Legenda.

2.9K 227 6
                                    

Słodki zapach perfum, to i słodki smak pocałunków...
Uwiodłaś mnie, Rozalio.
Pragnę Cię, Rozalio.
W dach uderzył piorun, co sprawiło, że natychmiast się poderwałam. Gdy wróciła mi trzeźwość umysłu to zauważyłam dymną poświatę, która prowadziła od mojego łoża, przez otwarte drzwi mojej sypialni, aż do schodów. Wyskoczyłam z łóżka i podążyłam za jej śladem. Zeszłam na parter, a ona prowadziła mnie dalej, aż do wiecznie zamkniętych i zasłoniętych drzwi, które o dziwo w tym momencie były otwarte. Wszędzie było szaro i chłodno, lecz gdy tylko przekroczyłam próg, poczułam na skórze ciepłe promienie słoneczne. Rozejrzałam się. Wokół byli goście ubrani w kosztowne i strojne kostiumy.
A wśród nich mój najsłodszy, najsłodszy Pan. Wyciągał dłoń w moją stronę.

Obudziłam się i usiadłam. Byłam oblana potem. To był sen, czy koszmar?
Wstałam i ruszyłam do toalety. Stanęłam przed wanną i zrzuciłam bandaż. Będę musiała poprosić Małgorzatę o drugi.
Spojrzałam w lustro. Miałam podkrążone oczy i byłam blada. To był naprawdę, naprawdę zły sen.
Wzięłam krótką kąpiel, gdyż zaraz po styknięciu z wodą rana zaczęła niemiłościwie palić. Gdy wróciłam do pokoju, na drugiej stronie mojego łóżka leżała niebieska suknia i czarna peleryna, a na podłodze czarne baletki. A pośród ubrań leżała mała karteczka ze słowem Bezimienna.
Ubrałam się w przebranie rozumiejąc, że na wyjście mam cały dzień. Jednak gdy wyjrzałam za okno ujrzałam słońce na szczycie widnokręgu, więc aż zanadto czasu nie miałam.
Zeszłam na dół, gdzie sprzątały moje koleżanki.
-Małgorzato!-zawołałam-mogłabyś założyć mi nowy opatrunek?-spytałam.
Kobieta spojrzała na mnie.
-Nie-odrzekła chłodno.
-Co oznacza słowo "nie"?-po holu rozniósł się głos pana, a każda z nas odruchem zamknęła oczy-czyż nie to Ci rozkazałem?
-Wybacz mi, Panie!-zakrzyknęła rozpaczliwie.
Pan zszedł po schodach, a mijając mnie musnął moją dłoń swoją. Umyślnie bądź nieumyślnie, ale przez ten gest przeszedł mnie dreszcz.
-Czyż nie to Ci rozkazałem?-powtórzył, stojąc pomiędzy mną a nią.
Kobieta zaczęła łkać.
-W tej chwili idziesz i bandażujesz ramię Rozalii-powiedział chłodno-a za nieposłuszeństwo i...-zaciął się, po czym odpuścił-spotka Cię kara. Surowa kara.
Małgorzata podeszła do mnie po omacku.
-A ty, Rozalio-rzekł pan-nie waż się uciekać. Ufasz mi?-spytał gorzko.
-Nie-odrzekłam.
Nastała chwila ciszy, przerywana łkaniem staruszki.
-A ja Ci powierzam moje zaufanie-szepnął.
Czułam, że pan stał naprzeciw mnie. Pragnę spojrzeć w jego oczy...
-Mnie też to niszczy, Rozalio.
Pan minął mnie, wracając na górę. Czy... on pierwszy raz do nas zszedł. Zszedł tylko, by stanąć w mojej obronie, czy usłyszał to przypadkiem?
Otworzyłyśmy oczy, a Małgorzata pospiesznie zaprowadziła mnie do kuchni i poczęła bandażować mi ramię.
-To wszystko przez Ciebie. Jesteś jego nałożnicą, więc Cię broni. Jesteś tylko małą, nic nie znaczącą kurewką, którą pan wykorzysta. Myślisz, że Pan potrafi obdarzyć uczuciem? Pan nie potrafi. To, co ty teraz, przechodziła niejedna służka. Każdą z nas miotał.
Zawstydziłam się. Byłam niemalże pewna, że pod wpływem złości Małgorzata wyjawiła mi całą prawdę o nim.
Gdy skończyła wyszłam z kuchni z niepokojąco piekącą raną. Czy to naprawdę musi tak szczypać?
Opuściłam budynek, jednak nie czekała na mnie tym razem dorożka.
Ponieważ byłam bezimienna.
Nie odwracałam się ani nie podziwiałam pałacu. Postanowiłam zrobić to przy powrocie. Tajemnica tego miejsca sprawiała, że miałam ochotę tam wracać.
Pan wspomniał o ucieczce... dlaczego nie chcę odejść? Kobiety są tam upokarzane i wykorzystywane, a ja... chciałam tam być.
Na przemyśleniach zeszła mi cała dwugodzinna droga-i nie doszłam do niczego. Czułam jakąś blokadę na myśl o odejściu... coś mi uniemożliwiało ten czyn. Coś mi kazało być posłuszna mojemu Panu.
Gdy weszłam do miasteczka, zdjęłam z głowy kaptur. Było tutaj ładnie, drogi wyłożone kostką brukową i brukiem, a wokół wznosiły się ładne budowle.
-Panienko! Panienka da co? Panienkę proszę! Nie jadłam nic od tygodnia!-zawołał do mnie mnie ktoś, padając na kolana.
Była to ciężarna kobieta. Zrobiło mi się naprawdę żal. Zaczęłam szukać czegoś, jednak nie wiedziałam nawet czego.
-Nie mam, wybacz. Naprawdę nic nie mam prócz tego, co widzisz. Nawet ubrania nie są moje-odparłam zakłopotana.
Postać w ciąży odeszła, a ja ruszyłam dalej.
-Nie dam, bo nie mam, a nawet jakbym miał, to bym nie dał!
-Do roboty!
-W życiu!
Takie odpowiedzi otrzymywali żebracy, podchodząc do mężczyzn wyglądających na osoby majętne. Na pewno byli to rycerze, albo szlachta, która osiadła na swoim, a tutaj znajduje się przejezdnie.
Rana ponownie dała się we znaki i znów zalałam się potem. Co się dzieje...?
Weszłam do kościoła. Był widocznie opuszczony, jednak drzwi do kaplicy były otwarte. Usiadłam w ławce.
Boże, wspomóż mnie. Nie daję już rady. Los, jaki mi zrządziłeś, uwłacza mi i jest zbyt ciężki.
Usłyszałam, jak ktoś siada obok mnie, a ja podskoczyłam. Młodzieniec zaśmiał się.
-Przeszkodziłem Ci w modlitwie?-spytał półszeptem.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Nic nie szkodzi, Bóg zrozumie-odparłam.
Ponownie się zaśmiał.
-Widziałem, jak tutaj wchodzisz i aż poczułem chęć powrócić do kościoła-rzekł kokieteryjnym tonem głosu.
Pokiwałam głową i wstałam, żegnając go uśmiechem. Opuściłam kaplicę, a chłopiec za mną.
-Hej, dziewczyno!-zawołał.
Odwróciłam się.
-Powiedziałem coś nie tak? Jeśli tak to stokroć i jeszcze milion składam przeprosin.
Zachichotałam, a on mi zawtórował. Uniósł moją dłoń do swych ust.
-Lord Filip, całuję rączki-powiedział, ucałowując moją rękę.
-Taki z niego lord, jak z krowiej dupy trąba! Zwykły wieśniak z tytułem szlacheckim!-zawołał jakiś mężczyzna mijający chłopaka za jego plecami.
Zaśmiałam się, tak jak "lord Filip".
Szlachcic zaprosił mnie do gospody, w której on i jego opiekun się zatrzymali. Tańcowaliśmy i śmialiśmy się długo, a ja ukrywałam swoją nieprzytomność przez cały ten czas. Rana dawała się jednak we znaki.
Gdy już zmierzchało, ja i Filip opuściliśmy karczmę. Użyczył mi ramienia
-Wiesz, jaka krąży legenda nad tym miastem?-spytał.
Pokiwałam głową.
-Otóż ponoć lata temu to miejsce było piękne, nie było tutaj biedy, a w zamku na wzgórzu wystawiane były przepiękne bale całe roki. Właścicielem posiadłości był przystojny, młody magnat. Był kawalerem, a lud, który kochał swego Pana, chciał pomóc mu znaleźć jego szczęście. Wśród siebie znaleźli cztery panienki, które miały nająć się do niego na służbę. Tak też zrobiły. Pan zakochał się w jednej okrutnie, jednakże dziewczę na jednym z balów maskowych w jego posiadłości zakochała się w jakim ślachcicu i odeszła, a młodzieniec się podłamał. Wtedy spalił kościół i wyrzekł Boga. Tutejsza ludność była tutaj bardzo religijna, toteż chciała zemścić się na panu za tę zniewagę. Zrobili mu okropne blizny, a pan zamknął się w sobie. Przestał dbać o zamek i miasteczko, a od tamtego czasu nie odbył się tam żaden bal. Znienawidził kobiety i kwiaty, które tak kochała jego ukochana. Od tamtego czasu do jego posiadłości w niewyjaśniomy sposób przybywają nowe służki, w których szuka swej Laury. Też krążą słuchy, że tutaj rządzi nadal ten sam magnat i ani dnia od spalenia kościoła się nie zmienił, ale ja w to nie wierzę. W strzygę się chyba nie zmienił, co?
Zemdlałam.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz