Odejście.

1.7K 138 12
                                    

  Rozejrzałam się wokół, ale nie miałam pojęcia gdzie jestem. Znajdowałam się na jakimś targowisku, ale jakim? Nie była to Wola Grzymalina, Zalesie ani to miasteczko nieopodal. Utkwiłam wzrok w Filipie, który siedział na schodkach do jakiegoś budynku. Siedział w źle zapiętej koszuli i w nieeleganckich spodniach. Z ust wystawał mu papieros. Spojrzał w moją stronę i zaciągnął się nim, po czym wyjął go. Wstał i przeczesał dłonią włosy. Podszedł do mnie, ostatni raz wciągnął dym do płuc, po czym wyrzucił peta, którego przydeptał.
   -Rozalia?-spytał, jakby od niechcenia.
  Pokiwałam głową, a on się ożywił.
  -Co tutaj robisz? To jakiś żart? Znikasz, nagle wracasz... Proszę, przestań się mną bawić.
  Objął mnie, a wszystko znikło. Znowu byliśmy w nicości. Odsunął się z niedowierzaniem i rozczarowaniem.
  -To sen... To znowu sen!-krzyknął rozgoryczony.
  Upadł na kolana, a ja odbiegłam.
    -Zaczekaj, Rozalio!-zawołał.
  Echo powtórzyło moje imię przynajmniej sto razy.
  Wtedy zaczął się koszmar. Wszystko wrzeszczało i straszyło-nawet już nie pamiętam co. Potwornie się bałam, gdy nagle nadeszło światło.

  Otworzyłam oczy i dostrzegłam Aleksandra klęczącego przed łóżkiem i trzymającego mnie za dłoń. Wyrwałam mu rękę, ale wtedy wszystko ponownie zaczęło hałasować. Skuliłam się na łóżku i zakryłam uszy, ale to też zdało się na nic. Mówił coś do mnie, ale nie potrafiłam się skupić na jego słowach. Zaczęłam płakać. To było okrutne uczucie-bezradność.
  Usiadł obok na łóżku i dotknął moich pleców, a wszystko znowu ustało. Zaczął mnie gładzić i powtarzać:
  -Spokojnie, spokojnie, spokojnie...
  -Połóż się obok mnie-nakazałam.
  Poczułam jego niezdecydowanie, ale w końcu to zrobił. Wtuliłam się w niego, a on niepewnie mnie objął. Musiałam wyjść na wariatkę, ale nie miałam ochoty mu się tłumaczyć.  Była ciemna noc, więc po prostu wróciłam do krainy snów.

  Znalazłam się w nicości i szybko się rozejrzałam w poszukiwaniu narzeczonego, ale nigdzie go nie znalazłam. Zdziwiłam się-przecież zawsze go spotykałam w tym miejscu.
  -Witaj, Rozalio.
  Nie miałam pojęcia, kto to powiedział. Ten donośny głos starca rozlegał się wszędzie wokół.
  -Witaj...-odparłam niepewnie, ciągle się obracając.
  -Wybacz, że Cię niepokoję: po prostu miałem ochotę do Ciebie przemówić.
  To wszystko zaczęło mnie przytłaczać, więc usiadłam.
  -Kim jesteś?
  -Jestem waszym Aniołem, słodka.
  -Naszym?-zauważyłam.
  Poczułam, jak ktoś dotyka mojego ramienia. Gwałtownie się odwróciłam, ale nikogo ani niczego tam nie było. Tylko i wyłącznie mrok.
  -Owszem, waszym!-zawołał entuzjastycznie.
  -Kim są "my"?
  Zaśmiał się, a mnie przeszły ciarki.
  -Twoim i Aleksandra, oczywiście.
  Serce zabiło mi mocniejszym rytmem.
  -Moim i Aleksandra?-spytałam przerażona.
  -Owszem.
  -Ale dlaczego?
  -Bo jesteście moimi ukochanymi marionetkami, droga!
  Miałam ochotę, żeby Aleksander mnie obudził. Jakkolwiek-byleby mnie stąd wyciągnął! Już nie chcę śnić!
  -Marionetkami?
  -Owszem, marionetkami.
  -Nie rozumiem-przyznałam drżąc.
  -Nie rozumiesz? To dosyć proste: ja ciągnę za sznurki, a wy robicie wszystko, czego chcę.
  W strachu mocno się wtuliłam w samą siebie.
  -Sznurki?
  -Owszem, sznurki.
  -Na czym to polega?
  -To dosyć proste: ja sprawiam, że masz koszmar i każę Aleksandrowi, żeby do Ciebie przyszedł. Tym razem wyręczyła mnie ta urocza Rosjanka.
  Po moim policzku popłynęła łza.
  -Ale muszę wam przyznać, że ostatnio jesteście bardzo nieposłuszni...
  -Możesz rozkazać Aleksandrowi, żeby mnie obudził?-przerwałam mu.
  -Owszem, mogę.
  Nastała cisza.
  -Proszę?-dodałam.
  -Myślisz, że sen się skończy, kiedy Ty tego zapragniesz?
  Zaśmiał się przeraźliwie.
  Za karę ponownie sprawił, że śniłam koszmar. Wszystko krzyczało, słyszałam jego śmiech, czułam, jak ktoś dźga mnie nożem w brzuch.

  Obudziłam się wykończona i kurczowo przytulona do Pana. Nie pamiętałam tego snu.
  -Obudź się, Rozalio, proszę...-szepnął mi do ucha.
  Rozpłakałam się w jego ramię, a on przysunął mnie jeszcze bliżej siebie, gładząc mi włosy.
   -Aleksander...-zaszlochałam cichutko.
  -Tak, Rozalio?
  -Zabij mnie, proszę...
  Ponownie wybuchnęłam płaczem, a on po prostu nie ustawał w tym, co robił. Po chwili jednak wyrwałam się z jego objęć i usiadłam na skraju łóżka. Na szczęście już nie potrzebowałam jego dotyku, żeby funkcjonować.
  Gwałtownie się odwróciłam w jego stronę. Również siedział, obserwując mnie. Zbliżyłam się do niego i przechyliłam głowę, ukazując szyję.
  -Wypij moją krew.
  Wystraszyłam się dopiero, gdy naprawdę się zbliżył. Poczułam jego usta na tętnicy. Już miałam zamiar się wycofać, ale on zrobił to pierwszy. Jedynie mnie w to miejsce ucałował.
  Odwróciłam zawstydzona wzrok. To było niemądre...
  -Dlaczego sądzisz, że byłbym w stanie to zrobić?-spytał szeptem.
  Wzburzyła się we mnie krew i poderwałam się, karcąc go. Zmarszczył brwi w braku zrozumienia. Zaczęłam wskazywać na moje blizny.
  -Dlatego!-krzyknęłam.
  -To przeszłość...
  -Dwa dni temu to przeszłość?!
  Wstał i szybko do mnie podszedł. Uniósł dłoń, a ja przybrałam postawę obronną. Pogłaskał mnie po włosach.
  -Próbuję się dla Ciebie zmienić, Rozalio-rzekł szorstko.
  Nie przestając zasłaniać się dłońmi opuściłam pokój. Lekko się zdziwiłam, gdy spostrzegłam przed nimi Tatianę i Piotra, którzy wyraźnie podsłuchiwali. Jedynie westchnęłam i udałam się do wyjścia. Po chwili to samo uczynił Pan.
  -Dlaczego jesteś dla mnie taka okrutna, Różo?
  Zatrzymałam się i ze złością się cofnęłam, przez co stałam przy nim na ganku. Niestety nie wiedziałam co powiedzieć, więc tylko patrzyłam mu w oczy. Po chwili stania w ciszy, nachylił się w moją w jednoznaczny sposób. Szybko zrobiłam krok w tył.
  -Jesteś bezczelny!-krzyknęłam oburzona.
  -Wczoraj też byłem bezczelny?
  Nie potrafiłam opanować zmieszania, toteż szybkim krokiem udałam się do altanki. Myślałam, że zmierzy za mną, ale tak się nie stało.
  Przyglądałam się Piotrowi, który przygotowywał powóz do podróży-jak karmił i poił konie, czyścił im kopyta, czyścił karocę i tak dalej. Czasami również spoglądałam na Pana, który spoczął przy stoliku przed rezydencją, w cieniu pergoli i wyraźnie pisał coś w dzienniku. Dotąd nie wiedziałam, że w ogóle takowy prowadził.
  Gdy słońce wskazywało południe, wstałam i udałam się do posiadłości, nawet nie racząc Aleksandra spojrzeniem. Za to doskonale widziałam, że obejrzał się za mną. Chciałam spojrzeć na niego i zniknąć za drzwiami sypialni, ale w porę stwierdziłam, że byłoby to zbyt kokieteryjne i dwuznaczne.
  Toteż zamknęłam się w niej na conajmniej godzinę i uszykowałam się w lekką, jasną dezabilę, pod którą założyłam nieszeroki panier. Uczesałam się i upięłam włosy, po czym wróciłam na podwórze z książką w dłoni. Usiadłam pod różanym łukiem i wzięłam się za czytanie. Kątem oka dostrzegałam, jak Aleksander, który siedział jakieś  pięćdziesiąt kroków ode mnie, co rusz na mnie spoglądał. Gdy zaczęło mnie to irytować, podniosłam wzrok i skarciłam go, ale to go nie zraziło. Dopiero po kilku następnych spojrzeniach odwrócił się do mnie plecami i zaczął coś robić w dzienniku.  Czy on mnie rysował?
  Wstałam z ziemi i postawiłam wejść do domu od strony oszklonej sali, przejść przez salon i wyjść na ganek, przez co nie mógł mnie zauważyć. Tak też postąpiłam-stąpałam bardzo delikatnie, a przed wejściem na parkiet zdjęłam pantofle. Nachyliłam się nad jego ramieniem i znieruchomiałam. Całe dwie strony notesu wypełniał łuk różany i moja osoba pod nim, narysowana perfekcyjną kreską. Gdy przez przypadek dotknęłam jego barku, gwałtownie się odwrócił. Szybko wyrwał obie kartki, chwycił zeszyt i odszedł w stronę Piotra.
  -Ile jeszcze czasu, Piotrze?
  -Jeszcze z jakie cztery godziny, muszę pojechać do miasteczka po nowe koło i wymienić, bo coś mi to nie wygląda.
  Pan w ogóle nie zareagował, tylko odszedł za budynek.
  Poczułam się zagubiona, więc po prostu wróciłam pod różany łuk. Byłam przerażona wizją ich wyjazdu, a jednocześnie cieszyłam się, że będę miała spokój... Przynajmniej w jakimś sensie.
  Najbardziej bałam się wizji, że będę musiała przebywać w tym więzieniu nieokreślony czas i nie będę mogła nawet stąd wyjść.
  Ktoś usiadł obok mnie na ziemii.
  -Wypuść mnie-powiedziałam patrząc na bramę.
  -Nie-odrzekł stanowczo, głosem nie znającym sprzeciwu.
  -Dlaczego?
  Przeniósł na mnie wzrok.
  -Bo Cię potrzebuję.
  -Do czego?
  Westchnął.
  Usłyszałam dźwięk uderzania metalu o trawę oraz kilku innych rzeczy. Ten cichy hałas wywołała Tatiana. Podeszła do Aleksandra i poczochrała mu włosy. Uniósł wysoko lewą brew; i tak, jak u innych jest to oznaką rozbawienie lub niezrozumienia, tak u niego sygnalizuje to urazę dumy i irytację. Zacisnął dłoń w pięść, a ja przykryłam ją swoją.
  -Jak tam, gołąbki?-spytała żartobliwie i wzięła się za ucinanie gałęzi, tworząc z krzaka kulę.
  Aleksander spojrzał mi w oczy i zacisnął zęby. Zrozumiałam wtedy jedno-tylko ja mogę sprawić, żeby zeszła z niego złość i tylko on potrafi uchronić mnie od złych snów. Nie podobało mi się to.
  -Toć nie przeszkadzajcie sobie, przecież nie podsłuchuję.
  Zaśmiałam się lekko i odwróciłam w jej stronę.
  -Ależ tak? Więc co robiliście pod moją sypialnią dzisiaj rano?-zauważyłam.
  Dziewczyna wyraźnie się zamieszała.
  -To tylko z troski o panienkę, bo zaczęła Pani krzyczeć.
  Podniosła się i wyprostowała, po czym przeniosła ucięte gałązki do wiadra.
  -Kiedy zrękowiny i wesele?-spytała.
  Spojrzałam na niego, a on na mnie.
  -Kiedy zrękowiny i wesele?-powtórzyliśmy równym głosem.
  Zachichotałam, a on lekko uniósł kąciki ust ku górze.
  -A co? Nie będzie?-zdziwiła się kobieta.
  -Nie będzie...
  -Będą.
  Obie frazy również powiedzieliśmy w tym samym czasie. Skarciłam go wzrokiem i powtórzyłam szeptem:
  -Nie będzie.
  Zdjęłam dłoń z jego i wstałam, ruszając do sadu. Poczułam, jak łapie mnie za ramię. Przystanęłam.
  -Twoja złość na mnie nie działa-oznajmił.
  -Obiecałeś, że wrócę do Filipa.
  Zacisnął pięść.
  -A Ty mi uwierzyłaś?
  Otworzyłam usta z zamiarem powiedzenia czegoś, ale nie byłam w stanie odpowiedzieć. Kolejny raz kłamał?
  Wyrwałam mu się i ruszyłam w dalszą drogę. Nawet nie słyszałam, że szedł za mną. Gdy znaleźliśmy się w sądzie, niewidoczni dla reszty, przygwoździł mnie do ściany jakiegoś schowka.
  -Mam dosyć już tej zabawy, Rozalio.
  Jego wzrok przypominał wzrok opętanego. W przerażeniu odwróciłam głowę i zamknęłam oczy.
  -Już nigdy stąd nie odejdziesz, rozumiesz? Jesteś moja. Jesteś moja!
  Chwycił mnie za szyję i zmusił do spojrzenia na siebie.
  -Gardzę Tobą-oznajmiłam patrząc mu odważnie w oczy.
  Pocałował mnie namiętnie, a dłońmi mocno trzymał mnie w talii. Wyrywałam się, więc złapał mnie z tyłu za głowę i trzymał ją w jednej pozycji. Usiłowałam go odepchnąć, ale to też było na nic. Był zbyt silny.
  Zjechał ustami na moją szyję, a ja w panice byłam w stanie jedynie krzyknąć:
  -Tatia...
  Zakrył mi usta dłonią i wyprostował się, karcąc mnie wzrokiem. Ręką, którą nadal trzymał mnie w talii, mocno na nią nacisnął, przez co się przewróciłam. Najpewniej tego właśnie chciał, bo od razu po tym odszedł.
  Czy on był obłąkany? Dlaczego znowu zaczął być potworem, skoro już było dobrze? Czy naprawdę powodem była jego niecierpliwość? A może całe jego dobre zachowanie było tylko kłamstwem?
  Tatiana przyszła i pomogła mi się podnieść. Oczywiście nie obyło się bez pytań o to, co się stało, dlaczego Pan jest rozzłoszczony i tym podobnych. Nie chcąc być taka jak on, po prostu wszystko jej powiedziałam. Może też zmusiła mnie do tego moja kobieca natura?-nie wiem.
  Tatiana przyjęła skupioną minę, po czym skomentowała:
  -To nie ma sensu takiego brać. Niby byś była bogata, ale czy to warte bycia laną za nic?
  Wzruszyłam ramionami i wytarłam łzę.
  -Ja nigdy nie chciałam i nie zechcę ślubu z tym łajdakiem. Mam narzeczonego.
  Uniosła wysoko brwi.
  -To co Pani tu z nim robi?
  Pokiwałam głową, po czym ją spuściłam.
  -Gdybyś wiedziała...
  Jeszcze chwilę tam posiedziałam rozmawiając ze służącą, która skutecznie podniosła mnie na duchu. Wyszłyśmy z sadu. Pan stał przy powozie rozmawiając z Piotrem. Widziałam, że przygląda mi się. Wyglądało to, jakby w ogóle swojego rozmówcy nie słuchał.
  -Toć nie patrz na niego-skarciła mnie Rosjanka.
  Za jej radą odwróciłam zapłakany wzrok. Odwracając moją uwagę od tego człowieka usiadła ze mną w altance i razem haftowałyśmy. Naprawdę pomogła mi ta wścibska duszyczka.
  -Jak to się stało, że tutaj się znalazłaś?-spytałam.
  Westchnęła ciężko.
  -Kiedyś byłam młoda i głupia. Teraz już została mi tylko młodość, oczywiście-wtrąciła skromnie-no i się zakochałam, ale tak fest. Tak za mną latał, że mało która by się stawiała. No a moja rodzina była strasznie religijna, że jak to, że przed ślubem. Miałam albo go zostawić, albo mnie wyrzucą. No to ja zakochana po uszy się buntuje. No i mnie wyrzucili. Potem się włóczyłam po ulicach. Wstyd strasznie mówić, ale nawet przez pewien czas byłam prostytutką, aż dziwne, że nie mam żadnego syfa... No ale wracając, to wtedy właśnie mnie znalazł ten cały Pan. To było strasznie dziwne, bo podszedł do mnie, wszędzie lało, a ja leżałam na ziemii. No a on lata po ulicy, nieważne. I tak przy mnie kuca, ja myślę co jest, nie widzi, że próbuję spać, że nie pracuję teraz. A on okrywa płaszczem i się pyta kim jestem i tak dalej. No to ja mu mówię, a on, że mnie weźmie do siebie. No to mu mówię: kochasiu, jak chętny, to zapraszam jutro, ja w niedzielę nie pracuję. On tam zaczął się wymigiwać i mi tam tłumaczy. No to ja taka niepewna ale idę, bo co mi może taka chłopaczyna zrobić. I tak patrzę i on naprawdę mnie zabrał tu. I mi mówi, że wszystko tu mam, mogę sobie rządzić, ale ogród ma być ogarnięty. Mi się to tam podoba, pieniądze mi ktoś co jakiś czas przywoził, więc se tu już siedzę z kilka lat.
  Mówiła bardzo szybko i nadużywała słowa "no"-to było pewne. Tak samo, że jakby nie tamte kobiety kiedyś, Aleksander najpewniej by tak nie postąpił.
  Tatiana odwróciła się.
  -O, jadą, chodź.
  Wstała i pomogła to samo zrobić i mi. Udałyśmy się w pobliże koni. Pan nawet do nas nie wyszedł. Służka i służący mówili krótko o jakichś sprawach organizacyjnyc. Już po chwili Piotr usiadł na miejscu woźnicy i ruszył. Poczułam się urażona zachowaniem Aleksandra-to było bardzo niemęskie.
  Wtedy zauważyłam, że drzwi karocy się otwierają i on po prostu z nich wyskakuje, nie przejmując się, że jest w ruchu. Oczywiście służący to zauważył i zatrzymał pojazd.
  Podszedł do mnie, dzieliło nas jakieś siedemdziesiąt kroków. Cały czas patrzył na mnie z dumnie podniesioną głową.
  Gdy był już przy mnie, zniżył brodę. Tatiana chciała stanąć pomiędzy nami, ale odsunął ją jednym ruchem ręki. Nie spuszczał ze mnie wówczas w ogóle wzroku.
  -Wybacz mi, Rozalio-rzekł szeptem.
  Zacisnęłam zęby i skrzyżowałam ramiona.
  -Dlaczego miałabym to zrobić?
  Puścił Rosjankę i położył prawicę na mojej szyi. Ściągnął brwi.
  -Obiecuję, że już nigdy Cię nie skrzywdzę.
  Zaśmiałam się.
  -Czyżbyś nie obiecywał mi tego drugi raz?-zauważyłam.
  Przestąpił z nogi na nogę myśląc o tym, co powinnien odrzec, ale długo tego nie robił. Musnęłam ustami jego policzek, po czym nachyliłam się do jego ucha.
  -Kochany, już nigdy Ci nie zaufam, więc po prostu odejdź.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz