrzała na ludzi.
-A teraz wybierz, kogo mam ściąć zamiast tej wywłoki-szepnął mi prosto do ucha.
-Panie, ja...-chciałam zaoponować.
-Wybieraj-syknął.
Rozejrzałam się po tłumie. Serce kołotało mi tak mocno, jakby za chwilę miało zatrzymać swój rytm. Każda twarz miała z przerażeniem ściągnięte brwi, co jeszcze okrutniej utrudniało mi zadanie.
Kogo miałam wybrać? Wybiorę mężczyznę, a on okaże się być ojcem, toteż osierocę jego dzieci bądź owdowię żonę. Gdybym wskazała kobietę w ciąży, zrobiłabym okrutną rzecz. Dziecka nie zetnę za nic w świecie, młodzież ma jeszcze perspektywy...
-Wybieraj-upomniał mnie, nieco spokojniej, pan.
Podniosłam drżące ramię na starszego mężczyznę z siwymi włosami, zakolami i zgarbioną sylwetką. Poczułam, jak Pan z tyłu się porusza, po czym przy staruszku znalazł się Piotr i Jakub. Chwycili go za ramiona i poprowadzili na ścięcie.
-Tato!-zawołała jakaś kobieta.
-Benedykt!-zakrzyknęła jakaś starsza pani.
-Dziadku!
Zamknęłam oczy. To było straszne...
-Zabójczyni!
-Morderczyni!
Ukryłam twarz w dłoniach. Świst ostrza i uderzenie głowy. Mieszkańcy zaczęli wrzeszczeć.
-Bestia!
-Potwór!
Pan lekko popchnął mnie do przodu, a ja zaczęłam iść. Mimo buntów, nikt nie odważył się do nas podejść.
Dołączyłam do reszty służek i szłyśmy razem. Przed naszym powozem Pan mnie zatrzymał i poprowadził do swojej karocy. A ja się nie sprzeciwiałam. Bo nie mogłam.
Wsiadłam i usiadłam jak najbliżej ściany. Pan mówił coś do swoich ludzi, po czym również wszedł do środka, swobodnie usadawiając się na ławce. Drzwi zostały zamknięte, a konie ruszyły.
Mężczyzna objął mnie w talii i przyciągnął do siebie, chowając twarz w moich włosach i składając tam delikatny pocałunek. A ja tylko grzecznie siedziałam ze spuszczoną głową i dłońmi na kolanach.
Pan odsunął się ode mnie trochę, a rękę położył na mojej. Spięłam się jeszcze mocniej.
-Dlaczego się mnie boisz, Rozalio?
Przed oczami pojawiły mi się wszystkie sytuacje, kiedy Pan mną rzucał albo na mnie krzyczał. Miałam od tego sporo siniaków i zadrapań.
-Pan chce, żebym się Pana bała. Dzięki temu ma Pan nade mną kontrolę-odrzekłam.
-Nadużywasz słowo "Pan"-stwierdził-przejdźmy na "ty".
-Wolę nie, jeśli można.
Nowy przywilej wpędziłby mnie do grobu.
Westchnął, a ja wyobraziłam sobie, że wywraca przy tym oczami. Po chwili jednak wziął niespodziewanie oddech i rzekł z nieoczekiwaną radością:
-Miałaś robić wszystko, co powiem-przypomniał.
Zacisnęłam zęby. Niech mnie szlag. Pan puścił moją rękę.
-Za dwa dni do zamku przybędzie dziewczyna. Masz być wobec niej uprzejma-powiedział.
-Dobrze.
Poruszył się.
-Dlaczego w ogóle tym się nie interesujesz?-spytał-wyprostuj się do cholery.
Wykonałam polecenie, jednak nie spojrzałam na niego. Odwróciłam głowę w przeciwną stronę.
-To będzie Pana gość? Narzeczona, siostra?
Niepewnie zwróciłam twarz ku Panu. Dopiero teraz zorientowałam się, że znowu użyłam tego słowa.
-Nie, będzie to nowa służąca.
Pokiwałam głową.
-Ma Pan rodzinę?-zapytałam.
-Miałem. Już nie żyje albo o mnie nie pamięta-odparł.
Przytaknęłam i znieruchomiałam. Ale przecież ja mam rodzinę... dlaczego wcześniej nie pomyślałam o moim ojcu?! Ah, bo sama tutaj przybyłam... tata na pewno wie. W innym wypadku by mnie tutaj nie było, racja?
-Chciałbym, żebyś przez kilka dni pracowała razem z innymi służkami. Nie poradzą sobie bez Małgorzaty-oznajmił.
Skinęłam ze zrozumieniem.
-Czy to Jakub prosił pa... Cię-poprawiłam się-o ścięcie Filipa?
Spojrzał na mnie z uniesioną brwią.
-Filipa?-zdumiał się.
-Tego chłopaka-sprostowałam.
Ciężka kropla uderzyła o okno karocy.
-Owszem. Właśnie o tym chciał wczoraj ze mną rozmawiać. Twierdził, że mieliście z nim nieprzyjemności-rzekł-znasz tego chłopca?
Cóż miałam powiedzieć? Każda odpowiedź jest zła.
-Znam-odparłam i wyjrzałam przez okno, za którym kropiło-to ten giermek, przy którym zemdlałam.
Nastał moment ciszy.
-Znasz go od dawna?-spytał z nutą... niepokoju bądź innej emocji nie do opisania.
Zastanowiłam się.
-Będzie już sześć dni.
-Nie znałaś go wcześniej?
-Nie-odrzekłam zdziwiona zachowaniem pana.
Przez dłuższy czas nie odzywał się, co było mi na rękę. Jezusie i Maryjo, cóż ja poczyniłam... stałam się marionetką Pana i muszę tańczyć do jego melodii. Nie wiem, co zrobiłby, gdybym się sprzeciwiła... na pewno by mnie bił, o ile bym nie podzieliła losu Małgorzaty. Ale czy zrobiłby coś Filipowi? Kiedy ten błazen opuści to przeklęte miejsce? Jednego jestem pewna w dosyć dużym stopniu-Pan będzie usiłował dalej mnie zdobyć i będzie wykorzystywał moją obietnicę posłuszeństwa. Jeszcze nie wie, że za żadne skarby nie uczynię tego z własnej, nieprzymuszonej woli.
-Lubisz deszcz?-odezwał się nagle.
Pokiwałam przecząco głową.
-Dlaczego?
Wzruszyłam ramionami.
-Deszcz zwiastuje burzę, a ja boję się burzy.
-Ale przecież czasem zwiastuje tęczę-zauważył.
-Lepiej podążać za złymi scenariuszami.
-Jesteś pesymistką, Rozalio.
-Realistką, proszę Pana-poprawiłam go.
-Wierzysz, że ludzie się zmieniają?-spytał po chwili konsternacji.
Oparłam się o ścianę karocy. Zadał mi trudne pytanie, na które będzie chciał odpowiedź za parę sekund. Jest bardzo niecierpliwy.
-Anioł zawsze zostanie aniołem, a demon zawsze zostanie demonem-odparłam.
-Jesteś pewna swej odpowiedzi?-zapytał podchwytliwie.
Spojrzałam na niego zdezorientowana. Czyli albo on ma inne zdanie na ten temat, albo nie podoba mu się moja odpowiedź, albo po prostu się mną bawi.
-Nie, nie jestem pewna-postanowiłam poprzeć to przykładem-czasami dobrzy ludzie się staczają.
W jego oczach dojrzałam niezadowolenie.
-A źli ludzie się nie poprawiają?
Powóz zatrzymał się.
-Nie wiem, nie znam takiego przypadku. Możliwe, owszem, ale mało prawdopodobne.
Woźnica otworzył drzwi.
-Mogę odejść?
Przez chwilę na mnie patrzył, aż poczułam się nieswojo.
-Tak, później jeszcze porozmawiamy.
Skinęłam głową i wyszłam. Nie lubię słów "jeszcze porozmawiamy". Oznacza to, że wezwie mnie do siebie kiedy będzie mu to pasowało, po czym znowu będzie się do mnie dobierał albo kazał robić dziwne rzeczy.
Zabrałyśmy się do pracy a Weronika, jako aktualnie najstarsza, rozkazywała. O wiele bardziej lubiłam ją jako przywódczynię, Małgorzata się nie nadawała.
Wzięłyśmy się za sprzątanie kuchni.
-Pan mówił Ci, kiedy pojawi się nowa dziewczyna?-spytała przewodnicząca.
-We wtorek-odparłam i po chwili zmarszczyłam brwi-skąd o tym wiecie?
-To wiadome, że przyjdzie nowa. Zmarła Benedykta, przyszłam ja. Zmarła Barbara, przyszła Liliana. Zmarła Urszula, przyszłaś ty. Zmarła Małgorzata, przyjdzie nowa-oznajmiła.
Zrobiło mi się ciepło. To czeka każdą z nas... pozostało mi jedynie czekać na śmierć...
-Faworyzuje Cię już dwie niedziele, niedługo da Ci spokój-mruknęła Liliana i odłożyła umyty talerz.
-Nie miałaś tego mówić-zganiła ją Weronika.
-Nic nie szkodzi-odpowiedziałam półszeptem.
W okno uderzył kamień, a dziewczyny ze zdezorientowaniem wyjrzały przez nie. Po chwili zachichotały i zaczęły machać do osoby na zewnątrz. Spojrzałam tam z zaciekawieniem, a ujrzałam młodego chłopca uśmiechającego się w naszą stronę. Jakiś dorosły głos krzyknął, a on pomachał nam i odbiegł w stronę dźwięku.
-Kto to był?-spytałam z rozbawieniem.
-Konrad-odparła Weronika, nadal się śmiejąc-taki miły chłopaczek, przyjechał razem z Jarosławem, Jakubem i Ludwikiem.
Pokiwałam głową. Jakub... nie wiedziałam, co mam o nim myśleć. Z jednej strony był bardzo miły, z drugiej-co on zrobił! Prawie zabił Filipa! To karygodne!
A o Jarosławie nawet nie chciałam słyszeć. Nadal czuję do niego odrazę.
-Konrad to jeszcze taki głupek, pewno młodszy od nas i niedoświadczony w życiu... ale ten Jakub? Przy nim to kobieta miałaby lepiej jak w niebie-powiedziała nagle Liliana.
-Liliano!-zawołała najstarsza.
-Cóż? Potwierdźcie! Ponoć bogaty, tylko mu baby brak!
Uśmiechnęłam się pod nosem.
Do kuchni ktoś wszedł. Automatycznie spojrzałam w tamtą stronę.
-Pan prosi Rozalię-oznajmił Piotr.
Pokiwałam głową i spoważniałam. Odłożyłam szmatkę i wytarłam dłonie w fartuszek, po czym ruszyłam za mężczyzną, który w milczeniu odprowadził mnie na sam środek salonu, a następnie wycofał się i zamknął drzwi.
Stałam więc i czekałam na słowa Pana, które nie nadchodziły długo. Naprawdę długo. Przez chwilę miałam wrażenie, że go tam w ogóle nie ma. Było tutaj ciemno jak w grobowcu, toteż nie mogłam nic dojrzeć. W oczekiwaniu doliczyłam się nawet do stu dwudziestu, lecz potem znudziło mi się to. Czekałam w okolicach godziny na cokolwiek, jednak otrzymywałam jedynie smród fajki.
-Jesteś niewyobrażalnie cierpliwa, Rozalio-rzekł nagle-jaki jest twój sekret? Ja nie byłbym w stanie ustać tam dwóch pełnych minut.
-To cecha wrodzona.
-Na pewno nie jest nabyta?-spytał.
Nie mogę powiedzieć "na pewno"... to zbyt pewne siebie.
-Tak mi się wydaje.
Pan wstał i powoli ruszył w moją stronę. Miał na twarzy maskę, jak zawsze do połowy twarzy. Trzymał coś w dłoni.
Spowolnił jeszcze bardziej, mijając mnie.
-Zamknij oczy. Nie jestem pewien czy dobrze postąpiłem, pozwalając Ci mnie oglądać-szepnął.
Niechętnie wykonałam polecenie. Znowu ma nade mną kontrolę.
Stanął za moimi plecami.
-Tak więc dokończmy rozmowę z popołudnia. Dlaczego uważasz, że źli ludzie się nie zmieniają?
Niewygodne pytanie. Muszę podać powód.
-Skoro są źli to oznacza, że byli dobrzy zbyt długo-odparłam-znaczy, że był dobry i się stoczył-nawiązałam do mojej wypowiedzi.
Przez jakiś czas nic nie mówił, tylko krążył wokół mnie.
-Myślisz, że istnieje takie coś jak nawrócenie?
-Tak-odpowiedziałam krótko.
-Twoje wypowiedzi są niezrozumiałe. Sądzisz, że źli ludzie się nie zmieniają, lecz nawracają. Co przez to rozumiesz?
Trudne pytania, każda odpowiedź może być zła.
-Zło zostanie, ale...-zawiesiłam się.
Nie miałam pojęcia, co powiedzieć. Nie mogłam nic wymyśleć. Byłam zbyt zmęczona, a głowa mi już pulsowała.
-Ale?
-Nie wiem, Panie-odrzekłam-możemy porozmawiać o czymś innym?-poprosiłam, ściągając z bólu brwi.
Nadal krążył w ciszy.
-Jutro poniedziela-zmienił temat-ponownie masz moje pozwolenie na wyjście.
-Dziękuję-odparłam odruchowo.
Pan zatrzymał się przede mną i uniósł moją dłoń na wyskość żeber, po czym położył na niej malutką torebeczkę z miękkiego materiału.
-Otworzysz to u siebie-mruknął i odszedł w stronę fotela.
Ścisnęłam opakowanie i opuściłam rękę. To oznaczało, że mogę odejść? Pan nic takiego nie powiedział... lepiej zostanę.
Mężczyzna usiadł.
-Ile masz wiosen?-spytał po chwili.
-Piętnaście, Panie.
Słyszałam, jak zaciąga się fajką.
-Jesteś dzieckiem...-mruknął.
-Wypraszam sobie-odparłam urażona-nie czuję się dzieckiem. Za trochę wybije mi szesnasta wiosna.
Zaśmiał się cicho.
-Więc Cię tak nie traktuję.
-Dziękuję.
Znów nastała cisza, a ja bawiłam się torebeczką w palcach. Co w niej było? Miało dziwny kształt. Obręczy...?
-Chciałabyś zapewne już odejść, prawda?-spytał nieco zawiedziony, tak jakby.
-Jeśli można.
-Odejdź-rzekł zimno-kończysz na dzisiaj pracę. Powiedz potem Piotrowi, żeby zaprowadził Cię do doktora w sprawie tej ręki-rozkazał.
-Dobrze.
Skinęłam głową i wróciłam ciemnym korytarzem i schodami do swojego pokoju. Usiadłam na łóżku i poczęłam oglądać opakowanie. Było malutkie, granatowe i z satyny, więc nie widziałam wnętrza. Zamknięte było za pomocą sznureczka zawiązanego u wyjścia. Odwiązałam go i wyjęłam przedmiot ze środka. Zmieruchomiałam.
Srebrny pierścionek z pięknie wyrzeźbionym wzorem i szmaragdem na środku.
Czy go to bawi?
Schowałam biżuterię do torebeczki, którą włożyłam do szafy. Jestem pewna, że to kolejny test.
Przeszłam do toalety, gdzie zrzuciłam bandaż, rozebrałam się i weszłam do wanny, do której nalałam wody. Jak ja... wychudłam. Dopiero teraz to dostrzegłam. Nie tyle co schudłam, co zmarniałam. Zdecydowanie za mało jem.
Po wyjściu z wody wytarłam się i ubrałam w suknię roboczą, a następnie na palcach weszłam na drugie piętro. Z odruchu spojrzałam na prawo, jednak zobaczyłam jedynie zamknięte drzwi. Gdzie mogłabym znaleźć Piotra albo lekarza?
Skręciłam w lewo, jednocześnie eksplorując tę część zamku. Było tutaj umiarkowanie czysto, a tylko co kilka kroków kotary były niezasunięte. Na ścianach wisiały miecze i tarcze.
Po kilku metrach nastąpiło rozwidlenie, toteż skręciłam w prawo. Doktora znalazłam po upływie kilku minut.
Weszłam do pomieszczenia w momencie, gdy mężczyzna mrucząc coś pod nosem odsłaniał okna. Stanęłam w drzwiach, a gdy staruszek w końcu się odwrócił-podskoczył.
-Wystraszyłaś mnie, dziewczyno!-zawołał.
-Przepraszam-odrzekłam niepewnie-ja z polecenia Pana, ma mi doktor założyć bandaż.
Skinął głową i wskazał na krzesło przy biurku. Usiadłam, a on zabrał się do pracy.
-Panienka tutaj mieszka?-spytał, co rusz na mnie spoglądając.
-Tak-odpowiedziałam.
Wytarł mi wcześniej przemytą ranę.
-To ty jesteś tym dziwnym dziewczęciem, które przychodzi do wioski-powiedział-mam rację?
Zaśmiał się nerwowo.
-To miało mi ubliżyć?
-W życiu!-zaoponował ze strachem-ino tak się mówi. Zawsze jak przychodzisz to coś się dzieje. Masz na imię Afera?
Zachichotałam.
-Rozalia, ale był pan blisko.
Mężczyzna również się zaśmiał. Owinął moją rękę w materiał.
-Czy rycerz i jego giermek nadal są w wiosce?-spytałam.
-O Jezu!-zawołał nagle-niestety! Ileż ten młody ma tchu, to nawet ja po tylu latach takiego nie widział! Cześć Panu tego zamku, że mnie od tego trajkota uwolnił.
Razem się zaśmialiśmy. Dokończył opatrunek, a ja wstałam.
-Dziękuję-powiedziałam i wykonałam lekki ukłon.
-Przyjdź jutro.
Pożegnałam go uśmiechem i wróciłam do swojego pokoju. Zrzuciłam z siebie sukienkę i założyłazm koszulę nocną. Za oknem wschodził już księżyc, toteż ułożyłam się w łóżku. Skuliłam się do pozycji embrionalnej usiłując zasnąć, lecz coś mi nie pozwalało mimo wyczerpania.
Kim ja jestem? Kim jest mój ojciec, a kim matka? Skąd pochodzę? Nie wiem, nie pamiętam. Zapomniałam... jakże?
Usłyszałam uchylanie drzwi, więc zamknęłam oczy. Do pokoju wszedł znajomy stukot obcasów, podszedł do łoża i stanął zaraz przy mnie. Kucnął, a ja otworzyłam oczy, nie wiem z jakiego powodu.
Ujrzałam Pana, który przyglądał mi się, więc robiłam to samo. Po upływie paru chwil wstał, ucałował mnie w głowę i wyszedł, a ja zdezorientowana zasnęłam.

CZYTASZ
Bestia
FantasyCo nas kształtuje? Historia ta opowiada historię młodziutkiej Rozalii, która pewnej ulewnej nocy traci pamięć: przeszłe wspomnienia ukryte są głęboko w jej podświadomości i nie jest w stanie przypomnieć sobie nawet w jakich okolicznościach trafiła d...