Strach.

723 59 11
                                    

Niezidentyfikowana postać.
  Była już ciemna noc. Wróciłem pod posiadłość bestii. Siedział na ziemi przed niemal wypalonym płomieniem kominka i bezskutecznie szukał metody na zdjęcie zaklęcia. Zaśmiałem się w duchu i udałem się do skraju lasu, z którego miała wybiec Rozalia. Ruszyłem drogą w stronę wioski. Zauważyłem ją dopiero przy zabudowaniach. Leżała bezwładnie, sina i bez życia w śniegu.
  -Jesteś wytrwała, kwiatuszku-przyznałem i prychnąłem.
  Wyostrzyłem zaklęciem zmysł słuchu i usłyszałem rozmowy w stodole nieopodal. Podążyłem za dźwiękiem i trzykrotnie zapukałem w ścianę budynku. W postaci nietoperza odleciałem w powietrze i obserwowałem, jak jakiś młodzieniec wychodzi ze środka.

Słyszałam wokół siebie jakieś głosy, jednak zlewały się w jeden głośny jazgot. Uchyliłam ciężko powieki i zwróciłam ku nim głowę.
  Znajdowałam się w jakimś domu. Na fotelu siedział ojciec, nad nim stała zmartwiona matka trzymająca niemowlę a wokół było jeszcze kilka osób. Dzieci i dorosłych.
  -Co myśmy byśmy* mieli z nią zrobić? Dziewucha tam leżała Bóg jeden wie ile, pewno już się z nim wita-stwierdził gospodarz.
  -Nie możemy dziewczyny tak wyrzucić, opamiętaj się!-skarciła go starsza kobieta.
  -Tatku, ona się rusza!-zawołała dziewczynka.
  Wszyscy zagrodzeni zwrócili wzrok w moją stronę. Mężczyzna wstał i podszedł do mnie. Nachylił się blisko mojej twarzy.
  -Ty jo, masz racja. Nawet oczy ma rozwarte, chociaż przez te klatry** ledwo widać. Przynieś no mleka z baniaka.
  -Ja pójdę-zaoferowała jakaś młoda dziewczyna.
  Po jej powrocie pomogli mi usiąść. Napiłam się.
  -Ty chyba nietutejsza, co? Może ze Słońska idzie dziewczę?-spytał ojciec rodziny.
  -W Słońsku takich ładnych nie mają-zażartował młody chłopak.
  Jeszcze inna dziewczyna zdzieliła go w głowę. Powoli gubiłam się w ilości osób w pomieszczeniu. Było ich przynajmniej dwunastu.
  Wytarłam delikatnie usta i otworzyłam usta, by coś powiedzieć, ale nie byłam w stanie. Oh, od tego chłodu straciłam głos!-zawołałam bezradnie w myślach.
  -No mówże, babo!
  Pokazałam na migi, że nie mogę mówić. Facet się skrzywił i odwrócił. Skinął dłonią na swoją nastoletnią córkę, która przyniosła mi picie. Podeszła.
  -Ty tyle latasz do tego miasta. O co jej chodzi?-wskazał na mnie.
  Spojrzała na mnie. Ponownie pokazałam, że nie mogę mówić. Narysowałam w powietrzu prostokąt i udawałam, że piszę.
  -Nie może mówić i chce coś napisać.
  Przez chwilę milczeli.
  -No to co tak stoisz i gapisz się jak sroka w gnat? Leć po pióro i papier!
  Posłusznie odeszła. Młody chłopak jeszcze bardziej przysunął się do mnie. Trochę przestrzeni!
  -Tatko, a we na nią tak spójrz. Ona taka ładna, taki jasne włosy, wygląda jak nie tutaj. A pamiętasz, jak tu jaki ślachcic przejeżdżał i pukał do domów? Że szuka jakieś dziewuchy? Może to ta?
  Ojciec jeszcze bardziej się zmarszczył.
  -Ty jo, ja wiem, pamiętam. Kedy to było? To już długo temu.
  -No tylko tyś pierwsi raz on tak latał jakby miał robaki, potem tylko do tych Kamieńczyków. Józek mówił, że on chce wiedzieć jak ona się pojawi i że jak ktoś mu ją da to dostanie dużo denarów.
  -A jak ten chłopek się nazywał? Pamiętasz?
  -Ja nie pamiętam, ale Józek pewno jo.
  -No to leć z Józkiem po tego chłopaka.
  Przyszła dziewczyna.
  -Albo czej***. Jeszcze niech nam co napisze.
  Wzięłam pióro i napisałam szybko:
  Nazywam się Rozalia. Ten chłopak to Filip, mój narzeczony.
   Gospodarz szybko chwycił kartkę i usiłował odczytać napis.
  -Dobra, ty leć po tego pana, a ty, Karolisia, leć po księdza.
  Ubrali się i rozeszli. Kilka osób jeszcze wybyło, przez co zostałam z babcią, matką, narzeczoną kolegi Józka, jakimś chłopakiem i niemowlakiem. Żona podała dziecko synowej i podeszła do mnie.
  -Chodź tu, prawie se łapy odmroziłaś na tym mrozie.
  Zaprowadziła mnie do ledwo tlącego się ognia w kominku. Kobiecina odeszła, a nastolatek nachylił się w moją stronę.
  -Ale jak ci gadanie wróci, to nie powiesz, że byłem w stodole z Zośką, nie?
  Zmarszczyłam brwi.
  -My nic nie!-zawołał półszeptem-Nic przed ślubem w życiu! Tylko tak se gadamy po nocach, bo za dnia to ona pomaga w sklepie ojcu i nie ma jak.
  Wywnioskowałam, że to on mnie znalazł. Jednakże jak miałam mu podziękować?
  -Euzebiusz, nie nękaj panienki!-skarciła go matka.
  Odszedł z podkulonym ogonem, a ja się bezgłośnie zaśmiałam.
   Nie mogłam w to uwierzyć. Naprawdę byłam tak bliska wolności? Naprawdę zaraz spotkam się z Filipem i znowu będziemy razem?
  -Tatku, my weźmiemy Marzannę, bo Kropka Kamieńczyków ma chore oczy!-zawołał z podwórza jakiś czas później chłopak.
  -Jo, jo, bierzta.
  Pani domu okryła mnie szczelnie kilkoma kocami.
  -Ty pewno ślachcianka, co?-zaczepiła narzeczona.
  Skinęłam niewyraźnie głową.
  -No widać. Fajna kieca.
  -Jo pomitam, jako ja była młoda dziewucha i za mno latał jaki bogaty chłop, ale ja wolałom tego obdartusa Zdzicha. Młoda to i głupsia-stwierdziła babcia.
  -Ja bym w życiu biedniejszego nie wybrała. Ja to bym chciała w ogóle się wyrwać i se jakiego Niemca znaleźć. Jakiego księcia czy barona-odparła młoda.

BestiaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz